Między nauką, a sumieniem

O wymiarze człowieczeństwa Jérôme Lejeune’a nie jest w stanie zaświadczyć żadna z licznych nagród przyznanych mu przez rozmaite osoby czy instytucje. Do prawdy o tym człowieku może zbliżyć jedynie to, co pozostało po nim w sercach innych ludzi.

Jérôme Lejeune

zdjęcie: www.fondationlejeune.org

2014-11-03

Może niektórzy z nas pamiętają pewne niecodzienne wydarzenie. Podczas obchodów Światowych Dni Młodzieży, które miały miejsce w 1997 roku w Paryżu, papież Jan Paweł II postanowił nieco skorygować plan swojego pobytu we Francji. Uczynił to dla jednego, ale za to niezwykłego człowieka; dla swojego przyjaciela. 22 sierpnia odwiedził niewielką miejscowość Chalo-Saint-Mars, a w niej mały, wiejski cmentarz, aby pomodlić się nad jego mogiłą i złożyć hołd jednemu z największych „sług życia” ubiegłego stulecia. Imię i nazwisko tego człowieka, wyryte na skromnym nagrobku, zapadło głęboko w serce papieża z Polski i wielu ludzi, którym służył i których kochał: „Jérôme Lejeune”.

Początki naukowej drogi

Urodził się 13 czerwca 1926 roku na paryskim przedmieściu, w Montrouge, gdzie kilka dni później w kościele pw. św. Jakuba Większego został ochrzczony. Zdobył klasyczne wykształcenie, ale z właściwą sobie pasją interesował się także wieloma innymi, nieraz bardzo odległymi dziedzinami: teatrem i astronomią, muzyką i matematyką. Pod koniec wojny, kiedy przyszedł czas na ostateczne decyzje, Jérôme postanowił poświęcić się swojej „pierwszej miłości” i podjął studia medyczne.

Na początku swojej kariery zawodowej Lejeune pracował jako pediatra. Już wówczas spotykał rodziców dotkniętych intelektualną niesprawnością swoich dzieci. Wraz z nimi bolał nad ich i swą własną bezsilnością. Pisał w dzienniku: „Ktoś, kto potrafi powiedzieć rodzicom, że ich dziecko jest poważnie chore i równocześnie nie czuje się tak, jakby miał złamane serce, nie jest wart naszego powołania”. Medycyna nie znała leku, ani nawet przyczyn choroby utożsamianej z zespołem Downa, nazywanej wówczas mongolizmem. Już wtedy postanowił, że ludziom nią dotkniętym poświęci swoje życie. Pragnął odkryć przyczynę upośledzenia, które ograniczało ich „wolność ducha” i bez której nie mogli być w pełni sobą. Wierzył, że kiedyś uda mu się ulżyć ich cierpieniu. Dążąc do tego celu z determinacją i konsekwencją, na początku 1950 roku Lejeune dołączył jako asystent do zespołu badaczy kierowanego przez prof. Raymonda Turpin, a 15 czerwca 1951 roku obronił swoją pracę doktorską z zakresu medycyny.

1 maja 1952 roku poślubił duńską dziewczynę – Birthe Bringsted, a wkrótce Bóg pobłogosławił im piątką dzieci. Dla Jérôme były to ważne lata, także na polu zawodowym. Profesor Turpin zasugerował mu, aby w swej pracy badawczej skupił się właśnie na poszukiwaniu przyczyn zespołu Downa. W międzyczasie, w 1954 roku zdobył dyplom w dziedzinie genetyki, a w 1955 roku – w dziedzinie biochemii. W 1957 roku, w uznaniu jego wiedzy i kompetencji, wyznaczono mu rolę eksperta w sprawie badania skutków promieniowania atomowego w sekcji genetyki przy ONZ.

Zgłębiając nieznane

Kolejna ważna data jego biografii okazała się kluczowa dla całej jego przyszłości. Prowadzony przez Lejeune’a od 10 lipca 1957 roku dziennik laboratoryjny wskazuje, iż 22 maja 1958 roku udało mu się, jako pierwszemu, wykazać obecność 47 chromosomu w 21 parze chromosomów u dzieci z zespołem Downa. Początkowo odkrycie Lejeune’a przyjęto z umiarkowanym zainteresowaniem, a nawet sceptycyzmem. Zaczęto je doceniać dopiero wówczas gdy 26 stycznia 1959 roku Francuska Akademia Nauk opublikowała dokument na temat odkrycia, którego dokonał współpracując z prof. Turpin i Marthe Gautier. Po raz pierwszy opisano zależność pomiędzy niepełnosprawnością dzieci z zespołem Downa, a występowaniem dodatkowego chromosomu, którą nazwano trisomią 21.

Odkrycie Lejeune’a przyniosło ulgę wielu rodzicom dzieci nią dotkniętych. Dowodziło bowiem, że mimo iż choroba ta ma podłoże genetyczne, nie jest chorobą dziedziczną. Sam Lejeune miał zresztą nadzieję, że już wkrótce uda mu się znaleźć sposób, aby skutecznie przeciwdziałać nie tylko trisomii 21, ale także kilku innym schorzeniom, nad którymi prowadził badania. Odkrycia mechanizmu powstawania wielu nieprawidłowości chromosomowych, których dokonał, otwierały nowe możliwości dla cytogenetyki i kładły podwaliny pod współczesną genetykę. Rzeczywistość okazała się jednak mniej optymistyczna.

Misja życia

Jérôme Lejeune starał się dzielić swój czas pomiędzy pracą naukową a licznymi odczytami wygłaszanymi na całym świecie, nie rezygnując jednak z bezpośrednich kontaktów z chorymi i ich rodzinami. Pracując w paryskiej klinice specjalistycznej dla pacjentów z trisomią 21, stał się jednym z najbardziej cenionych na świecie konsultantów w dziedzinie genetyki. Wraz ze swymi współpracownikami przyjął i zbadał około 9 tysięcy pacjentów, wszystkich traktując z wielkim szacunkiem i miłością.

Jérôme wiedział, że sprawa znalezienia skutecznego leku na zaburzenia spowodowane trisomią 21 i innymi nieprawidłowościami chromosomowymi stawała się coraz bardziej nagląca, tym bardziej, że ku swojej wielkiej rozpaczy zauważył bardzo niepokojące tendencje w świecie medycznym. Choć zawsze stał na stanowisku nienaruszalności ludzkiego życia na każdym etapie jego rozwoju, te coraz bardziej „modne” ekscesy sprawiły, że sprawom obrony życia najsłabszych oddał się z jeszcze większym zaangażowaniem. Wierząc, że pomiędzy nauką a sumieniem nie ma konfliktu, bo nauki przyrodnicze nie kłócą się z zasadami wiary chrześcijańskiej, często powtarzał: „Życie ma bardzo długą historię, ale każdy z nas ma bardzo jasno określony początek – w momencie poczęcia”. Uważał też, że „jakość każdej cywilizacji mierzy się szacunkiem dla najsłabszych jej członków”. Świadomy tajemniczego piękna stworzenia, zobowiązał się do zwalczania niedociągnięć natury, szczególnie gdy ich ofiarami padali ludzie. Uważał, że jego misją jest badać chorych po to, aby ich leczyć, a leczyć po to, by skuteczniej bronić życia i godności swoich pacjentów na arenie międzynarodowej. Pragnął nie dopuścić do tego, aby jego odkrycia torowały drogę badaniom prenatalnym poczętych dzieci, prowadzonym w celu eliminacji tych, u których stwierdzono wady genetyczne. Podczas wielu konferencji i spotkań organizowanych w obronie życia na całym świecie wskazywał na absurdalność sytuacji, kiedy w celu pokonania choroby zabija się pacjenta. Mawiał: „Medycyna staje się szaloną nauką, gdy atakuje pacjenta, zamiast walczyć z chorobą. Musimy zawsze być po stronie pacjenta, zawsze!”. Osoby, które uważały, że można by wiele zaoszczędzić, odbierając życie osobom dotkniętym chorobami genetycznymi, przekonywał, że jest to cena, którą trzeba zapłacić, aby pozostać człowiekiem.

Niezwykła przyjaźń

Zrządzeniem Opatrzności losy tego niestrudzonego „sługi życia” splotły się z życiem Karola Wojtyły. W 1975 roku, podczas odbywającego się w Paryżu kongresu, Lejeune poznał zaprzyjaźnioną z późniejszym papieżem Janem Pawłem II prof. Wandę Półtawską, która współpracowała z nim w działaniach Instytutu Teologii Rodziny. Krakowski duchowny, podobnie jak Lejeune, robił wszystko, aby chronić rodzinę, a zwłaszcza życie jej najsłabszych członków. Choć Polskę izolowała wówczas od reszty Europy żelazna kurtyna, jeszcze przed owym paryskim kongresem, krakowski Instytut podczas swoich konferencji korzystał z pism Lejeune’a, zaś Karol Wojtyła znał niemal wszystkie jego prace. Rok później Wanda Półtawska w imieniu księdza kardynała zaprosiła naukowca, aby wygłosił przemówienie podczas konferencji w Polsce. Ta więź zacieśniła się, gdy Karol Wojtyła został wybrany papieżem, a jeszcze bardziej, kiedy po zamachu na swoje życie założył w Rzymie Papieską Radę do Spraw Rodziny. Lejeune regularnie bywał w Rzymie. Spotykał się z papieżem, brał udział w posiedzeniach Papieskiej Akademii Nauk do której w 1974 roku zaprosił go jeszcze papież Paweł VI. Uczestniczył też w innych wydarzeniach, jak np. w Synodzie, w 1987 roku. Wielkim marzeniem zarówno Jana Pawła II jak i Lejeune’a stała się idea powołania Papieskiej Akademii Życia, która miałaby kształcić lekarzy w duchu szacunku dla ludzkiego życia. Papież powierzył Jérôme Lejeune’owi przygotowanie regulaminu oraz tekstu przysięgi dla nowo przyjmowanych członków Akademii, a w 1994 roku mianował swego przyjaciela pierwszym przewodniczącym Papieskiej Akademii Życia. Swą funkcję Lejeune pełnił do końca życia… czyli zaledwie 33 dni. W wielkanocny poranek 3 kwietnia 1994 roku odszedł bowiem do Domu Ojca, by odebrać najważniejszą ze swoich nagród.

Cena prawdy

Choć Lejeune otrzymał za swe osiągnięcia wiele międzynarodowych odznaczeń, w tym Nagrodę Fundacji Kennedy’ego, którą w roku 1962 w Waszyngtonie wręczył mu osobiście sam prezydent, a w 1969 roku Allan William Memorial Award – w środowisku genetyków uważaną za najbardziej prestiżową – nigdy nie zapomniał, co jest jego prawdziwą misją jako lekarza, naukowca i chrześcijanina. Po otrzymaniu drugiej z tych nagród, Lejeune wygłosił do swoich kolegów przesłanie, w którym wyraźnie zakwestionował aborcję. Był również przeciwny stosowaniu środków antykoncepcyjnych i zamrażaniu zarodków. Miał świadomość, że naraża się na ostracyzm i że za wierność swoim poglądom przyjdzie mu zapłacić. Kiedyś w liście do żony napisał: „Dzisiaj straciłem moją nagrodę Nobla w medycynie”. Także później, a nawet po jego śmierci środowiska proaborcyjne i liberalne próbowały zdyskredytować go zarówno jako naukowca, jak i człowieka.

O wymiarze człowieczeństwa Jérôme Lejeune’a nie jest w stanie zaświadczyć żadna z licznych nagród przyznanych mu za życia przez rozmaite osoby czy instytucje, ani imponująca ilość tytułów naukowych i doktoratów honoris causa, nadanych mu przez światowe uczelnie, ani dziesiątki ważnych stanowisk, jakie piastował, ani nawet ważne dla ludzkości odkrycia. Do prawdy o tym człowieku może zbliżyć jedynie to, co pozostało po nim w sercach innych ludzi.

Obrońca najsłabszych

Jean Vanier – człowiek równie wielkiego formatu – przy okazji wywiadu udzielonego naszej redakcji, tak o nim mówił: „W 1971 roku odbyliśmy razem pielgrzymkę do Lourdes, wraz z Wiarą i Światłem. To był człowiek wielkiego serca i wielkiego umysłu. Ktoś, kto miał ogromną wrażliwość na osoby z niepełnosprawnością. Wrażliwość na prawdę. Walczyliśmy wspólnie przeciwko przerywaniu ciąży – gdy jego odkrycie źródła zespołu Downa, czyli trisomii 21 pary chromosomów, paradoksalnie zaczęło się obracać przeciwko życiu. Ale też myślę, że obecnie, również dzięki odkryciu prof. Lejeune’a, osoby niepełnosprawne są coraz bardziej akceptowane. Obserwuję to w wielu krajach, na przykład w Wielkiej Brytanii, gdzie przyjmuje się coraz więcej osób z zespołem Downa. Co nie znaczy, że nie ma aborcji. Ale społeczeństwo przyjmuje te osoby dużo lepiej. Najważniejsze jest, by nie eliminować ich, ale je przyjmować! Te osoby są cudowne! Są przepiękne! Mamy ich sporo tutaj, w Arce. Mój Boże, jacy oni są piękni! I są szczęśliwi. Są naprawdę super! Trzeba dać im miejsce, by społeczeństwo mogło się zmieniać”.

O tym obrońcy życia dzieci, z wielką serdecznością wypowiadają się także one same i ich bliscy. Rodzice Angela, który jako 3-letnie dziecko był pacjentem prof. Lejeune’a, po śmierci „swojego” doktora czuli się boleśnie osamotnieni. Do dziś nie mogą zapomnieć pięknego uśmiechu Lejeune’a, którym witał ich synka, uśmiechu, który zdawał się pochodzić wprost z jego jasnych, przyjaznych oczu. Są mu wdzięczni za to, że ofiarował im nadzieję i przypominają go sobie za każdym razem, gdy ich syn obdarzy ich uśmiechem, który ma dla nich wartość większą niż słowa.

Domitilia i Manuel Antao, Portugalczycy, których syn Pedro dotknięty jest trisomią 21 wyznają: „Wraz z chorobą Pedro, cały nasz świat runął. Prawie dwa lata żyliśmy pełni bólu i rozpaczy… Aż do momentu, kiedy Pan przysłał nam prof. Lejeune’a, jako swego posłańca i naszego dobrego Samarytanina. Aby zaoszczędzić nam podróży do Francji, prof. Lejeune przyjął nas w Lizbonie, do której przybył na konferencję. Nigdy nie zapomnimy tego, w jaki sposób traktował nas, gdy byliśmy u niego. Zszedł po nas, zaprowadził nas do swego pokoju, a kiedy zobaczył Pedra, przyklęknął przy nim z czułością i pokorą. Kiedy mój mąż zapytał, ile jesteśmy mu winni, odrzekł, że nic. Już przy tym pierwszym spotkaniu ulżył naszym cierpieniom i obdarzył nadzieją, obiecując uczynić wszystko, co możliwe. Pod wielką pokorą skrywał ogromną wiedzę i umiejętności. Pokazał, jak należy zachowywać się wobec ludzi, którzy cierpią. To była dla nas wielka lekcja życia. Potem odwiedzaliśmy go regularnie w Paryżu. Zawsze znajdował dla nas czas, niekiedy pisał przyjazne listy, przypominające nam jego uśmiech i łagodność. Czasem mi się wydaje, że Pedro naśladuje jego uśmiech”. Pedro jest dziś młodym człowiekiem, odpowiedzialnym w pracy i doskonale zintegrowanym ze wspólnotą, którą kocha i w której czuje się kochany. Często powtarza z wielkim przekonaniem: „Jestem szczęśliwy, że jestem szczęśliwy”.

Fartuch i krzyż

Także prof. Gian Luigi Gigli – włoski neurolog z Uniwersytetu Udina złożył swoje świadectwo: „Jérôme Lejeune był dla mnie praktycznym przykładem, jak można bez wahania, strachu czy nieśmiałości łączyć wiarę z nauką, po prostu dając świadectwo prawdzie. Aby nie zdradzić swego sumienia, gotów był zapłacić swoim naukowym i finansowym sukcesem”. Pilar Calva, genetyk, pisze natomiast: „Jego świadectwo i przykład życia, jako naukowca i katolika oraz jego dobroć, nawróciła mnie. Zrozumiałam, że można nosić krzyż i jednocześnie biały fartuch lekarza. Dziękuję mu za jego świadectwo miłości do swoich pacjentów, zwłaszcza tych najsłabszych (...)”. Doktor John Bruchalski twierdzi: „Jérôme Lejeune wszedł w moje życie w krytycznym momencie, kiedy promowano aborcję, antykoncepcję i sztuczne tworzenie zarodków. Jego zeznania – zrozumiałe i naukowe – pomogły mi zobaczyć prawdę. Był realistą i zarazem wizjonerem. Człowiekiem głębokiej wiary i skrupulatnym naukowcem. Jérôme Lejeune służąc innym i służąc Bogu, stał się katalizatorem mojego życia”.

Pod wielkim urokiem Jérôme Lejeune’a pozostaje też prof. Wanda Półtawska, dostrzegając w nim wiele podobieństw do św. Jana Pawła II: „Ojciec Święty i Jérôme cenili te same rzeczy: wartość życia, wielkość człowieka i dzieci. Wyznawali te same wartości. (…) Obaj byli wrażliwi na piękno stworzenia i uważali, że nie można zrozumieć natury bez Boga, podobnie jak nie można zrozumieć człowieka bez Boga. Jérôme żył w jedności z Niebem: mieszkał z Bogiem. Spotkałam w życiu kilku wyjątkowych ludzi. Ale on był prawdziwym darem od Boga”.

Proces beatyfikacyjny Sługi Bożego Jérôme Lejeune’a otwarto 28 czerwca 2007 roku, zaś co roku w rocznicę jego śmierci, paryską katedrę Notre-Dame odwiedzają tłumy ludzi, którym jest bliski. Przychodzą nawet ci, którzy nigdy go nie poznali, zaś świadectwo jego życia nadal inspiruje pracę wielu lekarzy i naukowców.

 

Zobacz całą zawartość numeru ►

Dajmund Danuta, Miesięcznik, Autorzy tekstów, Numer archiwalny, 2014-nr-11

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 16.04.2024