Stawać się jak Ojciec

Miłość Boża i wolność idą w parze ze sobą; Serce Boga krwawi, gdy człowiek odchodzi od Niego, ale Bóg pozwala mu na to, bo go kocha, daje mu wolność i… czeka aż powróci.

zdjęcie: WWW.FREECHRISTIMAGES.ORG

2016-02-03

 

Czytając trzecią ewangelię może masz wrażenie, iż jej autor – św. Łukasz jest malarzem. Jego ewangelia utkana jest z wielu „obrazów”. Jednym z nich jest piętnasty rozdział, złożony z trzech części: dwa mniejsze obrazy to przypowieści o zaginionej owcy i o zagubionej drachmie oraz centralnie umieszczony w tryptyku obraz – przypowieść o synu marnotrawnym. Przypowieści te są nam znane. Towarzyszą nam od dzieciństwa… Słowo Boże jest stałe, jednak kontekst naszego życia ulega zmianie. Bóg prowadzi nas w różne doświadczenia życiowe. Nawet gdy stale jesteśmy we wspólnocie Kościoła, odchodzimy nieraz od Boga, buntujemy się wobec Niego z różnych przyczyn, ale też i powracamy do Niego. Odchodząc i powracając, poznajemy coraz bardziej siebie, poznajemy Boga, poznajemy także wspólnotę, w której żyjemy. I tak będzie do końca naszego życia.

Jeśli kolejny raz pragniemy pomedytować nad przypowieścią o synu marnotrawnym, to przekonujemy się – jak mówili ojcowie starożytni – iż Pismo święte wzrasta razem z nami. Ono ocenia nasze postawy w nowych, innych niż do tej pory okolicznościach naszego życia. Otwierając się na przesłanie przypowieści o synu marnotrawnym, pragniemy lepiej przeżyć Nadzwyczajny Jubileusz Miłosierdzia – przypowieść z piętnastego rozdziału Ewangelii św. Łukasza jest nie tylko historią powrotu syna marnotrawnego, lecz przede wszystkim obrazem Miłosierdzia Boga Ojca. Nie sposób nie powrócić w tych rozważaniach do jednego z najbardziej znanych obrazów ukazujących scenę z opowiedzianej przez Jezusa historii dwóch braciach i ich ojcu. Autorem obrazu jest holenderski malarz Rembrandt van Rijn (1606 – 1669); obecnie oryginał obrazu „Powrót syna marnotrawnego” znajduje się w rosyjskim muzeum, w Ermitażu w Sankt Petersburgu. Nie jedyny to obraz Rembrandta nawiązujący do przypowieści o synu marnotrawnym. Rembrandt dorastał do tej historii przez całe swoje życie. Reprodukcja, na którą spoglądamy na stronicach naszego czasopisma to jeden z ostatnich obrazów Rembrandta – namalował go na rok przed śmiercią. Do końca życia obraz ten pozostał w jego atelier malarskim w Amsterdamie. Od kilkunastu lat fragment reprodukcji tego obrazu towarzyszy mi w moich kapłańskich przeprowadzkach. Zmienia się moje otoczenie, praca – ewangelia pozostaje wciąż ta sama. Spoglądając na obraz najczęściej zastanawiam się nad namalowanymi przez Rembrandta dłońmi ojca…

Odejścia…

Zarówno przypowieść, jak i obraz Rembrandta stawiają przed nami ważne pytanie: do której z ewangelicznych postaci jest nam najbliżej – do młodszego syna, do starszego, czy też do ich ojca? Zauważmy, iż św. Łukasz w ewangelii opisuje historię powrotu syna marnotrawnego. Aby doświadczyć powrotu, trzeba najpierw odejść. W tle odnalezienia jest zawsze zagubienie. Opisane w przypowieści odejście nie jest dobre. Można odejść z domu, pozostawiając po sobie miłe wrażenie, utrzymując kontakty, wracając do niego z przyjemnością. Nie tak z rodzicielskiego domu odszedł bohater przypowieści – młodszy syn. Dom opuścił jednak nie tylko on sam; odszedł z niego również jego starszy brat.

Obaj się pogubili. Młodszy syn oddalił się widocznie, spektakularnie, „trzaskając drzwiami”. Postawa starszego syna po powrocie brata i jego reakcja na radość świętowania świadczą o tym, jak daleko w swoim buncie i rozżaleniu również i on odszedł od swojego ojca; nie przemierzając co prawda dalekich odległości, ale skrycie, w sercu. Bracia odchodząc od ojca, oddalili się również od siebie. Stali się obcy wobec siebie i samotni z wyboru. Manifestując odejście, wybrali życie samotne i życie smutne. Pierwotna pusta radość młodszego syna udającego się do dalekiej krainy, aby użyć życia wnet zamieniła się w smutną egzystencję bez nadziei. Grzechy zmysłowe stopniowo wyjaławiają duchowo człowieka i rodzą coraz głębszą pustkę. Pustkę duchową i smutek rodzą także grzechy zazdrości i buntu. Starszy syn nie potrafił zwrócić się do powracającego w słowach: „mój brat”, chociaż właśnie w taki sposób określił go sługa; w zamian za to słyszymy smutny wyrzut skierowany do ojca: „Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę” (15, 30a). Konsekwencją braku słów „mój brat”, jest także brak innych słów: „mój ojcze”… Jak bardzo musiało boleć serce ojca, który był świadkiem tak twardej i nieprzejednanej postawy swojego starszego syna.

Bracia nie czuli się dobrze w swoim domu. Ale nie z winy ojca. Ten robił wszystko, by synowie byli szczęśliwi. Być może bliski staje się dla Ciebie obraz bólu rodzica z przypowieści, gdy doświadczasz odejścia swoich dzieci, gdy widzisz, iż wysiłek włożony w ich wychowanie idzie na marne. Wyprowadzając się w dalekie strony, by znaleźć dobrobyt, zapominają o Tobie i zapominają o Bogu… Dom to relacje z najbliższymi, dom to miejsce pracy, to także miejsce odpoczynku i świętowania. Dom rodzinny to miejsce, w którym się dobrze czujemy, do którego z radością wracamy nawet wówczas, gdy zbudowaliśmy nowy dom. Młodszy syn przywdziewając maskę człowieka twardego, pragnął pokazać swoją samodzielność, samowystarczalność i niezależność od najbliższych. Było nie do pomyślenia, aby za życia ojca syn zażądał od niego swojej części majątku. Ojciec mógł przypuszczać, jakie będą skutki odejścia syna. Pozwolił mu jednak odejść, nie przywiązał go do siebie. Miłość Boża i wolność idą w parze ze sobą; Serce Boga krwawi, gdy człowiek odchodzi od Niego, ale Bóg pozwala mu na to, bo go kocha, daje mu wolność i … czeka aż powróci.

Dalekie strony młodszego syna

Młodszy syn „odjechał w dalekie strony”. „«Odległa kraina» jest światem – pisze Henri Nouwen w eseju «Powrót syna marnotrawnego» – w którym lekceważy się wszystko to, co w domu uznawano za święte”. Tym, co jest „święte” w domu rodzinnym, uświęcone tradycją i różnymi formami zwyczajów, to na pierwszym miejscu wiara w Boga i wspólnota braterska. Wiara oparta o doświadczenie głębokich relacji wewnątrzrodzinnych pozwala nam przyjąć, iż Bóg jest stale z nami, kocha nas. Niezależnie od okoliczności naszego życia – podobnie jak przy chrzcie Jezusa – wypowiada niezmiennie te same słowa: „Tyś jest mój Syn Umiłowany” (3, 21). Im trudniej nam uwierzyć w te słowa i im dalej odchodzimy od wspólnoty rodzinnej, tym bardziej upodabniamy się do otoczenia i przyjmujemy obce nam zwyczaje. Postawa ta prowadzi nas w przeróżne namiastki miłości i szczęścia; coraz głębiej wyjaławia pragnienie poznania Boga i trwania w Jego wspólnocie. Ojciec święty Benedykt XVI w katechezie na temat omawianej perykopy ukazuje, iż ludzkość odchodząc od wiary w Boga, ciesząc się swoim dobrobytem, zachowuje się dokładnie jak ewangeliczny syn marnotrawny używający życia „w dalekich stronach”. Jednak pozorne szczęście trwa krótko. Z czasem wychodzą na jaw owoce działania złego: pustka duchowa, doświadczenie braku pokoju wewnętrznego, rozdrażnienie. To doświadczenie jest miejscem i czasem na opamiętanie. Obyśmy byli tego świadkami w Europie…

Bóg dopuszcza na nas skutki zła. Nasze odejścia bolą Jego Serce. Bolą Go także skutki, które to zło wywołuje. Bóg jednak wie, iż największe upodlenie człowieka – a takim było bez wątpienia zejście na samo dno swojego człowieczeństwa młodszego syna pragnącego najeść się tym, co powszechnie uznawano w Palestynie za nieczyste – może zrodzić w człowieku refleksję. W przypowieści czytamy, iż młodszy syn w tym stanie „zastanowił się” (15, 17 a); dosłownie tłumacząc ten wyraz z tekstu oryginalnego moglibyśmy go oddać w wyrażeniu „przyszedł do siebie”, tzn. „powrócił do swojego serca”, od którego odszedł zrywając relacje z najbliższymi. To był moment przełomowy, który zadecydował o jego powrocie.

Schodząc na same dno swojego człowieczeństwa możemy przeżyć duchową terapię. Jest ona szokująca i bolesna, ale skuteczna. Miłosierdzie Boże nie stoi w sprzeczności ze sprawiedliwością, nie niweluje przyznania się do popełnionego zła. Prawda jest konieczna w doświadczeniu terapii Miłosierdzia Bożego. Zresztą to nie Miłosierdzie rani, ono podnosi człowieka z grzechu, uzdrawia; nie rani człowieka nawet smutna prawda o zniewoleniu jego serca, ale sam grzech. Przyznanie się do tego jest trudne i bolesne. Rodzi głęboki kryzys. Alkoholik, by poznałs jak bardzo jest chory, potrzebuje nieraz zejść na samo dno. W tym stanie człowiek podobny jest do więźnia – tak zresztą Rembrandt namalował powracającego syna marnotrawnego. Ogolony, z poranioną lewą stopą i podartym ubraniem. Klęczący bezbronnie przed ojcem, całkowicie ogołocony. Jedynym znakiem godności powracającego „więźnia”, który mu pozostał, był miecz zawieszony u biodra – oznaka jego szlachectwa. Nawet w największym poniżeniu nie wyrzekł się swojego synostwa. Życie Rembrandta, liczne niepowodzenia, błędy, które popełnił sprawiły, iż wielu interpretatorów jego malarstwa widziało jego samego w osobie klęczącego syna. Czyż postawa poranionego syna marnotrawnego, powracającego po wielu latach do Miłosiernego Ojca,s nie staje się również i nam bliska? Z jak daleka i z jakiego poniżenia musieliśmy powrócić w otwarte ramiona Ojca?

Zwróćmy uwagę na jeszcze jedno – na motywacje powrotu syna marnotrawnego. Nie były one szczere. To była chłodna kalkulacja. Młodszy syn wracając do ojca, chciał zostać jego najemnikiem. Wiedział, iż najemnicy u ojca mieli się zdecydowanie lepiej, niż on będąc na służbie u pana w obcej krainie. Nie był to żal doskonały za popełnione zło. Nie było w nim troski o ojca i pragnienia wynagrodzenia mu za popełnione zło. Był to żal podszyty miłością własną. Ale ojcu to wystarczyło…

„Cnotliwość” starszego syna

Drugi syn – starszy również się pogubił. Również był niezadowolony ze swojego życia w domu. Rezygnując z synowskiego powołania, przyjął rolę poddanego ojcu. Próbował „zarobić” na jego miłość pracą. W jego postawie również widzimy odejście od relacji. Ojciec nie żądał tego od niego. Jednak ten wolał iść swoją drogą. Tak zmęczył się pracą, iż gdy wrócił brat, wybuchnął rozgoryczeniem; zwracając się do ojca żalił mu się: „Oto tyle lat ci służę i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu; ale mnie nie dałeś nigdy koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi” (15, 29).

Rembrandt namalował na obrazie również i jego osobę. To trzecia, rzucająca się w oczy postać na obrazie. Stoi z boku, poniżej podniesienia, na którym widzimy dokonujący się akt skruchy brata; jest świadkiem tego wydarzenia. Jego twarz jest pochmurna; zachowuje wyraźny dystans wobec dokonującej się w jego obecności sceny. Stoi sztywno. Jego dłonie w przeciwieństwie do otwartych dłoni ojca pozostają w cieniu, są zamknięte. Pamiętamy z ewangelii, iż starszy syn nie chciał wejść na przygotowaną dla jego brata ucztę i pozostał na zewnątrz, przed drzwiami domu.

Analizując zachowanie starszego syna widzę, iż jego postawa staje się szczególnie mi bliska; chyba jest mi bliższa niż postawa młodszego brata. Starszy syn reprezentuje osoby, które są obecne w rodzinnym domu Kościoła, są posłuszne, pracowite, zawsze na czas. Ale nie potrafią się cieszyć z powrotu innych osób do Boga, są zazdrosne o siebie. Brak im radości. Stale szukają siebie. Rutyna wciska się w ich relacje z Bogiem i z bliźnimi. Żebrzą o miłość, o uznanie; zarabiają na nie w różny sposób. Nie potrafią uznać swojego grzechu i nie widzą potrzeby pokuty. Jednak osobom na co dzień z nimi przebywającym trudno wytrzymać. Starszy syn staje się obrazem ludzi stojących przed kościołem i nie mających ochoty wejść do niego. Ponadto mających pełne garście krytyki wobec tego co dokonuje się wewnątrz Kościoła.

Przypomnijmy sobie jeszcze jeden fakt odnotowany przez św. Łukasza na początku piętnastego rozdziału Ewangelii. Chrystus kieruje przypowieść nie do ubogich w duchu, ale do szemrzących faryzeuszów i uczonych w Piśmie, którzy nie potrafili zaakceptować Jego spotkań z celnikami i grzesznikami. Henri Nouwen w przywołanym eseju tak komentuje postawę współczesnych „starszych i młodszych synów”: „Kiedy spoglądam głęboko w siebie, a potem patrzę dokoła, na życie innych ludzi zastanawiam się, co więcej niszczy: żądza czy rozgoryczenie? Jest tyle rozgoryczenia pośród «prawych» i «cnotliwych». Jest tyle gotowości do osądzania i uprzedzeń pomiędzy «świętymi». Jest tyle zapiekłego gniewu pomiędzy ludźmi, którzy dbają o to, by unikać «grzechu»”. A co na to ojciec?

Miłosierny Ojciec

Dobrze żyć tym, na których zawsze ktoś czeka. Ojciec wyczekuje na synów, na jednego i na drugiego. Kocha obu. Czeka na młodszego, gdy ten powróci z dalekich stron, i czeka na starszego, gdy przemierzy w swoim sercu drogę pojednania i przekroczy próg domu, by razem świętować. Czy starszy syn powróci? Nie wiemy. Ewangelia milczy… Być może nie dowiesz się, czy Twoi bliscy, za których dniem i nocą modlisz się, wrócą do Boga… Ważne jest jedno, by nie tracić nadziei, pomimo braku łez w oczach. By nadal wychodzić przed drzwi swojego domu i wypatrywać powracających synów.

Ojciec nie porównuje swoich synów, zna ich odrębne cechy. Nie potrafię do dzisiaj nadziwić się reakcji ojca widzącego powracającego młodszego syna. Święty Łukasz opisując reakcję ojca, nagromadził w jednym zdaniu sporą liczbę czasowników, ukazujących jego działanie: „A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go” k15, 20). Ojciec w swoim miłosierdziu nie pozostaje bierny. Przypominają się tutaj słowa Jezusa z przypowieści o zaginionej owcy: „w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia” (Ł 15, 7). Idąc do spowiedzi akcentujemy rachunek sumienia, celebrujemy samą spowiedź, a tak krótko trwamy w ramionach Ojca.

Rembrandt szczególnie uwypuklił gest przytulenia syna. Namalował dwie różne dłonie (znajdują się one w centrum obrazu, są one najbardziej oświetlone): męską i kobiecą, jakby chciał nam powiedzieć, iż Bóg kocha nas podobnie jak ojciec i matka. Można na Bogu oprzeć się jak na ojcu, i można doświadczyć z Jego strony współczucia i pocieszenia matki. Hebrajskie słowo odnoszące się do miłosierdzia rahamim oznacza tyle co miłość matczyna, a rehem – łono matczyne. Bóg nosi nas w swoim łonie, aż powrócimy do Niego. Izajasz wypowiada słowa Boga: „Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie!” (Iz 49, 15).

Młodszy syn dopiero gdy znalazł się w ramionach ojca potrafił szczerze wyznać swój grzech. Jak długo był najemnikiem nie potrafił się spowiadać. Jako syn, który odzyskał swoją godność, otrzymał szatę, pierścień i sandały. Również do starszego syna ojciec zwraca się niezwykle czule: „moje dziecko” k15, 31). Chce także z nim świętować.

Przeżywamy Nadzwyczajny Jubileusz Miłosierdzia. Jako osoby chore możemy zyskać odpust w domu, ofiarując modlitwy w intencjach Ojca Świętego. Wcześniej się spowiadając, przyjmując Komunię świętą, czy też uczestnicząc we Mszy świętej, która jest sprawowana przy łóżku. Otrzymujemy Miłosierdzie Boga w sakramentach świętych. Ile razy doświadczyłem tego miłosierdzia od osób chorych i starszych wiekiem… Nie bez przyczyny Rembrandt namalował starca na obrazie, który przytula do siebie marnotrawnego syna.

Droga jest jedna, którą wyznacza nam Kościół w tym świętym czasie: by stawać się jak Ojciec Miłosierny… Jedną z ważnych inspiracji do napisania tego artykułu były rekolekcje, które wygłosił ks. Krzysztof Wons SDS dla kapelanów szpitalnych na Jasnej Górze, za które prowadzącemu bardzo dziękuję.


Zobacz całą zawartość numeru ►

Z cyklu:, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2016-nr-02, Bartoszek Wojciech, Autorzy tekstów, Biblijne co nieco

nd pn wt śr cz pt sb

25

26

27

28

29

1

2

3

4

5

6

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

Dzisiaj: 29.03.2024