Święto „białych aniołów”

Podczas jednego z dyżurów w hospicjum została „wybrana” przez młodą kobietę, umierającą matkę siedmiorga dzieci. Chora powiedziała, przed jej odejściem na tygodniowy urlop, że ze śmiercią „poczeka” do jej powrotu. Słowa dotrzymała.

zdjęcie: flickr.com

2014-05-12

Międzynarodowy Dzień Pielęgniarek i Położnych

Dzisiaj – 12 maja – obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Pielęgniarek i Położnych. Geneza obchodów Międzynarodowego Dnia Pielęgniarki i Położnej sięga 1973 roku, kiedy to Międzynarodowa Rada Pielęgniarek (ICN) na Kongresie w Meksyku ustanowiła święto zawodowe w rocznicę urodzin Florence Nightingale, twórczyni profesjonalnego pielęgniarstwa. Organizacje pielęgniarskie obchodzą ten dzień na wiele różnych sposobów. W Polsce, odkąd w 1991 roku powstał samorząd zawodowy pielęgniarek i położnych, obchody Międzynarodowego Dnia Pielęgniarki są świętowane zarówno na szczeblu krajowym, jak i na poziomie lokalnych izb pielęgniarskich. Od 1971 roku Międzynarodowa Rada Pielęgniarek wprowadziła tematykę przewodnią dla ruchu pielęgniarskiego na każdy kolejny rok. Tematy przewodnie  mają na celu połączenie społeczności pielęgniarskiej na świecie wokół jednego istotnego zagadnienia. Corocznie, w każdym państwie członkowskim ICN organizowane są wydarzenia, które pokazują społeczeństwu oraz rządzącym znaczenie pielęgniarstwa w działaniach na rzecz wyznaczonego w danym roku głównego zagadnienia.

Obchody dzisiejszego dnia są dobrą okazją, by poznać historię Basi – jednej z pielęgniarek, która swoją pracę traktuje, jak życiową misję.

Historia Basi

Podczas jednego z dyżurów w hospicjum została „wybrana” przez młodą kobietę, umierającą samotną matkę siedmiorga dzieci. Chora powiedziała, przed jej odejściem na tygodniowy urlop, że ze śmiercią „poczeka” do jej powrotu. Słowa dotrzymała. To był najtrudniejszy urlop. Pamięta, że nie chciała wracać do pracy. Wróciła. I tego dnia to się stało. Nosiła w sobie potem rozdzierające poczucie winy. Nigdy nie zapomni oczu tej kobiety.

Chwile, gdy pacjent odchodzi, w jej pracy są częste. Ale to nieprawda, że można przyzwyczaić się do kolejnych śmierci, że po zamknięciu za sobą drzwi oddziału zapomina się o tym, co się zdarzyło w ciągu dnia. Basia od ponad piętnastu lat jest pielęgniarką w jednym ze śląskich miast. Większość tego czasu przepracowała w domu pomocy społecznej. Nie zna dobrze pracy na oddziałach, gdzie pacjent zdrowieje. Jej doświadczenie zawodowe to obcowanie z nieuleczalnymi chorobami i dbałość o jedną z najważniejszych, bo niepowtarzalnych chwil. O umieranie.

Już jako kilkuletnia dziewczynka w mundurku zucha miała potrzebę pomagania wszystkim potrzebującym. Z pasją polowałam na staruszki pojawiające się na pasach, by natychmiast przeprowadzić je bezpiecznie przez ulicę. Każda pojawiająca się kobieta z siatkami wypchanymi zakupami zapalała w mojej głowie czerwoną lampkę gotowości, by biec na pomoc – opowiada. Wybór szkoły pielęgniarskiej był więc naturalny.

Zaczynała pracę na oddziale ratunkowym. Swój pierwszy dyżur doskonale pamięta, choć był spokojny. Poznawała narzędzia chirurgiczne, przygotowywała materiały opatrunkowe, igły, strzykawki do sterylizacji. Używano wtedy sprzętu wielorazowego użytku. Zmontowanie szklanej strzykawki wcale nie było łatwe, a bezbolesny zastrzyk wielorazową igłą – praktycznie niewykonalny. Tu uczyła się od starszych koleżanek spokoju i opanowania w sytuacjach decydujących o ludzkim życiu, szybkości działania z jednoczesnym zachowaniem uwagi.

Wydawało się jej, że jest we właściwym miejscu, do czasu, kiedy los nie rzucił jej chwilowo do hospicjum. Ta chwila trwała kilka lat. Tu wszystko było inne, bez pośpiechu, z chwilą na wysłuchanie chorego, na rozmowę z jego bliskimi o tym, co najważniejsze. Tu kształtowała swoją wrażliwość, widząc na co dzień ludzkie cierpienie nabierała dystansu do tego, co materialne, nieważne. Do tej pory przyzwyczajona do ratowania życia, musiała przestawić się na aktywne, często wielogodzinne słuchanie umierających ludzi. Tęskni czasem do tamtego miejsca. Od kilu lat pracuje gdzie indziej.

Miejsce, gdzie pracuje teraz, to ogromny, trzykondygnacyjny budynek. Na jedną pielęgniarkę przypada siedemdziesięcioro podopiecznych. Ludzie starsi, niepełnosprawni, przewlekle chorzy, a także bezdomni, alkoholicy, samotni z wyboru, porzuceni przez rodzinę albo osieroceni przez los. Dodatkowo pracuje w zakładzie opiekuńczo-leczniczym. Z jednej pensji pielęgniarki nie byłaby w stanie utrzymać domu i kupić leków dla 16-letniego syna Mateusza, który jest diabetykiem. Basia pięć lat temu owdowiała. Jest więc samotną matką dla Mateusza i Krzysia. Chłopcy przejęli niemal w całości obowiązki domowe. Kiedy zmęczona wraca po pracy, czeka na nią obiad.

Z 24-godzinnego dyżuru jedzie na nocną zmianę. Ma to szczęście, że jej organizm potrafi się szybko zregenerować. W drodze z jednej pracy do drugiej. Ale po 36 godzinach pracy czasem trudno doliczyć się, który to dzień tygodnia. Przeogromne zmęczenie. Ta praca to ogromna odpowiedzialność, w czasie dyżuru nie może być mowy o najmniejszym zaniedbaniu. Na ten czas wyłącza się niemal zupełnie. Nie myśli o tym, co w domu, najważniejsze jest skupienie się na pracy. W DPS-ach najczęściej nie zatrudnia się lekarzy, nie ma codziennych wizyt, a więc uwaga pielęgniarki musi być szczególnie wyostrzona. Mieszkaniec takiego domu to człowiek w podeszłym wieku, schorowany, niepełnosprawny fizycznie, nierzadko z zaburzeniami pamięci. Coraz częściej trafiają do nich mieszkańcy wymagający pełnej opieki i pielęgnacji, leżący, nie potrafiący samodzielnie zaspokoić żadnych ze swoich potrzeb. Dyżur w ośrodku leczniczym to ciągła obecność przy łóżku chorego. Toaleta całego ciała, kąpiel, czesanie, zmiana bielizny, pampersów, karmienie nawet do siedmiu razy na dobę.

Jej odpoczynek to zaledwie chwila, kiedy siada przy biurku z głową pochyloną nad dokumentacją pacjentów. Rzadko ma czas, by usiąść przy stole i zjeść posiłek. Od piętnastu lat jej posiłek to przeważnie kęs chleba wsunięty do ust, nierzadko nagle wypluty, bo ktoś potrzebuje jej pomocy i trzeba biec. W pracy siada na chwilę w kącie kuchni, gdzie, jak mówią przepisy, nie wolno jej przebywać i chwyta byle co. Na chwilę, dopóki ktoś nie zawoła. Wtedy stara się nie zadławić kęsem i biegnie, by nie usłyszeć, że „nic nie robi, tylko siedzi i pije kawę”. Moimi pacjentami są w większości osoby leżące, z zaburzeniami oddychania i przełykania, bez kontaktu słownego, a nierzadko nawet wzrokowego. Nie potrafią sygnalizować swoich potrzeb. Sprawowanie opieki nad tak złożoną społecznością wymaga współpracy wielu ludzi. Od pracownika socjalnego po rehabilitanta. Tutaj samotnie nie można zdziałać nic. Albo niewiele – mówi Basia. Pierwszy kontakt z podopiecznym i jego rodziną to „złote minuty” – najważniejsze. Trudno przekonać człowieka wyrwanego z własnego azylu, że tutaj będzie mu dobrze – mówi. I wcale nie jest łatwo o porozumienie z pogrążoną w wyrzutach sumienia rodziną, która początkowo zazwyczaj reaguje roszczeniowo.

W pierwszych chwilach zawsze stara się odwrócić ich uwagę od tego, co należy się tutaj mieszkańcowi, a skupić na sferze uczuć. Stara się dać rodzinie jasny komunikat, że zrobili to, co było właściwe i najlepsze w ich sytuacji. To początek dobrej współpracy, a nierzadko trwa ona kilkanaście lat. Z podopiecznymi stara się budować przyjazne relacje, ale, jak przyznaje, trzeba być bardzo ostrożnym – nie wolno dać się zmanipulować, ważna jest stanowczość i profesjonalizm. Nie zawsze jest fajnie, bywa, że pielęgniarki słyszą wulgaryzmy, doświadczają agresji. Raz usłyszała od pacjenta, że to ryzyko wpisane w jej zawód.

Kiedy przygląda się swoim koleżankom, widzi, że nie każda odczuwa spełnienie, że są i te rozgoryczone. Ich wyobrażenia o zawodzie pielęgniarki dalece rozminęły się z rzeczywistością. Możliwe, że wyobrażenie o pielęgniarce w białym mundurku, z uśmiechem na twarzy, z kartami zleceń w ręce ma swoje odbicie w dużych oddziałach specjalistycznych czy klinikach… Nie wiem… Ja nie znam takich miejsc…

Ona i jej koleżanki zakładają kupione w szmateksach fartuszki, wsuwają stopy do wygodnych butów i wtapiają się w sale chorych… Wieczorem Basia podpisuje raport, zdejmuje  przepocony fartuch, z którego wyczytać nierzadko można całodzienne menu pacjentów, rozluźnia spięte mięśnie i… Odczuwam satysfakcję – mówi. Bez względu na częsty brak poszanowania dla jej pracy. Czasem tylko zastanawia się, dlaczego tak rzadko za swoją pracę słyszy słowo „dziękuję”.

W pracy nie ma miejsca na chwile słabości. Nie poddaje się. Bo w jej pracy są też te dobre chwile. Dłoń błękitnookiej kobiety na jej głowie w geście przywitania, takim matczynym. Jej postać w oknie z podniesioną ręką na pożegnanie, gdy wsiada do samochodu po pracy. Dobra chwila to poczucie spełnienia, to świadomość dobrze wykonanej pracy. Dobre chwile to te, kiedy znajdziemy się we właściwym miejscu, we właściwej chwili. Zdarzyły mi się kilkakrotnie takie właśnie chwile, gdzie moja natychmiastowa reakcja miała wpływ na życie  podopiecznego – uśmiecha się. Pielęgniarstwo to nie zawód, to powołanie – mówi. Niedoceniane i nisko opłacane, ale daje mi satysfakcję. Nie można go wyrwać ze mnie nawet nieprzychylną ekonomią.

Według Basi, młode pielęgniarki pracujące z przeświadczeniem, że ich zawód to usługa, konkretna czynność za konkretne pieniądze, bardzo szybko przekonują się o tym, że rzeczywistość stawia inne wymagania. Bo można nie zrobić zastrzyku, za który NFZ nie zapłaci, ale jak nie podać szklanki wody, gdy pacjent o nią poprosi? A to nie jest refundowane. W nasz zawód wpisane jest człowieczeństwo i wrażliwość, czy tego chcemy, czy nie. Co chciałaby powiedzieć młodym dziewczynom myślącym o zawodzie pielęgniarki? Dziewczyny, stawiające swoje pierwsze kroki w tym zawodzie, muszą wiedzieć, że nie będzie łatwo. Życzę im wytrwania, wielu dobrych chwil. Magicznego „dziękuję”, słyszanego z ust pracodawcy, lekarzy, pacjentów i ich rodzin.

Basia jest oddaną pielęgniarką w pracy i kochającą mamą w domu. Zawsze, gdy rozmawiamy, zastanawiam się jak wiele musi ją kosztować to ciągłe życie na wysokich obrotach. To wie tylko ona. Mnie pozostaje wypowiadane w sercu „dziękuję”, które wysyłam dzisiaj nie tylko w kierunku Basi. Dziękuję wszystkim pielęgniarkom, pielęgniarzom i położnym, którzy z wielką miłością służą chorym. Wierzę, że ich praca będzie kiedyś należycie doceniona. Korzystam z okazji i ze szczególnym wzruszeniem wspominam te wszystkie „białe anioły”, które wielokrotnie stawały także przy moim szpitalnym łóżku. Żadne słowa nie zdołają wyrazić mojej wdzięczności i uznania. To dzięki Wam mam dzisiaj pewność, że praca, którą wykonujecie nie jest tylko zawodem. Jest czymś znacznie więcej.

Cogiel Renata Katarzyna, Autorzy tekstów, Teksty polecane

nd pn wt śr cz pt sb

28

29

30

1

2

3

5

11

12

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

Dzisiaj: 06.05.2024