Chorzy piszą do nas - 6/2016

zdjęcie: canstockphoto.pl

2016-07-01

Fragment pewnego pamiętnika:

11.10.2015 r.

Niezwykłym doświadczeniem jest adorowanie Jezusa Chrystusa cierpiącego w drugim człowieku. Niezwykłe jest odmawianie Koronki do Bożego Miłosierdzia przy osobie, która zdaje się drzemać, nie może tej modlitwy usłyszeć, nie może widzieć trzymanego w rękach różańca bo oczy ma zamknięte. A jednak… kończę i słyszę: „Dziękuję!”. Pytam – „Za co, ciociu?”. „Ty wiesz!” – słyszę. Niezwykłe jest usłyszeć: „Nie rób krzywdy mojej Uli!” – słowa skierowane do… szatana? (do kogo innego, skoro wypowiedziane po modlitwie do św. Michała Archanioła?). Tyle na tę chwilę. Bo emocji i przeżyć aż nadmiar.

12.10.2015 r.

Diagnoza – rak! I świat staje do góry nogami, a właściwie zaczyna się chodzenie tyłem do przodu. Poznaję rzeczywistość, której wcale nie mam ochoty poznawać. Szpital, OIOM, sonda, cewnik, przetoka, dojście centralne. To wszystko brzmi jak z innego świata. I myślę sobie – oby tylko mnie to nie dotyczyło! Tymczasem dotyczy mojej cioci. Po ubiegłorocznym, dwumiesięcznym jeżdżeniu do szpitala do mojej mamy, wcale nie mam ochoty na powtarzanie tego wszystkiego z ciocią. Na szczęście jestem mocno przeziębiona i mam niezłą wymówkę: pewnie zaszkodziłabym cioci, która jest po operacji! Przeziębienie minęło i… jednak trzeba wybrać się do szpitala w odwiedziny. Przyzwoitość tak podpowiada!

Na początek dostaję mocno w żołądek wrażeniem wzrokowo-zapachowym. Chora po operacji przetoki to nie jest piękny widok. Mam tylko nadzieję, że udało mi się nie skrzywić. A jeżeli się nie udało, to przynajmniej, że nikt tego nie zauważył. Ciocia wydaje się być w całkiem dobrej kondycji – jest wtorek, dziesięć dni po operacji. Rozmawiamy o błahostkach, wyrażam nadzieję, że szybko wróci do domu (w tym momencie już wiedziałam, że wszystkie organy są zajęte przez nowotwór i lekarze czekają tylko na zagojenie się pooperacyjnych ran; nic więcej nie zrobią). W czwartek dramatyczne wieści ze szpitala – stan cioci się pogorszył i nie ma mowy o powrocie do domu. Zaczyna się czuwanie. Jeszcze nie całodobowe, na noc trzeba szpital opuścić. W piątek lekarze „odpuszczają”. Panie, które leżały z ciocią, zostały wypisane lub przeniesione do innych sal. Zostaliśmy sami! Kuzynka tak zorganizowała dyżury, że cały czas ktoś przy cioci był. Trzymał za rękę, podawał wodę. Ponieważ ja miałam do szpitala najbliżej, przypadły mi godziny wieczorne.

Jak to jest zostać z tak ciężko chorym człowiekiem sam na sam? Niezwykłe doświadczenie – Chrystus cierpiący. Widzę Go w cioci bardzo wyraźnie. Niezwykła jest też obecność przy udzielaniu cioci Komunii świętej. Ksiądz podaje jej tak małą cząstkę Ciała Jezusa żeby tylko zdołała Go przyjąć, połknąć. Kiedy widzę, jak o to walczy, łzy same napływają do oczu. Później trwamy w dziękczynieniu. Nie przerywam ciszy. Mój dyżur się kończy, przychodzi kuzynka. Odchodzę, w głowie mam pytanie: „Czy jutro…?”

Niedziela. Kiedy wchodzę na salę, widzę, jak jedna z wnuczek myje ciocię. Mam tylko jedno skojarzenie – „Na dzień mojego pogrzebu Mnie namaściłaś” (J12, 7). Od razu widzę, jak bardzo stan się pogorszył. Teraz tlen podawany jest już przez maskę, ale i tak ciocia ma problem ze złapaniem kolejnego oddechu. Uczciwie: marzę, żeby mój dyżur już się skończył (a dopiero weszłam!). Rozpoczynam Różaniec, potem Koronkę. Jestem przekonana, że ciocia albo śpi, albo jest nieprzytomna. A tu widzę, jak porusza palcami lewej ręki. O co chodzi? Patrzę na stolik przy łóżku i widzę różaniec. Czyżby? Aż mi się nie chce wierzyć! Ale próbuję – podaję cioci różaniec do ręki i widzę, że palce mocno go chwytają. Kontynuuję modlitwę – co więcej mogę zrobić? Wzrusza mnie to jej świadectwo i wiara w moc modlitwy. Mój dyżur się kończy.

W poniedziałek ciocia jest nieprzytomna. Kapelan poprosił: „Pozwólcie jej odejść!” Jak przeżyła kolejną dobę? Tylko Bóg to wie. We wtorek rano, w czasie Różańca odmawianego przez najmłodszego z synów odeszła do Domu Ojca.

17.10.2015 r.

Jeszcze mam w oczach jej uśmiech, taki pogodny. Jeszcze mam w uszach jej słowa, zawsze pełne dobroci. Jeszcze mam w ustach smak ostatniego kawałka ciasta czekoladowego, które jadłyśmy wspólnie cztery tygodnie temu. Ciocia odchodziła do Domu Ojca otoczona rodziną, ich czułością, delikatnością, modlitwą.

Czas pomiędzy śmiercią a pogrzebem. Najbliższych czeka wiele spraw do załatwienia. Więc kto może, pomaga, jak potrafi. Organizuję czuwanie modlitewne. Widzę, jak jest ono potrzebne! Nie tylko zmarłej cioci, ale również nam! Trzeba temat oswoić, trzeba się przyzwyczajać do tego, że ciocia żyje już teraz w innej przestrzeni. To czuwanie, a jeszcze bardziej Msza święta w drugim dniu, uświadamiają mi, że teraz jest czas, kiedy Pan Jezus rozpoznaje w cioci swoje dziecko, że On jest dla Niej niegasnącym Światłem. Właściwie smutek ciągle trwa, jednak przez ten smutek przebija się już nadzieja zmartwychwstania. Ciocia doszła już do Nieba. Ta Msza święta pozwoliła nam wszystkim wejść w przeżywanie liturgii pogrzebowej. Siostra i brat cioci, którzy z różnych powodów nie mogli jej odwiedzić w szpitalu i się z nią pożegnać, bardzo mocno przeżyli wiadomość o śmierci i pogrzebie.

Głęboko wierzę, że ciocia ze swoją ogromną dobrocią już rozpoczęła w Niebie przygotowania do wielkiego zjazdu rodzinnego. Będziemy się na nim pojawiali powoli, ale jedno wiem – wszyscy na ten zjazd dotrzemy.

URSZULA


Zobacz całą zawartość numeru ►

Z cyklu:, Nasza korespondencja, Numer archiwalny, Miesięcznik, pozostali Autorzy, Autorzy tekstów, 2016-nr-06

nd pn wt śr cz pt sb

25

26

27

28

29

1

2

3

4

5

6

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

Dzisiaj: 29.03.2024