Św. Stanisław Kostka i jego tęsknoty

Jeszcze jedna lekcja dla nas: jak tęsknić za niebem, żyjąc w codzienności.

zdjęcie: www.pixabay.com

2018-09-07

Czym jest tęsknota? Według „Słownika języka polskiego” tęsknota to „uczucie żalu wywołane rozłąką z kimś, brakiem lub utratą kogoś albo czegoś” lub „silna chęć osiągnięcia, pozyskania czegoś”. To oznacza, że możemy tęsknić zarówno za tym, co mieliśmy i z jakiegoś powodu straciliśmy, czasowo lub trwale, jak i za tym, czego nie mamy, ale wiemy, że jest jakimś dobrem, które warto mieć. Za czym w życiu tęsknimy najbardziej? Za ważnymi dla nas osobami, za bliskimi sercu miejscami, za miłością, za czyjąś bliskością…

Za czym mógł tęsknić św. Stanisław Kostka? Wydaje się, że powodów do tęsknoty mógł mieć wiele: mieszkał daleko od rodzinnego domu, ba – daleko od własnej ojczyzny, nie było przy nim jego rodziców, po ucieczce z kolegium w Wiedniu – także brata. Żył wśród ludzi obcych językowo, kulturowo, także religijnie (w Wiedniu mieszkał w domu protestanta). Tymczasem Osobą, za którą tęsknił młody Stanisław, był Chrystus, a miejscem – Niebo… We wspomnienie św. Wawrzyńca, 10 sierpnia 1568 roku, ten osiemnastoletni chłopak napisał list do Matki Bożej, prosząc Ją, by wyprosiła mu łaskę śmierci w święto Jej Wniebowzięcia. Rzeczywiście tak się stało – jeszcze tego samego dnia Stanisław zachorował, a 15 sierpnia zmarł.

Inspiracją do sformułowania właśnie takiej prośby do Matki Bożej mogły być rekolekcje zakonne, podczas których rekolekcjonista zachęcał słuchaczy, by każdy miesiąc przeżywali tak, jakby to miał być ostatni miesiąc ich życia. Może trudno byłoby nam modlić się o śmierć w ciągu najbliższego miesiąca, jak prosił o to św. Stanisław, zresztą pewnie nie o to chodziło jezuickiemu rekolekcjoniście, warto jednak od czasu do czasu uświadomić sobie, że „nie znamy dnia ani godziny” i tak naprawdę każda chwila może być tą ostatnią w tym życiu. Pamiętając o tym, może łatwiej byłoby unikać nieporozumień i kłótni (bo nie wiadomo, czy zdążymy się pogodzić), częściej chodzilibyśmy do spowiedzi św. (żeby „na wszelki wypadek” zawsze być w stanie łaski uświęcającej), skwapliwiej spełnialibyśmy obietnice i nie odkładalibyśmy na następny dzień tego, co mamy do zrobienia.

W mojej rodzinie zakonnej od wielu lat znana i praktykowana jest modlitwa „na bicie zegara”, odmawiana o pełnej godzinie: „Boże, naucz mnie czuwać zawsze, gdyż śmierć przyjdzie jak złodziej w nocy. W obecnej godzinie chcę Tobie tak służyć, jakby to była moja ostatnia godzina. Nic z tego, co blednie w świetle gromnicy, niech serca mojego nie wiąże, tylko w Tobie, Boże, niech pokój mój znajduję. Amen”. Słowa te uwrażliwiają nas na dwie rzeczy. Po pierwsze, przypominają o naszej przemijalności i o tym, że nie wiemy, ile jeszcze mamy życia przed sobą. Po drugie, ustawiają nasze priorytety i wartości w perspektywie wieczności: nie wszystko, co jest ważne dla nas tu i teraz, będzie mieć znaczenie po naszej śmierci. Na „tamten świat” nie zabierzemy z sobą niczego; tylko nasze czyny będą kroczyć przed nami i świadczyć o tym, jakie było nasze życie (por. Ap 14, 13).

Dlatego może czasem warto usiąść sobie wygodnie w fotelu i zastanowić się, co chciałabym zrobić, gdybym wiedziała, że mam przed sobą ostatnie 24 godziny życia…

Autorzy tekstów, S. Aleksandra, Polecane

nd pn wt śr cz pt sb

25

26

27

28

29

1

2

3

4

5

6

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

Dzisiaj: 29.03.2024