Jak płomień ofiarny

Bóg powołał Księdza Czesława do siebie 11 lutego 2009 roku, gdy Kościół obchodził kolejny Światowy Dzień Chorego, a papież Benedykt XVI nawiązując do przeżywanego wówczas Roku św. Pawła, w orędziu skierowanym do cierpiących zacytował słowa tego gorliwego świadka Chrystusowego: „Jak obfitują w nas cierpienia Chrystusa, tak też wielkiej doznajemy przez Chrystusa pociechy” (2 Kor 1,5).

zdjęcie: Archiwum Apostolstwa Chorych

2015-02-11

Zdarza mi się często zapominać o rozmaitych ważnych datach – o imieninach czy urodzinach, o jubileuszach lub rocznicach śmierci i to nawet bardzo bliskich mi osób. O tej jednej nie zapomnę pewnie nigdy. Przypada bowiem w dniu, kiedy cały Kościół obchodzi Światowy Dzień Chorego, który od samego początku był i dla mnie bardzo ważnym dniem; z wielu powodów, ale głównie dlatego, że od 28 lat pracuję w Apostolstwie Chorych. To – obok patronalnego święta, przypadającego co roku 6 lipca - drugi najważniejszy dzień dla tej wspólnoty, z którą czuję się emocjonalnie bardzo związana. Zrządzeniem Opatrzności ten sam dzień stał się datą przypominającą także rocznicę śmierci wieloletniego sekretarza Apostolstwa Chorych - ks. Czesława Podleskiego.

Jego śmierć dla bliskich i osób, które odwiedzały go w ostatnich miesiącach życia, nie była wielką niespodzianką. Przez długie lata podziwialiśmy hart ducha niepozwalający mu poddać się ciężkiej chorobie serca, która ks. Czesława dopadła krótko przed tym, jak mianowano go krajowym duszpasterzem Apostolstwa Chorych. On sam, cały czas, jaki dzielił go od skomplikowanej operacji serca uważał za podarowany przez Boga i jako taki starał się wykorzystać go najlepiej jak potrafił – wbrew zaleceniom lekarzy, którzy kazali mu się oszczędzać, mimo próśb członków rodziny, przyjaciół i współpracowników. Ze zgrozą obserwowaliśmy, jak podejmował się kolejnych zadań i wcale niełatwych wyzwań zarówno w Apostolstwie Chorych jak i w tak zwanym czasie wolnym, na które nie zgodziłoby się wielu dużo młodszych, dużo zdrowszych i silniejszych od niego. Patrzyliśmy, jak cały swój czas i wszystko co miał, ofiarował innym – zwłaszcza chorym i potrzebującym. Czasami „upominaliśmy” go, że niektórzy wykorzystują jego dobroć, że nie każdy zasługuje na pomoc… Nieraz sam boleśnie odczuł, że mieliśmy rację, ale i tak do końca pozostał wierny sobie, twierdząc, że woli przez dziesięciu zostać oszukanym, niż jednemu potrzebującemu odmówić pomocy.

Może zabrzmi to nieco patetycznie, ale ks. Czesław całkowicie i bez reszty spalał się na ołtarzu służby dla innych, jak ofiarny płomień, rozrzutnie szafując swoim czasem i zdrowiem.

Mieliśmy świadomość, że ostatnie 20 lat życia ks. Czesława były prawdziwym cudem – Bożym darem, którego nie marnował. Nadwątlone siły odzyskiwał przed tabernakulum – w kościele katedralnym, a później także w kaplicy Domu św. Józefa, w którym zamieszkał na emeryturze, zaś głównym, acz dyskretnym świadkiem jego intymnych spotkań z Bogiem przez długie lata pozostawał stojący w jego sypialni skromny, wysłużony klęcznik.

Ostatnie miesiące 2008 z każdym tygodniem ujawniały coraz boleśniej, jak niewiele czasu pozostało już ks. Czesławowi do spotkania z jego ukochanym Panem i Zbawicielem twarzą w Twarz, i jak niewiele czasu pozostało nam, świadkom jego życia i odchodzenia. Niemal do samego wyjazdu do krakowskiej kliniki, skąd nie miał już powrócić, nikomu z chcących go odwiedzić znajomych czy przyjaciół nie odmawiał, pozostawiając drzwi do swego pokoju i serca otwarte. Do końca. Zawsze gościnny, zawsze serdecznie uśmiechnięty i niezmiennie częstujący cukierkami tradycyjnie już obecnymi w kryształowej cukiernicy na jego stoliku. O ile wiem, nigdy, nawet w tym najtrudniejszym dla siebie okresie życia, nie okazał zniecierpliwienia, ukrywając zmęczenie, ból i cierpienie przed odwiedzającymi go gośćmi. Tylko ci, którzy znali go nieco lepiej widzieli to cierpienie w jego dawniej stale radosnych, uśmiechniętych, pięknych oczach, przypominających niewinność dziecka. Takie oczy powitały mnie tamtego dnia, kiedy ostatni raz, kilka tygodni przed jego śmiercią, odwiedziłam ks. Czesława. To nie była czysto kurtuazyjna wizyta, także nie do końca służbowa, mimo, że przyszłam z jakimiś sprawami Apostolstwa Chorych. Tak naprawdę oboje wiedzieliśmy, że to pożegnanie. Gdy już opuszczałam jego pokój, już w drzwiach odwróciłam się. Stał w tym miejscu, gdzie go zostawiłam. Jedną ręką opierał się o poręcz fotela, tak wzruszająco kruchy delikatny. I wtedy uświadomiłam sobie ponownie jak bardzo był już słaby i jak bardzo cierpiał. Uśmiechnął się i drugą dłoń uniósł w geście błogosławieństwa, mówiąc: „Do zobaczenia, jeśli nie tu, to już Tam”.

Mam wiele wspomnień związanych z tym wspaniałym człowiekiem, ale wspomnienie jego błogosławiącej mnie dłoni zachowam w sercu do końca życia. Ufam, że choć nie jestem tego godna, pomoże mi ono także w ostatniej chwili mojego życia.

Bóg powołał Księdza Czesława do siebie 11 lutego 2009 roku, gdy Kościół obchodził kolejny Światowy Dzień Chorego, a papież Benedykt XVI nawiązując do przeżywanego wówczas Roku św. Pawła, w orędziu skierowanym do cierpiących, zacytował słowa tego gorliwego świadka Chrystusowego: „Jak obfitują w nas cierpienia Chrystusa, tak też wielkiej doznajemy przez Chrystusa pociechy” (2 Kor 1,5). Inny gorliwy wyznawca Chrystusa oraz serdeczny przyjaciel chorych i niepełnosprawnych – ks. Czesław Podleski – nie mógłby sobie życzyć piękniejszego dnia na swoje spotkanie z Panem. 

Dajmund Danuta, Autorzy tekstów, Najnowsze

nd pn wt śr cz pt sb

28

29

30

1

2

3

5

11

12

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

Dzisiaj: 03.05.2024