Dotrzeć przez ciało do duszy

Rozmowa z br. Emanuelem Yuran OH, przeorem konwentu bonifratrów w Katowicach

Poświęcenie figury Anioła Stróża podczas obchodów 10-lecia wznowienia działalności bonifratrów w Katowicach.

zdjęcie: Ks. Sebastian Kreczmański, Archidiecezja Katowicka

2019-10-13

- Katowicki konwent Bonifratrów świętował niedawno 10-lecie powrotu szpitala w Bogucicach do dzieł prowadzonych przez Zakon Szpitalny św. Jana Bożego. Podczas uroczystości prof. dr hab. n. med. Rafał Stojko w liczbach przedstawił ostatnie 10 lat działalności boguckiej lecznicy. Brakowało mi jednak ujęcia tych minionych dziesięciu lat z perspektywy braci bonifratrów. Stąd moje pierwsze pytanie: jak Bracia widzą ten jubileusz 10-lecia wznowienia działalności w Bogucicach?

- Na pewno bardzo się cieszymy, że mogliśmy tu powrócić. W czasach komunistycznych wszystkie szpitale były zakonowi zabrane. Szukaliśmy wtedy jakiegoś miejsca dla siebie, dzięki czemu w Polsce bardzo rozwinęło się w tamtym czasie ziołolecznictwo bonifraterskie. Byliśmy do tego zmuszeni, nie mogąc działać w naszych ośrodkach, musieliśmy czymś to zastąpić.

Na pewno się cieszymy, że możemy powrócić do szpitalnictwa i starać się służyć chorym jak najlepiej w tych warunkach, które mamy. Nie ukrywam jednak, że od początku pobytu w Katowicach, czyli od jakichś siedmiu lat, nurtuje mnie pytanie, czy naprawdę nasz szpital jest narzędziem ewangelizacji, o czym myślał też Jan Boży. Dla niego ważne były nie tylko cyfry, liczby osób poddanych opiece braci, ale coś więcej. Nie ma sensu wyłącznie dążenie do najlepszych wskaźników, do najlepszych parametrów. Od początku zamysłem naszego Założyciela była ewangelizacja: przez ciało dotrzeć do duszy człowieka.

Szpital ma swoją specyfikę, w odróżnieniu od domów opieki czy zakładów opiekuńczo-leczniczych pacjenci nie przebywają w nim przez długi czas, lecz przychodzą do nas na kilka dni, i z tego wynika pewna trudność. Traktują oni nasz szpital jak każdy inny, stąd może pojawiać się w nas pokusa komercjalizacji naszego szpitala. Staramy się – w miarę możliwości – organizować szkolenia czy spotkania dla pracowników, ale bardzo duże znaczenie mają, niestety, pieniądze. Bardzo trudno zachęcić świeckich do udziału w jakimś pogłębiającym duchowość spotkaniu, które ma miejsce po godzinach pracy. Zależy nam na tym, by nasz personel po Bożemu podchodził do każdego pacjenta, ale to jest trudne. Coś się udaje, ale doświadczam mocno naszej ograniczoności w tej kwestii. Nawet podczas tej naszej uroczystości było to widać, bo bardzo nam zależało, żeby w jej centrum znalazła się Eucharystia, wspólna modlitwa. Nie chcemy, by nasz szpital był tylko miejscem świadczenia usług medycznych, ale rzeczywiście placówką po myśli Jana Bożego, w której poprzez troskę o ciało docieramy do ludzkich dusz. Trudno powiedzieć, na ile to siane przez nas ziarno trafi do serc naszych współpracowników.

Zostawiamy czasem na oddziałach jakieś materiały o spowiedzi czy sakramencie chorych, żeby pacjentów do nich zachęcić. Choroba to czasem dobra okazja do zweryfikowania swojego życia. Jedni co prawda się buntują: dlaczego mnie to spotkało, ale wielu choroba zmusza do jakiejś refleksji nad swoim życiem. Myślę, że o tym, jak chorzy nieraz po wielu latach przyjmują sakramenty święte, więcej mogliby powiedzieć nasi kapelanowie. Mamy dwóch kapelanów: kapłana diecezjalnego i ojca oblata, którzy codziennie odwiedzają chorych z posługą sakramentalną.

Można powiedzieć, że tak jak Anioł Stróż musi mieć dwa skrzydła, żeby lecieć, tak i nasz szpital powinien mieć dwa skrzydła. Profesor Stojko pięknie przedstawił nam to skrzydło merytoryczne, medyczne, natomiast rolą braci bonifratrów jest troska o to, by było zadbane to skrzydło duchowe. Nie będzie szpitala bonifraterskiego, jeśli będą się liczyły tylko procedury medyczne.

- Tym w sumie różnicie się od każdego innego szpitala w tym mieście.

- Muszę powiedzieć, że po studiach medycznych robiłem staże i specjalizacje w różnych szpitalach Katowic. Owszem, wszędzie jest jakiś kapelan, jakaś kaplica z Najświętszym Sakramentem. Ale są szpitale, gdzie ta kaplica jest umieszczona w takim pomieszczeniu, które nikomu jest niepotrzebne. Byłem w szpitalu, gdzie kaplica znajdowała się w piwnicy i jeszcze była cały czas zamknięta na klucz. Nasza kaplica jest otwarta przez 24 godziny na dobę. Pacjenci mogą w każdej chwili wejść czy nawet na wózku wjechać na chór, tam nie ma barier architektonicznych. Rozumiem, że jeden kapelan na kilka budynków szpitala klinicznego to zdecydowanie za mało, nie ma możliwości, by przeszedł przez cały szpital dwa razy dziennie czy codziennie odprawił Mszę św. Dlatego bardziej niż gdzie indziej staramy się o to zadbać.

- Rozumiem, że Brat jest lekarzem? Czy Brat studiował medycynę jeszcze przed wstąpieniem do klasztoru?

- Tak, jestem lekarzem. Medycynę studiowałem w Mińsku, na Białorusi, w trakcie studiów zdecydowałem się wstąpić do zakonu. Przyjeżdżałem do Polski na rekolekcje do bonifratrów.

- Pracuje Brat w tutejszym szpitalu jako lekarz?

- Teraz już mniej, trochę więcej pracowałem, zanim zostałem przeorem. Zresztą, to był czas, kiedy robiłem specjalizację z interny. Teraz już tylko kilka razy w miesiącu biorę dyżury. Pracuję też w poradni kilka razy w tygodniu.

- Kim są bonifratrzy i czym się zajmują?

- Akademicko mówiąc, jest to zakon na prawach papieskich, zatwierdzony w XVI wieku, któremu początki dał Jan Boży. Święty Jan Boży, chociaż wspominamy go jako zakonnika, naprawdę nigdy nie był zakonnikiem, nigdy nie składał ślubów zakonnych. Zakon został zatwierdzony już po jego śmierci. Jan Boży niewątpliwie wskazał nam ten wzór, według którego mamy służyć bliźniemu. Zgromadził wokół siebie braci, którzy chcieli go w tej służbie naśladować.

Jan Boży bardzo szeroko podchodził do całej ludzkiej biedy. Było to szpitalnictwo bardzo szeroko rozumiane, zawierające w sobie gościnność. Hospitalite na polski tłumaczymy jako szpitalnictwo, ale termin łaciński czy angielski jest dużo bardziej szeroki. Wchodzi w to na przykład pomoc biednym, dlatego też prowadzimy jadłodajnie czy schroniska dla bezdomnych. Otaczamy też opieką osoby niepełnosprawne – prowadzimy DPS-y. Pracujemy w aptekach, na przykład apteka watykańska jest prowadzona przez bonifratrów. Jest to zakon, który ma już blisko 500 lat historii. Przez ten czas rozprzestrzenił się w ponad 50 krajach świata. Najwięcej bonifratrów jest w tej chwili w Hiszpanii, ale są też w Afryce, Wietnamie, Indiach. Mamy kilku świętych, mamy też bardzo dużo błogosławionych, szczególnie męczenników z okresu wojny domowej w Hiszpanii. Historia pokazała, że nasz zakon jest narzędziem do osiągnięcia najważniejszego celu – wieczności. Nasi Bracia, którzy nas poprzedzili w tej drodze, wskazują, że w zakonie szpitalnym Jana Bożego można się uświęcać i osiągnąć świętość. A to chyba nasze najważniejsze zadanie i robimy to poprzez służbę Chrystusowi w człowieku cierpiącym, ubogim, pokrzywdzonym. 

Zakon nasz ma swoją specyfikę, ponieważ jesteśmy zakonem brackim. Żeby zostać księdzem, trzeba mieć pozwolenie generała zakonu i pilnuje się tego, żeby najwyżej 10 procent braci było kapłanami. Nasz prowincjał też jest bratem. Żeby ksiądz został prowincjałem lub generałem, musi mieć podczas kapituły więcej głosów niż brat. To takie mocne ograniczenie, żeby strzec zasady bycia zakonem brackim i nie utracić charyzmatu służebności. Dlatego współpracujemy z innymi zakonami czy księżmi diecezjalnymi, których prosimy, by byli kierownikami duchowymi i kapelanami w naszych ośrodkach.

- Ile jest prowincji bonifratrów w Polsce?

- W Polsce jest już tylko jedna prowincja, zakon w Europie się kurczy. Kiedyś była jeszcze Śląska Prowincja, z centrum we Wrocławiu, co było historycznie uwarunkowane. Ale od jakichś pięciu lat jesteśmy jedną prowincją, z centrum w Warszawie.

- Jak wygląda posługa braci w Boguckim szpitalu?

- Jak wspomniałem, ja jestem lekarzem, mamy jeszcze jednego brata, który jest masażystą i pracuje na oddziale rehabilitacji. Jest jeszcze w naszej wspólnocie dwóch braci emerytów i bracia nowicjusze, którzy pracują jako sanitariusze na izbie przyjęć. Mamy tu kaplicę, w której staramy się prowadzić różne nabożeństwa, teraz na przykład była nowenna do Aniołów Stróżów. Próbujemy organizować życie modlitewne i duchowe, nie tylko z myślą o pacjentach, ale również pamiętając o naszym personelu czy wolontariuszach.

Co ważne, gdyby nawet w tej chwili zebrać wszystkich bonifratrów z całej Polski, nie damy rady poprowadzić nawet jednego oddziału w szpitalu. Nasza funkcja, to bycie strażnikami charyzmatu w naszym szpitalu, troska o stronę duchową opieki nad chorymi.

- Jakiś czas temu ukazał się modlitewnik „Przyjaciel chorych”. Skąd wziął się pomysł przygotowania takiej książeczki?

- To wynik naszej troski o to, jak zadbać o duchowe „skrzydło” naszego szpitala. Ukazuje się dużo podręczników medycznych, różnego rodzaju kompendiów, brakowało mi jakiejś pomocy modlitewnej dla chorych. Ostatni tego rodzaju modlitewnik został wydany w naszym zakonie bodajże w 1936 roku w Krakowie, więc jeszcze przed wojną. „Przyjaciel chorych” ma być takim podręcznym „narzędziem”, pomocą służącą rozwojowi duchowemu naszych pacjentów. Z modlitewnika można korzystać u nas w kaplicy, można go też nabyć. Bardzo wielką pomoc w realizacji tego projektu okazał o. Mirosław, nasz kapelan. Bez jego wsparcia i konkretnej pracy nad wydaniem niczego nie udałoby się zrealizować.

W książeczce znalazły się różne modlitwy dla chorych, ale też takie podstawowe informacje: co to jest sakrament chorych, jaki jest sens cierpienia, są także fragmenty z Pisma św., które pomagają zrozumieć cierpienie. Od cierpienia nigdy nie uciekniemy, pomimo tak rewolucyjnego rozwoju medycyny. Cierpienie spotyka każdego, także tych mądrych, bogatych, wykształconych. Na początku modlitewnika jest taka sentencja Jana XXIII: „Pan chce, aby każdy niósł swój krzyż i uświęcał się na tym krzyżu, który od Niego dostał”. Mam nadzieję, że będzie to rzeczywiście taki podręcznik, taka pomoc dla zrozumienia i dźwigania krzyża cierpienia. Pan Jezus też niósł krzyż, chociaż nie musiał.

To jest trudne do przyjęcia. Zresztą, widzimy, jak cierpienie przeżywają nawet osoby duchowne, nasi bracia czy księża. Jedną rzeczą jest o tym mówić, ale czymś innym faktycznie to cierpienie przyjąć. Nie ma mocnych, każdy stawia sobie wtedy trudne pytania o przyczynę i sens cierpienia. To jest tajemnica. Możemy prosić wtedy o łaskę, by umieć łączyć swoje cierpienie z krzyżem Chrystusa.

- Bracia bezpośrednią posługę duchową wobec chorych, zwłaszcza w tym wymiarze sakramentalnym, zostawiają kapłanom. Ale przecież chyba też rozmawiacie z chorymi o cierpieniu?

- Na pewno. Zawsze staramy się rozmawiać, pocieszać. Wśród naszych braci też mamy kapelanów, ale niewystarczającą ilość. Czasem nawet nie chodzi o rozmowę, ale o obecność, uśmiech, uścisk dłoni, czas. Trzeba pozwolić się „wygadać”, czasem – pozwolić, by popłynęły łzy. Świecki personel nie zawsze jest na to gotowy, nie zawsze ma dość czasu czy cierpliwości, by kogoś wysłuchać. Czasem łatwiej podać zastrzyk i mieć spokój, niech pacjent sobie śpi.

Jeszcze bardziej niż w szpitalu widać to w poradni. Tam jest łatwiej, bo jestem z pacjentem sam na sam, nie ma świadków na łóżkach obok, jak na oddziale. Czasem bardzo utrudnia to pracę, bo mam świadomość, że pacjentów jest dużo, a tu starsza pani zaczyna opowiadać, niekoniecznie o swoich dolegliwościach. Ludzie bardziej się otwierają, gdy widzą habit. Na oddziale czy na izbie przyjęć to jest tylko chwila, krótkie spotkanie. W poradni wizyty są regularne, więc łatwiej o nawiązanie relacji, zbudowanie wzajemnego zaufania. Zdarza się, że ktoś ze swoim problemem nie pójdzie do kościoła, do księdza, bo ma różne trudne doświadczenia czy uprzedzenia. Przychodząc tutaj, do lekarza, może zobaczyć, że nie taki straszny ten Kościół, że pomaga. To jest oczywiście kropla w morzu, ale trzeba robić to, co nam Pan Bóg na dzisiaj daje. Wszystkim nie pomogę, wiem, ale widzę, że ludzie bardziej się otwierają. To jest właśnie nasz charyzmat: przez ciało do duszy. Przychodzą z różnymi problemami: tu kręgosłup, tam ręka, ale z biegiem czasu mówią także o innych ranach, otwierają się.

- Można powiedzieć, że habit bonifraterski pomaga lekarzowi.

- Pomaga, generalnie ułatwia zbudować zaufanie. Chociaż czasem muszę trochę hamować pacjentów, by nie zapominali, że mimo wszystko przyszli do lekarza, a nie na duchowe rozmowy, bo w gabinecie po prostu nie ma czasu na konferencje.

- Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę dalszego pięknego rozwoju szpitala i bonifraterskiego konwentu.

Autorzy tekstów, S. Aleksandra, Polecane

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 28.04.2024