Lourdes uczy wdzięczności

Rozmowa z dr Małgorzatą Lewicką, lekarzem psychiatrą, liderem jednej z grup podczas III Archidiecezjalnej Pielgrzymki Osób Chorych i Niepełnosprawnych do Lourdes.

zdjęcie: Teresa Wójtowicz

2019-07-01

KS. WOJCIECH BARTOSZEK: – Już po raz trzeci uczest­niczy Pani doktor w pielgrzymce do Lour­des. Proszę opowiedzieć o swojej funkcji i o obowiązkach, które do Pani należały podczas tej pielgrzymki.

DR MAŁGORZATA LEWICKA: – Tym razem, po­dobnie jak podczas drugiej pielgrzymki w 2017 roku, podjęłam się funkcji – jak to mówię – gońca, czyli lidera i opiekuna grupy. Mówię „gońca”, bo funkcja lidera sprowadza się głównie do bycia łączni­kiem pomiędzy podopiecznymi w grupie a organizatorami. Ta funkcja kojarzy mi się z początkami mojej pracy zawodowej. W czasach, gdy podejmowałam studia, były obowiązkowe praktyki robotnicze i pierwszą moją pracą w ramach prak­tyk robotniczych była rola gońca, kiedy to przewożąc pocztę, jeździłam auto­busami pomiędzy Zabrzem-Rokitnicą a rektoratem w Katowicach. Wracając do pielgrzymki: do moich obowiązków jako lidera należało przede wszystkim prze­kazywanie bieżących informacji dotyczą­cych planu dnia, miejsca zbiórek a także udzielanie odpowiedzi na wątpliwości i rozwiązywanie pojawiających się na poziomie grupy problemów. Cała nasza grupa to 43 osoby, łącznie z opiekunami, pielęgniarkami i lekarzem. Przed wyjaz­dem do Lourdes przygotowałam się do roli opiekuna grupy, zakupując kolorowe mazaki, samoprzylepne kartki papieru i sztuczne róże w kolorze chust mojej grupy – tym razem fioletowe. Wszystko po to, aby łatwiej oznaczyć przedział w pociągu i pokój w domu noclegowym w którym się znajdowałam, aby pod­opieczni z mojej grupy łatwo mogli mnie odnaleźć. Na drzwiach swojego pokoju zawieszałam systematycznie informacje napisane dużymi literami: gdzie i kiedy spotykamy się w danym dniu oraz jakie są najbliższe wspólne wydarzenia dla naszej grupy.

– Czy opiekunowie i medycy mieli dużo pracy w Waszej grupie?

– Dzięki Bogu nie było w mojej grupie żadnej sytuacji, w której ktoś z pielgrzymów potrzebowałby istotnej interwencji medycznej. Można więc żartobliwie powiedzieć, że pielęgniar­ki musiały sobie szukać pracy i chętnie służyły pielgrzymom swoją zwykłą ludz­ką pomocną dłonią np. przy prowadze­niu wózków, na których usiedli starsi wiekiem i słabsi pielgrzymi.

– Jak z perspektywy lekarza psychiatry patrzy Pani na osoby w grupie? Czy uważa Pani, że w czasie pielgrzymki dokonała się w nich jakaś przemiana i czy można mówić, że doświadczyli uzdrowienia?

– Najogólniej mogę powiedzieć, że widzę, jak bardzo zmieniły się twarze pielgrzymów. Kiedy jechaliśmy pocią­giem z Katowic do Lourdes, na niektó­rych twarzach można było zauważyć niezadowolenie, nawet zawziętość. Kilka osób prezentowało postawę roszczenio­wą. Ktoś życzył sobie pokój dwuosobo­wy, ktoś inny nie chciał być w pokoju z 80-letnią panią, bo bał się, że będzie musiał się nią zajmować. Teraz, w drodze powrotnej, wiele twarzy jest odmienio­nych. Zresztą myślę, że nie tylko twarzy. Wierzę, że osoby te dostąpiły w Lourdes dotknięcia miłości Matki Bożej. Możli­we, że niektórzy zrozumieli, że to, przed czym tak się wzbraniali i uciekali np. opieka nad kimś starszym i słabszym, w istocie mogło im bardzo pomóc do­świadczyć tych najważniejszych momen­tów pielgrzymki i związanych z nimi przeżyć. Bo w Lourdes osoby niepeł­nosprawne i na wózkach wszędzie mają pierwszeństwo, zawsze są przepuszczane bez kolejki i zapraszane do pierwszych rzędów podczas wszystkich celebracji i nabożeństw. Dodam jeszcze, że we­dług mnie przełomowym momentem dla pielgrzymów mojej grupy, był czas oczekiwania na kąpiel w basenach z wodą z cudownego źródła. Cztery godziny spędzone w kolejce wśród innych cho­rych i z różańcem w dłoni wpłynęły na przemianę ich serc.

– Jak to się stało, że uczestniczy Pani w piel­grzymce trzeci raz?

– Aby odpowiedzieć na to pytanie, muszę cofnąć się w czasie do pierwszej pielgrzymki, czyli do 2015 roku, bo to właśnie przeżycia z tego pierwszego wyjazdu do Lourdes miały wpływ na decyzję o kolejnych wyjazdach, w 2017 i 2019 roku. Do udziału w pierwszej piel­grzymce chorych do Lourdes „przymu­sił mnie” ówczesny duszpasterz służby zdrowia w archidiecezji katowickiej, ks. Krzysztof Tabath. Jestem lekarzem psychiatrą i uważałam, że mogę nie za­pewnić właściwej opieki na pielgrzymce osobom starszym i niepełnosprawnym, które głównie cierpią na dolegliwości somatyczne. Ksiądz Krzysztof jednak przekonywał, że chce mieć w zespole lekarzy wszystkich specjalności. Pró­bowałam się wykręcać brakiem urlopu, kosztami wyjazdu, ale ks. Krzysztof nie dawał za wygraną. Powiedział mi: „ja ciebie tam potrzebuję”. A księdzu Krzysz­tofowi się nie odmawia. Zgodziłam się, ale czułam duży opór i miałam cichą nadzieję, że pielgrzymka nie dojdzie do skutku, że nie nazbiera się tylu chętnych, aby pociąg ruszył w drogę. Ale niestety pielgrzymi znaleźli się i pojechałam. Jak się okazało – na szczęście…

Pamiętam, że na tej pierwszej pielgrzymce czułam się strasznie niepotrzebna, bezużyteczna, taka nie­zauważona przez nikogo, nikt niczego ode mnie nie chciał, nikt nie pukał do moich drzwi.

Kiedy nadszedł dzień, w którym moja grupa miała zaplanowaną kąpiel w basenach wypełnioną wodą z cudow­nego źródła, żałowałam, że nie ma ze mną mojego męża, moich najbliższych. Wydawało mi się, że oni o wiele bardziej niż ja potrzebują tego zanurzenia. Mo­dliłam się więc przed wejściem do wody o uzdrowienie duszy i ciała nie tylko dla siebie, ale również dla nich. Wzywałam pomocy Matki Bożej w Jej licznych wi­zerunkach: z Lourdes, z Fatimy (było to akurat 13 maja), z Guadelupe, z Często­chowy, z Piekar… Po wyjściu z wody odczułam pewien niepokój, poczułam potrzebę spowiedzi a właściwie rozmowy duchowej. Znalazłam polski konfesjonał w Lourdes, dość długo oczekiwałam pod drzwiami aż będzie wolny, po czym sama sporo czasu w nim spędziłam na rozmo­wie z kapłanem. Odchodząc wyciszo­na od konfesjonału, wyszłam akurat na przechodzącą procesję eucharystyczną do której dołączyłam.

Kolejnego dnia mieliśmy Mszę świętą międzynarodową w Bazylice Piusa X. Jest to ogromny podziemny kościół, który może pomieścić 25 tysięcy ludzi, mojej grupie przypadło miejsce w ostatnich sektorach, z dala od ołtarza. Tego dnia bazylika pełna była pielgrzymów a Mszę świętą sprawowało ponad 80 kapłanów. Na Komunię kapłani rozeszli się po ca­łej Bazylice, podeszłam do tego, który przyszedł najbliżej nas. Uklęknęłam za osobą, która przyjmowała Komunię przede mną, dźwigając się, zobaczy­łam, że kapłan szykuje do podania mi trójkątny kawałek tej olbrzymiej hostii, która była na ołtarzu podczas konse­kracji. Odebrałam to wtedy jako wielkie wyróżnienie Pana Boga, wiedziałam, że On mnie zauważył i jest bardzo blisko mnie. I tak, jak czułam się bardzo niepo­trzebna na tej pielgrzymce, tak podczas dziękczynienia po przyjęciu Komunii było mi dobrze, jak nigdy, bo sam Bóg mnie dostrzegł w tłumie i zapragnął do mnie przyjść. I wtedy nastąpiło dziwne doznanie. W Bazylice Piusa X, która ma wnętrze betonowe i surowe, poczułam silny zapach kwiatów. Pamiętam, że ro­zejrzałam się wokół, rozważając która kobieta tak się wyperfumowała. Nawet lekko szturchnęłam w bok kolegę, który klęczał obok, pytając: „czujesz ten zapach kwiatów?”. On zapytał: „jaki zapach?... nic nie czuję”. W drodze powrotnej w po­ciągu głośno zastanawiałam się, czy przypadkiem nie doznałam omamów węchowych w Bazylice Piusa X a moja imienniczka, głęboko uduchowiona pie­lęgniarka, powiedziała do mnie: „zapach kwiatów to przecież Ojciec Pio”. Ja ją pytam: „skąd Ojciec Pio w Lourdes?”. A ona z uśmiechem do mnie: „to ty nie wiesz że tam gdzie Maryja, tam i Ojciec Pio?”. Tak samo ten zapach kwiatów po powrocie do domu skomentowała moja teściowa. Być może miały rację. A moja „znajomość” z Ojcem Pio to zupełnie inna opowieść, nadmienię tylko, że na tamtej pielgrzymce często modliłam się na różańcu, który podarowały mi sio­stry zakonne w Domu Ulgi w Cierpieniu w San Giovanni Rotondo.

Szczególnie to doświadczenie bli­skości Boga w tamtym momencie miało wpływ na podjęcie decyzji o kolejnych wyjazdach z chorymi do Lourdes.

– Powiedziała Pani, że na pierwszej pielgrzymce do Lourdes zanurzając się w basenach, modliła się Pani nie tylko za siebie, ale także za swoich najbliższych, m.in. za męża. Dzisiaj, po czterech latach, mąż jest na pielgrzymce razem z Panią. Trudno oprzeć się wrażeniu, że to owoc tamtej modlitwy…

– Ciężko było mojego męża namó­wić na ten wyjazd. Miał wiele wątpli­wości i zastrzeżeń dotyczących trudów i niedogodności tego pielgrzymowania. Bardzo pragnęłam, by mąż tym razem sam zanurzył się w basenach z wodą z cu­downego źródła, ale niestety nie udało mi się go do tego namówić. Ma sporo swoich dolegliwości wynikających z cho­rób i związanych z nimi racjonalnych obaw. Poszliśmy więc wspólnie, zamiast zanurzenia, do kranów obok basenów. Akurat dzwony wybiły południe, odmó­wiliśmy modlitwę Anioł Pański i razem z wiarą pomodliliśmy się o uzdrowie­nie duszy i ciała, po czym obmyliśmy twarze wodą z cudownego źródła. Tak widocznie miało być. Mój mąż w ostat­nich latach ma problem z cierpliwym znoszeniem dolegliwości związanych z chorobami, jak dla mnie, zbyt często narzeka. Muszę powiedzieć, że podczas tej pielgrzymki poziom jego narzeka­nia zdecydowanie się obniżył i widzę, że odzyskuje wewnętrzny spokój, ten spokój, który przed 30 laty zachwycił mnie w nim, gdy go poznałam.

Wiem, że stale trzeba w sobie pielę­gnować postawę wdzięczności. Postawa wdzięczności za wszystko, co mamy, z punktu widzenia psychiatrycznego działa przeciwdepresyjnie, bo jeże­li trwamy w postawie wdzięczności, wówczas nie dopadają nas tak bardzo smutki, przygnębienia, nie poddajemy się tak łatwo. Jeżeli dziękujemy za to, co mamy, jest nam łatwiej przyjmować nowe trudności i łatwiej dźwigać się po upadkach. I właśnie dlatego o tę postawę wdzięczności trzeba najbardziej dbać.

– Wdzięczności, o której Pani mówi, tutaj w Lourdes uczy nas św. Bernadetta. Ona potrafiła dziękować za to, co dla nas z pew­nością byłoby powodem smutku, narzeka­nia, niezgody, buntu. Ona była wdzięczna przez całe swoje życie: kiedy podejmowała najprostsze posługi wobec chorych, ale także później, gdy sama zachorowała… Urzeka mnie, że Pan Bóg wybiera naj­prostsze metody i osoby, które stają się dla nas światłem na drogach wiary i uczą, jak postępować. Lourdes to takie miejsce, które wszystkich nas uczy wdzięczności za to, co mamy i uzdrowienie idzie tutaj w kie­runku akceptacji tego, co jest w naszym życiu. Wspomnę w tym miejscu mojego tatę, który jeszcze dwa lata temu uczest­niczył w pielgrzymce do Lourdes. Teraz jest już w Wieczności. Pamiętam, że piel­grzymka do Lourdes pomogła mu w trud­nościach, pomogła mu na nowo stanąć na nogi, odzyskać radość życia, pogodzić się w jakimś stopniu ze swoim stanem. Myślę, że wizyta w światowej stolicy chorych była dla niego wówczas doświadczeniem wewnętrznego uzdrowienia.

– Niektórzy chorzy, przyjeżdżający do Lourdes, oczekują natychmiastowego fizycznego uzdrowienia. Jedna z piel­grzymujących osób, gdy usłyszała, że jestem w Lourdes kolejny raz, zapytała mnie: „a po jakim czasie od zanurzenia to zadziała?”. Ona pytała o uzdrowie­nie fizyczne, a ja jej odpowiedziałam, że uzdrowienia duchowego doświadczyłam natychmiast, natomiast co do ciała, to nadal mam te same dolegliwości i cho­roby, a nawet przybyły kolejne.

Myślę, że to uzdrowienie duchowe i wewnętrzna zgoda na swoją sytuację, są zdecydowanie cenniejsze niż uzdrowie­nie fizyczne. Osobiście nie wyobrażam sobie być uzdrowioną na ciele, a nie być uzdrowioną na duchu. Myślę więc, że obok wdzięczności, za to, co nas spo­tyka, ważna staje się tutaj także droga Apostolstwa Chorych, które proponuje ofiarę cierpienia w konkretnych inten­cjach. Wejście na drogę Apostolstwa Chorych to jakby zrobienie kroku dalej, by cierpienie, którego zdarza nam się doświadczać, nie marnowało się.

Kiedy mówimy o wdzięczności, mu­szę publicznie i oficjalnie podziękować wspomnianemu ks. Krzysztofowi Taba­thowi, za to że przed laty był dla mnie narzędziem w ręku Pana Boga. Dziękuję mu że mnie popychał do tego, co dla mnie dobre. To, czego doświadczyłam w Lourdes, jest więc w dużej mierze jego zasługą.

– Dziękuję Pani doktor za rozmowę.


Zobacz całą zawartość numeru ►

Autorzy tekstów, Bartoszek Wojciech, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2019nr07, Z cyklu:, W cztery oczy, Teksty polecane

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 26.04.2024