Przynosimy chorym Jezusa

Na szczęście ciągle są chorzy, którzy z nabożeństwem i powagą przyjmują Komunię świętą, niejednokrotnie roniąc przy tym łzę. Wzruszają się tym, że mogą przyjąć Jezusa do swojego serca.

Matka Boża Uzdrowienie Chorych; jedna z rzeźb znajdująca się w kaplicy Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Tychach.

zdjęcie: Aneta Idczak

2019-07-01

Szpital. To, co w nim się dokonuje, wplata się nieuchronnie w życie człowieka. Czy tego chcemy, czy nie, chorujemy albo chorowaliśmy lub chorować będziemy, rodzimy się i cza­sem w szpitalu umieramy. Przychodzimy tu po pomoc, po diagnozę i uleczenie z choroby. Dla ludzi wierzących w Boga niezmiernie ważna jest także podczas pobytu w szpitalu obecność kapłana, możliwość spowiedzi, przyjęcia Komunii świętej, sakramentów – jest to ważne w zdrowieniu, ale także w umieraniu.

Zwyczajni nadzwyczajni

Docieram do Wojewódzkiego Szpi­tala Specjalistycznego w Tychach. Kapli­ca szpitalna znajduje się na pierwszym piętrze, cisza i spokój sprzyjają modli­twie. Na ołtarzu pojawiają się i znikają kolorowe światła z witrażowych okien, z obrazu spogląda na mnie Matka Boża Uzdrowienie Chorych, rzeźby Anto­niego Toborowicza przywołują klimat wiejskich kapliczek i oswajają zapewne niejeden pobyt chorego w szpitalu. Tak, w tym miejscu można prowadzić długie pogawędki z Panem Bogiem.

Kapelanem szpitalnym jest tu ks. Łukasz Stawarz, który zarazem jest diecezjalnym duszpasterzem Służby Zdrowia. Ksiądz Łukasz nie jest jedy­nym, który przynosi chorym Jezusa; ma swoich pomocników, nadzwyczajnych szafarzy Komunii świętej.

Mam do pomocy 25 szafarzy, każ­dy z nich przychodzi raz w tygodniu do szpitala i razem ze mną rozdaje Ko­munię świętą chorym na oddziałach. Każdego dnia mam więc 3-4 mężczyzn do pomocy, oni nie tylko komunikują, ale także pytają o konkretne potrzeby duszpasterskie chorych, zapisują je na karteczkach i dzięki temu wiem, do kogo mam się udać w ciągu dnia, by służyć sakramentem pokuty i pojednania lub rozmową. Najmłodszy szafarz ma 34 lata, najstarszy ok.70. W większości są to młodzi mężczyźni, którzy jeszcze pracują zawodowo na różnych stano­wiskach, kilku z nich to emeryci, którzy mają więcej czasu. Niektórzy z szafarzy przychodzą już ponad 20 lat do szpitala. Od momentu ustanowienia szafarzy w naszej archidiecezji, ks. Antoni Wala, który był tu kapelanem, zaangażował ich do pomocy w szpitalu. Na początku było ich kilku, ok. 2-4, ta liczba stale się zwiększała. Gdy przyszedłem do szpi­tala 5 lat temu, szafarzy było bodajże 14, a teraz jest ich aż 25.

Oddani w służbie chorym

Szafarze przychodzą do szpitala rano o godz. 6.00, ks. Łukasz udziela im wtedy Komunii świętej, a także bło­gosławi Najświętszym Sakra­mentem. Potem rozchodzą się na wyznaczone oddziały, aby później znów się spotkać i przy aromatycznej kawie opowiedzieć o tym, co wydarzyło się na poszczególnych oddziałach, ile osób przyjęło Pana Jezusa. Rozmowy z tematu chorych przechodzą często w rozmowy o wierze, rodzinie, świecie, stają się wzajemnym ubogaceniem. To zdumiewające, bo dla ks. Łukasza te rozmowy są pomostem łączącym ze światem świeckich, a dla szafarzy po­mostem łączącym z Kościołem.

Widzę też, jak ta posługa ich budu­je, widzę potrzebę zaangażowania lu­dzi świeckich w duszpasterstwo, skoro szafarze są ustanowieni do posługi przy chorych, to tym bardziej szpital jest jednym z miejsc, gdzie mogą się re­alizować. Mówią mi o tym, że gdy wychodzą tego dnia ze szpitala, inaczej patrzą na świat, do­świadczają żywej obecności Jezusa w chorym, tajem­nicy cierpienia, obecności Boga w tym wszystkim. To jest realizacja papieskie­go orędzia na tegoroczny Światowy Dzień Chorego „Darmo otrzymaliście, dar­mo dawajcie”. Wiadomo, że więcej radości jest w dawa­niu, niż w braniu. Więc ta posługa w sposób naturalny budzi radość – dodaje ks. Łukasz.

Najmłodszym z szafarzy jest Da­riusz Długajczyk, ma 34 lata. Od po­czątku, odkąd tylko został szafarzem, posługuje w szpitalu, a także pomaga podczas liturgii, komunikując w parafii św. Krzysztofa w Tychach. Darek na co dzień pracuje w administracji publicznej, porusza się o kulach, ma żonę Kasię oraz wspaniałego synka Dawida, który ma dwa i pół roku. Oprócz tego jest liderem modlitewnej wspólnoty „Nata­nael”, która między innymi modli się za chorych; wspólnie z żoną uczestniczą też w Bieruniu w projekcie „Przed nami małżeństwo”. Pytam go o to, czym jest dla niego posługa w szpitalu.

Jak widać, ja też jestem osobą niepeł­nosprawną. Przede wszystkim zbliżyłem się do chorych, przełamałem swoje lęki związane ze szpitalem, bo w moim dzie­ciństwie dużo tego szpitala było, miałem wiele operacji, bardzo bałem się tego miejsca. Moja żona, gdy dowiedziała się, że planuję rozpocząć posługę w szpita­lu, była bardzo zdziwiona i zaskoczona. Dostąpiłem wielkiej łaski, bo wszystkie te lęki Jezus mi po prostu zabrał, czuję się tutaj jak u siebie. Myślę, że to jest moje miejsce, to jest moje powołanie, jestem szafarzem i ten fakt przynosi mi wielką radość, ogromne szczęście. Zano­simy Boga ludziom. To najważniejsze, co jako Kościół możemy robić. Część ludzi odmawia przyjęcia Pana Jezusa, część też nie rozróżnia, czy ma do czynienia z księdzem, czy szafarzem. Na ogół jed­nak ludzie są bardzo otwarci, a widząc moją niepełnosprawność, otwierają się jeszcze bardziej. Czasem ktoś dosadnie powie, że nie chce Komunii, staram się wtedy uśmiechnąć i życzyć dobrego dnia. Ludzie potrafią odpowiedzieć, odwza­jemnić uśmiech, powoli otwierają się, to jednak wymaga czasu.

Ta konkretna posługa w szpitalu otworzyła Dariusza Długajczyka na pójście dalej za Jezusem. Obecnie przy­gotowuje się on w Ośrodku Formacji Diakonów Stałych Archidiecezji Kato­wickiej do diakonatu stałego.

Najstarszym obecnie szafarzem po­sługującym w tyskim szpitalu jest 71-let­ni Eugeniusz Przybyłka, który pełni tę posługę od 27 lat, w szpitalu od 23 lat. Tak wspomina swoje początki w posłu­dze szafarza: Leżałem na oddziale jako chory. Koledzy szafarze, którzy wtedy przychodzili do szpitala, powiedzieli o mnie ks. Wali, który wtedy był tutaj kapelanem. On przyszedł do mnie i zapy­tał, czy mogę chodzić. Odpowiedziałem, że mogę. On powiedział mi: „chodź!”. I tak już zostałem.

Pan Eugeniusz otwarcie mówi o tym, że w jego życiu choroba była wierną towarzyszką. Chorował on sam, cho­rowała mama, żona i ukochany syn. Żona chorowała na serce, jako dziec­ko chorowała na dyfteryt, podano jej dwa razy surowicę, w rezultacie miała powiększone serce.

Zakochałem się w takiej dziewczy­nie, nie było dla mnie ważne to, że jest chora. Potem, gdy żona była w ciąży, to też był trudny czas, bo nie chodziła do lekarza na kontrolę, bała się po prostu, że gdyby lekarz się dowiedział, na pewno zleciłby aborcję. Pamiętam też, że zaraz po chrzcie syna podeszliśmy w kościele pod obraz Matki Boskiej Częstochowskiej i ofiarowaliśmy go pod Jej opiekę. Żona często chorowała, a jak szła do szpita­la, to zawsze na oddział intensywnej terapii. Miała cztery operacje na sercu. Przez całe małżeńskie życie towarzyszył nam szpital. Żona odeszła tu, w szpi­talu, a w dwa tygodnie po jej śmierci z synem zaczęło się coś dziać. Zaczął tracić przytomność, okazało się, że to nowotwór mózgu. Odszedł w 2009 roku, pozostawił dwie córki i żonę. Każdego dnia rozmawiam z żoną i synem, czuję, że są blisko mnie, mamy dobry kontakt, proszę ich czasem o pomoc w różnych sprawach i oni mi pomagają.

Spytałam pana Eugeniusza o to, jak chorowali i umierali ludzie kiedyś, na początku jego szafarskiej posługi, a jak wygląda to teraz. Usłyszałam peł­ną smutku opowieść o pewnym czło­wieku, który umierał przy włączonym telewizorze. Podobno nie chodził do kościoła, leżał niedbale w kącie, a jego agonii towarzyszył telewizor. Nie dziwi mnie smutek Pana Eugeniusza... Przy­wołał dla kontrastu wspomnienie chwili, w której umierał jego syn. W drodze do Wieczności towarzyszyła mu modlitwa i zapalona gromnica – z dużej świecy po wielu godzinach pozostała jedynie malutka świeczka.

W wielu przypadkach chorzy zda­ją się robić łaskę Jezusowi, przyjmując Jego Ciało dla świętego spokoju: „no dobra, niech już będzie”. Na szczęście ciągle są chorzy, którzy z nabożeństwem i powagą przyjmują Komunię świętą, niejednokrotnie roniąc przy tym łzę. Wzruszają się tym, że mogą przyjąć Je­zusa do swojego serca, bo choroba nie pozwala im na uczestnictwo w liturgii w kościele.

Cenni pomocnicy

W tyskim szpitalu wspólnota sza­farzy jest naprawdę nieocenioną gru­pą, ich posługa jest bardzo ważna dla chorych oraz dla kapelana, ks. Łukasza: Zawsze miałem pozytywne odniesienie do szafarstwa, ponieważ mój tata, zanim poszedłem do seminarium, był już szafa­rzem. Dla mnie szafarz w domu to była naturalna sytuacja, mój tata wcześniej komunikował i chodził do chorych niż ja. Można więc powiedzieć, że mój tata uczył mnie komunikować, uczył mnie, jak nieść innym Jezusa.

Nadzwyczajni szafarze Komunii świę­tej zostali powołani do pomocy kapłanom w czynności rozdawania Komunii świętej zwłaszcza osobom chorym, a także pod­czas liturgii. W naszym kraju szafarze są powoływani od roku 1990, kiedy Komisja Episkopatu Polski określiła warunki, na których biskupi diecezjalni mogą usta­nawiać szafarzy. Wydano wtedy także instrukcję dotyczącą posługi, formacji duchowej oraz określono, jak powinna wyglądać pomoc szafarzy w zanoszeniu Komunii świętej chorym.


Zwyczajnym szafarzem Komunii świętej jest każdy kapłan. Nadzwyczajnymi szafarzami Komunii świętej są osoby świeckie, które zostały ustanowione nie po to, by kapłanów zastępować i wyręczać w czynności rozdawania Komunii, ale po to, by w razie potrzeby im pomagać, zwłaszcza zanosząc Ją osobom chorym.


Zobacz całą zawartość numeru ►

Autorzy tekstów, Idczak Aneta, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2019nr06, Z cyklu:, Panorama wiary

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 19.04.2024