Błogosławieni połamani

O dziełach miłosierdzia, cierpiącym obliczu Jezusa i o ludzkim świecie, który może zostać ocalony przez dobroć opowiadają siostry ze Zgromadzenia Sióstr Albertynek – s. Michaela Faszcza i s. Salomea Darmetko.

zdjęcie: Renata Katarzyna Cogiel

2016-12-02

REDAKCJA: – Założycielem Zgromadzenia Sióstr Albertynek, do którego Siostry należą jest św. Brat Albert Chmielowski. Nie mogło więc u progu Roku Albertiańskiego zabraknąć Waszego świadectwa wiary i posługi ubogim. Jak będziecie w Waszych wspólnotach zakonnych świętować Rok św. Brata Alberta?

S. MICHAELA FASZCZA (MF): – Na pewno wiele rzeczy będzie się działo. Są przewidziane uroczyste Msze święte zarówno w Krakowie, jak i w innych miejscach, gdzie działają nasze zakonne placówki i te prowadzone przez Towarzystwo Pomocy im. św. Brata Alberta. Ponieważ w Roku Albertiańskim – jak wskazuje sama nazwa – skupiać się będziemy na osobie św. Brata Alberta i jego dziele, wszelkie uroczystości celebrowane będą szczególnie w tych miejscach, w których za życia przebywał i posługiwał. Będzie wiele wystaw, konferencji i prelekcji.

– Spotykamy się w miejscu, w którym obecnie bije serce Waszej wspólnoty, w Domu Generalnym w Krakowie.

MF: – To serce bije tutaj szczególnie dlatego, że są obecni z nami w znaku relikwii nasi Założyciele: św. Brat Albert i bł. Bernardyna Jabłońska. Po śmierci spoczęli obok siebie i gromadzą przy sobie liczne rzesze pielgrzymów, które przybywają do Sanktuarium Ecce Homo, by modlić się do Boga za ich przyczyną. Tutaj znajduje się również słynny obraz autorstwa św. Brata Alberta, który jest świadectwem jego duchowej przemiany. Owa przemiana sprawiła, że porzucił ukochane malarstwo i stał się ojcem ubogich.

– Jako duchowe córki św. Brata Alberta i bł. Bernardyny kontynuujecie ich posługę wśród najuboższych. Jakie dzieła miłosierdzia prowadzicie?

S. SALOMEA DARMETKO (SD): – Tak się to wszystko pięknie układa, że z Jubileuszowego Roku Miłosierdzia płynnie przechodzimy w obchody Roku św. Brata Alberta, który przecież miłosierdziem żył na co dzień. Za jego przykładem podejmujemy wiele dzieł miłości i angażujemy się – zgodnie z naszym charyzmatem – w rozmaite inicjatywy dobroczynności. Pracujemy w 79 placówkach: 63 znajdują się w Polsce, a 16 w innych krajach: np. w Rosji, we Włoszech, w Boliwii, w Stanach Zjednoczonych. Posługa sióstr albertynek jest obecna w wielu miejscach. Służymy w przytuliskach dla bezdomnych, domach opieki dla starszych i samotnych, domach księży emerytów, jadłodajniach, hospicjach, domach samotnej matki, ochronkach i świetlicach dla dzieci, mamy także jeden ośrodek interwencji kryzysowej dla ofiar przemocy. Ja obecnie pracuję w naszym najnowszym dziele, które mieści się blisko Domu Generalnego, po drugiej stronie ulicy. Jest to Fundacja „Po pierwsze człowiek”. W ramach Fundacji działa jadłodajnia, w której każdego dnia obsługujemy 150 osób. Osoby te otrzymują gorący posiłek w porze obiadowej oraz dodatkowo suchy prowiant w godzinach popołudniowych. Inicjatywą Fundacji, o której szczególnie warto wspomnieć, gdyż jest ona zupełnie nowa, są tzw. mieszkania treningowe. Są one przewidziane dla kobiet, które wychodzą z bezdomności, a które mają już za sobą doświadczenie pobytu w jakimś ośrodku pomocy, wyznaczyły sobie cel w życiu, ale jeszcze potrzebują wsparcia, by mogły samodzielnie funkcjonować w codzienności. Dajemy im szansę sprawdzenia się w takich warunkach przez czas jednego roku. Muszą samodzielnie opłacać rachunki i podejmować codzienne obowiązki, co często jest dla nich nie lada wyzwaniem. Obowiązuje przy tym specjalny regulamin i jeśli dana osoba będzie przestrzegała zasad, to w przyszłości może ona wpłacone pieniądze otrzymać z powrotem jako środki na nowy start w życiu. Jest więc poważna motywacja, by się starać. Wspólnie z naszymi podopiecznymi opracowujemy indywidualny plan pracy na każdy miesiąc, potem oceniamy postępy i wprowadzamy ewentualne modyfikacje. Mam częsty kontakt z każdą z osób i mogę na bieżąco obserwować ich postępy i trudności. Aktualnie Fundacja posiada 16 mieszkań, z których połowa przeznaczona jest dla innych potrzebujących najemców (np. studentek), którzy wyznają wartości chrześcijańskie i w ten sposób mogą być wzorem i pomocą dla kobiet zajmujących mieszkania treningowe.

MF: – Dodam jeszcze, że oprócz Fundacji, w ramach klasztoru działa także przytulisko dla chorych kobiet, w którym siostry posługują im wraz z osobami świeckimi. Przebywają w tym przytulisku głównie panie z demencją, często leżące i przeżywające ostatni etap swojego życia. My dbamy o to, by ten czas przeżyły w godnych warunkach, w otoczeniu życzliwych osób i w bliskości z Panem Bogiem.

– Z pasją opowiadają Siostry o posłudze osobom najbardziej ubogim i chorym. Potrzeba wiele odwagi, by zdecydować się na wstąpienie do zgromadzenia, które realizuje w codzienności tak piękny, ale przecież bardzo wymagający charyzmat...

MF: – Powołanie jest zawsze darem niczym niezasłużonej łaski. Tak również było w moim przypadku. Ja wstępując do Zgromadzenia Sióstr Albertynek tylko odpowiedziałam na wołanie Pana Jezusa. W młodości bardzo urzekła mnie postać św. Brata Alberta i z czasem także w moim sercu zrodziło się pragnienie pójścia do człowieka cierpiącego, ubogiego i opuszczonego. Najbardziej zachwycało mnie w św. Bracie Albercie to, że on oddał to, co tak bardzo kochał, czyli malarstwo, i oddał się całkowicie drugiemu człowiekowi, który w zewnętrznej postaci był często odrażający. Brat Albert wchodził w najtrudniejsze środowiska i wprowadzał tam atmosferę miłości, rodzinności, ciepła. Mówił, że „ten jest dobry, kto chce być dobry”. Więc ja też zapragnęłam dzielić się dobrem, bo ono, kiedy się je rozdaje, w cudowny sposób się pomnaża i wraca do tego, kto daje.

SD: – Ja się całkowicie podpisuję pod tym, co powiedziała s. Michaela. Powołanie jest łaską i tajemnicą. Pan Bóg działa i powołuje w niezwykły sposób. Mnie przyciągnął do Siebie przez przykład innej osoby – moja ciocia (siostra dziadka) była albertynką. Poznałam ją, gdy byłam małym dzieckiem i przez długie lata miałam z nią serdeczny kontakt. Kiedy na nią patrzyłam, kiedy widziałam, jak ofiarnie jako pielęgniarka służy potrzebującym, wiedziałam, że ja też chcę być kimś takim. To było ewidentne działanie łaski, bo przecież jako dziecko nie mogłam jeszcze rozumieć, na czym polegała jej posługa i w ogóle bycie zakonnicą. Ale już wtedy w mojej duszy zaczęło się coś dziać. Poza tym bardzo zafascynowała mnie – oprócz oczywiście św. Brata Alberta – postać bł. Bernardyny Jabłońskiej. Może dlatego, że jestem kobietą, bliższa była mi jej wrażliwość i postawa. Ona dotknęła całej głębi duchowości św. Brata Alberta i wcieliła ją w swoje życie. Brat Albert powtarzał: „powinno się być dobrym jak chleb”, a Matka Bernardyna pięknie to uzupełniała, mówiąc: „czyńcie dobrze wszystkim”. Oni oboje ukochali ponad wszystko Pana Jezusa i dlatego potrafili dzięki Jego łasce dokonywać rzeczy cudownych.

Dla nich cierpienie nie było ani odrażające, ani niechciane. Tam, gdzie inni widzieli tylko ból, brzydotę i tragedię, oni dostrzegali szczególne błogosławieństwo. W tym, co po ludzku najtrudniejsze, oni odkrywali miejsce działania Boga.

– Siostry też przecież szczególnie ukochały biednych, chorych i samotnych. Służą Siostry wszystkim, których złamało życie i których świat już dawno spisał na straty. Czyżby... błogosławieni połamani?

MF: – Chyba można tak powiedzieć. Pan Jezus – na przykład ten z obrazu Ecce Homo – mimo tego, że jest cierpiący, oszpecony i po ludzku przegrany, panuje nad wszystkim. Jest piękny nie dlatego, że wzbudza zachwyt tych, którzy na Niego patrzą. Nie. On jest piękny innym pięknem. Dużo głębszym. Cierpiący Jezus jest piękny, bo z bólu i sponiewierania wydobył miłość. Takiego Jezusa trzeba adorować w potrzebujących.

– Domyślam się, że wielokrotnie w swoim życiu zakonnym miały Siostry okazję do owej adoracji cierpiącego Jezusa w kimś potrzebującym. Jakie to były spotkania?

SD: – Było ich ogromnie wiele. Pamiętam pewną panią, która przez kilka lat przychodziła do naszej jadłodajni po zupę. Ponieważ nie pracowałam wówczas w kuchni, nie miałam z nią bezpośredniego kontaktu, ale zawsze promiennie się do niej uśmiechałam. Po latach okazało się, że to było dla niej bardzo ważne i któregoś dnia wdzięczna przyniosła mi piękny bukiet kwiatów. Ona niewiele miała, a zdobyła się na taki gest. To było bardzo poruszające.

Mam w pamięci także małą Jolę, którą opiekowałam się w ośrodku dla dzieci z upośledzeniem. Jola miała guza mózgu. Leżała na łóżku powykręcana, musiała mieć przywiązane rączki, by nie zrobiła sobie krzywdy. Znałam ją zaledwie półtora miesiąca, ale więź między nami była bardzo silna. Zdarzyło się kiedyś, że musiałam wyjechać na kilka dni. W tym czasie stan Joli bardzo się pogorszył. Kiedy wróciłam z wyjazdu, Pan Bóg pozwolił na to, by Jola mogła umrzeć przy mnie. Zanim oddała ostatnie tchnienie, po jej twarzy spłynęła łza, a potem pojawił się piękny uśmiech. To było prawie 30 lat temu, a do dzisiaj bardzo mnie porusza. Pan Bóg pozwolił mi zobaczyć, jak to jest przechodzić na tamtą stronę życia i doświadczyć, że moja obecność była dla tego chorego maleństwa potrzebna i ważna.

MF: – Ja również mam doświadczenie wielu spotkań z Chrystusem w osobach potrzebujących. Pan Jezus często dawał mi okazję do tego, bym była świadkiem rozprzestrzeniania się dobra. Wspomnę krótko o dwóch sytuacjach. Kiedyś na furtę klasztorną przyszła zziębnięta kobieta i poprosiła o posiłek. Było już późno, więc jadłodajnia była zamknięta. Zaprosiłam więc tę kobietę do środka i z klasztornej kuchni przyniosłam jej talerz zupy, siadając obok. Ona pochyliła się nad talerzem i płakała, a jej łzy kapały do tej zupy. Zapytałam dlaczego płacze. Odpowiedziała, że nigdy w życiu nikt nigdzie jej tak nie przyjął. Że nie spodziewała się, że siostra zakonna i w ogóle ktokolwiek zechce usiąść z nią przy jednym stole i poświęcić jej czas. Byłam bardzo szczęśliwa, że mogę jej pomóc i usłużyć. Tamtego wieczoru, dobro, które okazałam tej kobiecie, zostało także we mnie.

Inne piękne doświadczenie stało się moim udziałem, gdy jeszcze pracowałam w Warszawie. Któregoś dnia wyjeżdżałam na pielgrzymkę. Rano przygotowałam sobie dwie pyszne kanapki i z walizką ruszyłam w stronę przystanku tramwajowego. Na przystanku siedziało dwóch mężczyzn: brudnych, zmarzniętych, drżących i głodnych. Kiedy ich zobaczyłam, natychmiast wyciągnęłam kanapki i dałam każdemu z nich jedną. Byli zaskoczeni do tego stopnia, że odjęło im mowę. Patrzyli to na mnie, to na kanapki. W tym momencie na przystanek podjechał tramwaj i ludzie siedzący w środku, widzieli całą scenę. Kiedy wsiadłam do tramwaju, wszyscy ustąpili mi miejsca. Byłam bardzo speszona i nie wiedziałam, jak mam się zachować. Nie zrobiłam nic wielkiego, to był drobny gest, a jednak w ludziach wyzwolił on dobro. Ta sytuacja ostatecznie przekonała mnie, że dobro rodzi dobro i że ten, kto daje prawdziwie z serca, nigdy nie traci.

– Wszystko, o czym Siostry mówią jest dowodem na to, że dobro to potężna siła, której nie jest w stanie zatrzymać nawet największe zło.

MF: – Tak. Osoby cierpiące potrzebują dobra i ogromnie się tym cieszą. Dla nas może to być ofiarowanie niewielkiej rzeczy: ciepłego uśmiechu, drobnego gestu, a dla kogoś to będzie największym skarbem. Myślę, że często nie zdajemy sobie sprawy z tego, że to, co dajemy może kogoś podnieść, obudzić do życia albo wręcz uratować jego świat. Zresztą dobra i miłości potrzebują nie tylko osoby cierpiące. Wszyscy w tym względzie jesteśmy potrzebujący.

– Bardzo dziękuję Siostrom za rozmowę i z serca życzę, aby każdego dnia miały Siostry możliwość ratowania czyjegoś świata. Wierzę, że Wasi święci patronowie – Brat Albert i Matka Bernardyna – nadal będą Was prowadzić do Jezusa, który cierpi w ubogich.


Zobacz polecane teksty numeru 

Chcesz już dziś przeczytać aktualny numer „Apostolstwa Chorych”? Zamów prenumeratę papierową lub elektroniczną.

Z cyklu:, 2016-nr-12, Numer archiwalny, W cztery oczy, Miesięcznik, Cogiel Renata Katarzyna, Autorzy tekstów

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 24.04.2024