Być Samarytaninem

Szkoła modlitwy. Nasze chrześcijańskie powołanie jest niejako połączeniem dwóch dróg: ewangelicznej Marii i Marty.

2014-04-30

Trwanie w Bogu prowadzi do misji; u osób chorych przyjmuje ona formę ofiary cierpienia w łączności z Panem Jezusem, u innych jest służbą chorym.

Nie jest celem samym w sobie modlitwa, ale służba bliźniemu, miłość w działaniu; miłość Boga w bliźnim. Modlitwa – spotkanie z Bogiem uczy nas patrzenia na świat „oczyma Boga”, rozmraża nasze twarde serca, poszerza je i prowadzi do potrzebującego. Jeśli nie potrafimy okazać czynnej miłości wobec potrzebującego, nie kochamy Boga. Nasze chrześcijańskie powołanie jest niejako połączeniem dwóch dróg: ewangelicznej Marii i Marty. Pierwsza trwała przy stopach Jezusa, słuchała Go, druga aktywnie działała, służyła. Aby ofiarnie służyć, potrzeba zasłuchania się w Jezusa. Przyjrzyjmy się w dzisiejszej Szkole Modlitwy temu zagadnieniu.

W szkole ubóstwa nazaretańskiego

Mistrzyniami na drodze kontemplacji i działania są Misjonarki Miłości. Formują się w najlepszej z możliwych szkół, do której dostają się tylko najlepsi – w szkole ubóstwa nazaretańskiego. Ich żarliwa miłość do Pana Jezusa stara się zaradzić jednej z najboleśniejszych form cierpienia jaką jest odrzucenie, a w konsekwencji także bezdomność. Ono po jakimś czasie wchodzi tak głęboko w psychikę człowieka, iż staje się zwyczajnym stylem życia. Misjonarki Miłości właściwie nic, bądź niewiele mówią, nie pouczają, za to okazują czynną miłość. Czynią to najzwyklej jak można to zrobić. Nie oceniają, nie osądzają. Kochają. Dlaczego? Bo Pan Jezus kocha bezdomnych i kocha siostry. Czysty konkret: Pan Jezus mnie kocha aż po krzyż, dlatego i ja powinienem kochać aż po krzyż. Mistyka Misjonarek zakorzenia się w codziennej przedłużonej modlitwie osobistej i wspólnotowej oraz w pracy, w kuchni przy garnkach, w zmywaniu podłogi, w sprzątaniu toalety, w wizytach u ludzi w najuboższych miejscach.

Miłosierny Samarytanin

Posługa Misjonarek jest pięknym zobrazowaniem przypowieści o miłosiernym Samarytaninie. Spójrzmy na tę Ewangelię. Niech jej przesłanie dotknie naszego serca… Jezus przytacza przypowieść w odpowiedzi na pytanie, kto jest naszym bliźnim. Jej bohater – Samarytanin – zatrzymał się, by pomóc potrzebującemu. Dlaczego to uczynił? Z ciekawości? Aby ugrać na tym jakiś biznes? Nie. Z czystym sercem; chciał pomóc. Jego zachowanie było inne niż postawa kapłana i lewity. Oni poprzez swoje zaangażowanie w służbę świątynną powinni mieć szczególną wrażliwość na ludzką biedę. Niestety, nie okazali jej. Ich serca były zamknięte, twarde, bo być może ich posługa w świątyni była czystą formalnością wypływającą jedynie z obowiązku. Samarytanin zareagował inaczej: całym sobą, całą głębią swojego wnętrza. Najpierw wczuł się w sytuację potrzebującego. Nie był to jednak jakiś sentymentalizm. Dlatego podjął konkretne działania służące jego leczeniu: „podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go” (Łk 10, 34). Poturbowanemu człowiekowi Samarytanin zaofiarował w sposób całkowicie bezinteresowny swój czas i pieniądze.

Widzieć w cierpiącym Chrystusa

Jezus nieraz utożsamiał się z cierpiącym człowiekiem. Mówił: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci Moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40). Jezus czyni to nadal. Czy potrafię widzieć Jezusa w każdym człowieku starszym, chorym, niepełnosprawnym, bezdomnym, opuszczonym? Czy zawsze potrafię zaradzić ich potrzebom? Chyba nie... Dlatego proszę Cię Jezu, przymnóż mi wiary.

Inaczej było z włoskimi pielęgniarzami, którzy ofiarowali swój czas Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II w ostatniej jego drodze. Kilka lat temu w Papieskim Kolegium w Rzymie obecny arcybiskup Konrad Krajewski, jałmużnik papieski wobec księży tam mieszkających dał takie świadectwo: „Jana Pawła II ubierałem wraz z trzema pielęgniarzami. To byli Włosi, wysokiej klasy specjaliści medyczni intensywnej opieki. Choć minęła już ponad godzina od chwili jego śmierci, cały czas rozmawiali z Papieżem jak z Ojcem. Zanim wykonali jakikolwiek ruch, całowali Go w rękę, w policzek, w czoło… Całowali zakładając Mu skarpety, koszulę, sutannę… Głaskali, dotykali – tak, jak czyni się to wobec najbliższych członków rodziny. To był0 najprawdziwsze ucałowanie relikwii. Zachowanie tych świeckich pracowników Watykanu było nie tylko okazaniem szacunku i synowskiego oddania zmarłemu Papieżowi. Dla mnie to był początek kultu, zapowiedź beatyfikacji”.

Obecnie Jan Paweł II jest już kanonizowany. Myślę, iż postawa arcybiskupa Krajewskiego, wspomnianych wyżej świeckich pracowników Watykanu, jak i Misjonarek Miłości jest świadectwem ich miłosiernego serca, które będąc przemienione przez łaskę Boga, potrafi spontanicznie dostrzegać w cierpiącym Osobę Jezusa.

Panie Jezu, przemień nasze serca, abyśmy będąc przy Twoich stopach jak Maria, potrafili ofiarnie służyć jak Marta.

Zobacz całą zawartość numeru ►


 

Z cyklu:, Miesięcznik, Numer archiwalny, Bartoszek Wojciech, Modlitwy czas, Autorzy tekstów, 2014-nr-05

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 19.04.2024