Ocalił mnie guz

O trudnej diagnozie, paraliżującym lęku o przyszłość i o sile płynącej z Bożej obecności opowiada Adam Szupka.

zdjęcie: CANSTOCKPHOTO.PL

2017-09-28

REDAKCJA: – Rok 2010 był dla Ciebie bardzo trudny. Dowiedziałeś się wówczas, że jesteś ciężko chory.

ADAM SZUPKA: – Tak. W mojej głowie wykryto guza mózgu o wymiarach 6 na 5 centymetrów. Wynik był jednoznaczny, glejak III stopnia. Według statystyk, w pierwszym roku od takiej diagnozy przy życiu zostaje tylko połowa pacjentów. Wszystko oczywiście zależy od stopnia złośliwości guza i podatności na zastosowane leczenie. W moim przypadku rokowania były złe.

– Miałeś wcześniej jakieś dolegliwości?

– Nic nie wskazywało na to, że jestem chory, a już na pewno nie tak poważnie. Choroba całkowicie mnie zaskoczyła. Pewnego dnia idąc ulicą, nagle upadłem i straciłem przytomność. Obudziłem się w szpitalu i kompletnie nie wiedziałem, co się dzieje. Byłem zdezorientowany, bo nie mogłem sobie przypomnieć, co się wydarzyło. Okazało się, że miałem silny atak padaczki. Obcy ludzie pomogli mi, wzywając pogotowie. Dzięki temu szybko znalazłem się w szpitalnej izbie przyjęć. To był początek mojej walki z nowotworem mózgu.

– Dzisiaj możemy już powiedzieć, że wygranej walki. Ale wszystko przez co przeszedłeś, było prawdziwym bojem na śmierć i życie.

– To prawda. Z dnia na dzień stanąłem nad przepaścią. Czułem się bezradny wobec własnego organizmu. Komórki powstające w moim mózgu dzieliły się w nieprawidłowy sposób, a ja nie mogłem na to nic poradzić. Mój organizm wypowiedział mi wojnę i wydawało się, że jestem na straconej pozycji. W szpitalu, na oddziale neurochirurgii, wykonano niezbędne badania: tomografię i rezonans magnetyczny. Ordynator wezwał mnie do siebie. Siedzieliśmy po dwóch stronach biurka w jego gabinecie. Długo przeglądał całą dokumentację, raz po raz podnosząc do ust filiżankę kawy. Sprawiał wrażenie, jakby czytał codzienną prasę. A we mnie kumulowały się wszystkie możliwe emocje. Leki działały pobudzająco, do tego dochodziły stres i zniecierpliwienie. Chciałem, żeby to wszystko było już za mną. Więc kiedy lekarz po długiej i nieznośnej dla mnie ciszy powiedział: „Przyjmujemy na oddział, da się zrobić”, nie wytrzymałem. Zacząłem płakać. Bardzo się bałem. Nie wiem, co chciałem wtedy usłyszeć, ale ta sytuacja po prostu mnie przerosła.

– Potem była błyskawiczna decyzja i zgoda na operację.

– Zrozumiałem, że jeśli chcę żyć, nie mam innego wyjścia. Paraliżował mnie strach, ale jakoś udało mi się wziąć w garść i zmobilizować do walki. Nawet się nie obejrzałem, a już leżałem w szpitalnym łóżku. W jednej chwili założono mi kartę i ustalono termin operacji. Nie wiedziałem, co się dzieje wokół. Wszystko to odbywało się jakby obok mnie. Trafiłem na oddział, na którym przebywały głównie osoby starsze, schorowane, częściowo sparaliżowane, czekające na zabieg ratujący życie albo chociaż na uśmierzenie bólu. Nie chciałem wierzyć, że jestem wśród takich ludzi. Poczułem się jak jeden z tysięcy przypadków, a przecież ważyły się moje osobiste losy. Przyznam, że na początku nie zdawałem sobie sprawy, że glejak III stopnia to coś poważnego. Myślałem: zoperują mnie i za kilka tygodni będzie po wszystkim. Wrócę do pracy, do normalnego życia. Jednak nie. Moje życie totalnie się wywróciło. Ale nie przeciwko mnie, tylko dla mnie. Zrozumiałem to dopiero po jakimś czasie. I złapałem wiatr w żagle.

– Brzmi to tak, jakbyś chciał powiedzieć, że ciężka choroba okazała się w Twoim życiu błogosławieństwem.

– Dokładnie to chcę powiedzieć. Rak rzucił mnie na głęboką wodę. Nadszedł czas, by dostosować się do nowych sytuacji, które wymagały ode mnie czegoś zupełnie innego, niż dotychczasowy tryb życia. Runęło wszystko, na czym dotąd stałem, tylko po to, żebym mógł zbudować nowe fundamenty. Nie wstydzę się tego, że płakałem. Były momenty słabości, to nieuniknione. Ale kilkanaście godzin spędzanych dzień w dzień w łóżku, uczyło mnie pokory, a konieczność rezygnacji chociażby z pracy zawodowej, trudnej sztuki tracenia. Chociaż moje ciało było chore, psychicznie i duchowo stawałem się coraz silniejszy. Zacząłem dostrzegać rzeczy ważne. Odkryłem, że nie warto koncentrować się na swoich problemach i przykrych emocjach. Lepiej wracać do tego, co dobre. Z pełną świadomością mogę dzisiaj stwierdzić, że mój guz mózgu mnie ocalił.

– Ocalił przed czym?

– Przed całkowitym zwątpieniem i ciemnością. Znam osoby, które chorobę traktują jako wzbogacające doświadczenie, a nawet za nią dziękują. To znaczy, że nie tylko potrafią pogodzić się z jej konsekwencjami, ale odnajdują w niej coś więcej. Coś, co przynosi korzyść im samym. Faktem jest, że wobec wszystkiego, co się nam przydarza, możemy albo przyjąć postawę poszkodowanego i tylko rozczulać się nad sobą, albo traktować to, co się stało, jak kolejną lekcję od życia. Mnie choroba dała czas na myślenie i uporządkowanie wielu spraw. Uporządkowanie również w kwestiach wiary i relacji z Bogiem. Zanim dowiedziałem się, że mam glejaka mózgu, byłem wierzącym i praktykującym katolikiem. Wiara zajmowała ważne miejsce w moim życiu. Jednak dopiero perspektywa długiego leczenia i widmo możliwej śmierci doprowadziły mnie do momentu, w którym uczciwie zadałem sobie pytanie, czy naprawdę jestem gotowy odczepić się od własnego życia, by całkowicie oddać je w ręce Kogoś innego. No i odpowiedź mnie rozczarowała. Okazało się, że jestem tchórzem i asekurantem, który zgrywa odważnego tylko wtedy, gdy wszystko idzie gładko. Musiałem przyznać się sam przed sobą, że nie jestem takim twardzielem, za jakiego się uważałem. Wtedy chyba pierwszy raz w życiu zacząłem się naprawdę modlić. Modlić sercem. Ta modlitwa była potężnym krzykiem o ratunek i siłę. I gdy powiedziałem Bogu, że zgadzam się całkowicie z Jego wolą, że przyjmuję wszystko, co On dla mnie przygotował i kiedy przyznałem, że potwornie się o siebie boję – dopiero wówczas ogarnął mnie spokój. Ten spokój polegał na tym, że swojego lęku nie przeżywałem już sam, ale z Nim. To był przełomowy moment zarówno w mojej chorobie, jaki i w wierze.

– W najtrudniejszych chwilach pomogli Ci również bliscy i przyjaciele. Mieć takie osoby obok siebie, to prawdziwy skarb.

– Mógłbym długo opowiadać o ludziach, którzy okazali mi troskę, gdy najbardziej tego potrzebowałem. Oczywiście mam na myśli przede wszystkim moich najbliższych – rodziców i siostrę. Oni cały czas byli blisko, gotowi wesprzeć mnie we wszystkim. Za ich wielkie serce i miłość jestem im bardzo wdzięczny. Oprócz rodziny pomagało mi również kilkoro przyjaciół. To ludzie, do których mam całkowite zaufanie i wiem, że w razie potrzeby mogę się na nich oprzeć. Masz rację mówiąc, że takie osoby to skarb. Ale tego typu relacje buduje się przez lata wspólnych doświadczeń i przeżyć. Tak głębokiej przyjaźni nie da się stworzyć przez tydzień czy miesiąc. Dlatego cieszę się, że są częścią historii mojego życia, a także historii mojej choroby.

– Na dzień dzisiejszy lekarze uznają Cię za wyleczonego, choć co 3 miesiące musisz robić badania kontrolne, by mieć pewność, że nowotwór nie wrócił. Można powiedzieć, że miałeś dużo szczęścia, bo pokonałeś guza mózgu, który nie rokuje najlepiej. Dopuszczasz do siebie myśl, że choroba może znów zaatakować?

– Miewam napady paniki i paraliżującego lęku o przyszłość. Zastanawiam się nieraz, czy glejak znów nie zechce zamieszkać w mojej głowie. Myślę, że to bardzo ludzkie. Ale najważniejszą rzeczą, na jakiej się koncentruję od czasu pokonania nowotworu, jest wdzięczność. Bycie wdzięcznym poszerza moje serce i sprawia, że myśli biegną do tego, co dobre. Wspomniałem już, że dzięki chorobie zdecydowałem się na nowo oddać swoje życie w ręce Boga. To się nie zmieniło w chwili, gdy wyzdrowiałem. Nadal staram się żyć w Jego bliskości i powierzać Mu swoje losy. Nie zawsze jest łatwo, zdarzają się gorsze momenty, ale nie chciałbym już nigdy poddać się rozpaczy.

– Adamie, a co z Twoją pracą zawodową?

– Póki co, wróciłem do pracy i sam mogę zarabiać na swoje utrzymanie. To dla każdego mężczyzny bardzo ważne. Dlatego na ile tylko wystarczy sił, będę pracował. Moje doświadczenia z chorobą nowotworową nauczyły mnie jednak, że nic nie jest na zawsze i że należy liczyć się z każdym możliwym scenariuszem. Nie wiem, co Bóg jeszcze dla mnie przygotował, ale jestem spokojny. Czuję pewność, że nic mi nie grozi.

– Bardzo dziękuję Ci za rozmowę.

rozmawiała: RENATA KATARZYNA COGIEL

 


Zobacz całą zawartość numeru ►

Autorzy tekstów, Cogiel Renata Katarzyna, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2017nr10, Z cyklu:, W cztery oczy

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 24.04.2024