Nadzwyczajni przewodnicy

Niewidomi często – paradoksalnie – stają są przedziwnymi „przewodnikami” dla osób zdrowych. To właśnie niewidomi w nadzwyczajny sposób prowadzą widzących do światła poznania spraw istotnych, do umiejętności „patrzenia sercem”.

zdjęcie: Backgrounds.hd

2016-10-15

Październik to czas, kiedy wiele mówi się na temat osób niewidomych i niedowidzących. Dzieje się tak zapewne dlatego, że 15 października obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Osób Niewidomych zwany także Dniem Białej Laski. Ponieważ w ostatnich tygodniach wiele zostało już powiedziane w tym temacie, tym razem zrezygnuję z cytowania mądrych książek i przywoływania opinii ekspertów. Dzisiaj oddam głos samym niewidomym i tym, którzy na co dzień im służą. Zechcieli oni podzielić się swoim świadectwem życia i cierpienia.


Mam 60 lat. Wzrok straciłam we wczesnym dzieciństwie. W wieku 7 lat trafiłam do Zakładu dla dzieci niewidomych w Laskach, gdzie ukończyłam szkołę podstawową oraz szkołę zawodową o profilu dziewiarstwo maszynowe. Po uzyskaniu wykształcenia, dzięki pomocy pana Henryka Ruszczyca, zostałam zatrudniona w Spółdzielni Rękodzieła Artystycznego „Nowa Praca Niewidomych”, gdzie wykonywałam swetry na dziewiarskiej maszynie elektrycznej. Później, w dziale ręcznym, wykonywałam swetry na drutach oraz chusty i poduszki na widłach.

Wyszłam za mąż za człowieka również niewidomego i wspierając się wzajemnie, szliśmy dalej przez życie. Po kilku latach życia małżeńskiego urodziła się nam córka. Dał Bóg, że była zdrowa i widziała. Daliśmy jej szansę, z której skorzystała: ukończyła studia, co daje jej korzyści i zadowolenie. Łatwo nie było, bo kiedy dorastała zaczęły upadać zakłady pracy dla niewidomych, także spółdzielnie dziewiarskie. Podczas studiów córka urodziła syna, którego wspólnie wychowaliśmy. Dzięki temu mogła, bez przerwy w nauce, ukończyć swoją edukację. Po upadku dziewiarstwa maszynowego miałam możliwość przeszkolenia się i obecnie pracuję w Centrali Telefonicznej w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym w Laskach.

Dziękuję Bogu i dobrym ludziom za mnóstwo miłości, której doświadczyłam w życiu. I chociaż jest ono naznaczone trudnościami i cierpieniem, to cieszę się z każdego dnia. Jestem szczęśliwa.

Helena Nowicka


Jestem osobą niewidomą. Od 22 lat pracuję w Laskach jako telefonista. Ta praca to marzenie mojego życia. Dzięki niej mam kontakt z drugim człowiekiem, mogę okazywać ludziom życzliwość i serdeczność. Gdy wyjeżdżam z Lasek do Warszawy spotykam się z wielką ludzką życzliwością. Ludzie sami podają numer podjeżdżającego na przystanek autobusu, proponują pomoc, podprowadzają. Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że wśród ludzi panuje znieczulica. Ważne jest, by za każdą oferowaną pomoc podziękować, niezależnie czy z niej skorzystam, czy nie. Trzeba być miłym dla ludzi – wtedy na pewno będą pomagali. Warto być człowiekiem otwartym. Myślę, że my niewidomi, przez nasz krzyż, możemy być apostołami dla osób widzących.

Do Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Laskach przyjechałem w 1981 roku. Zostałem przyjęty do pierwszej klasy szkoły podstawowej. Pochodzę z Krakowa, tam uczęszczałem do przedszkola. Mama dowiedziała się o szkole w Laskach i postanowiła mnie tu przywieźć. Przed przyjęciem przeszedłem 10 dniowy okres próbny. Nie potrafiłem nic wokół siebie zrobić. Tu się wszystkiego nauczyłem. Jako uczeń byłem przewodniczącym w samorządach klasowych, grupie internatowej czy szkole. Pobyt w szkole i praca w Laskach otwarły mnie na Boga i ludzi, nauczyły samodzielności, dały radość życia. Jestem wdzięczny nauczycielom i wychowawcom, że byli ze mną, podtrzymywali mnie na duchu i dodawali wiary. W pracy zostałem ciepło i życzliwie przyjęty. Bardzo dobrze czuję się wśród ludzi, z którymi pracuję, mamy dobry kontakt.

Wszystkim chorym, zwłaszcza tym przykutym do łóżka, życzę wiary w to, że zawsze znajdzie się ktoś, kto pomoże, odwiedzi, zadzwoni. A tym, którzy się nimi opiekują – lekarzom, pielęgniarkom, wolontariuszom, rodzinom – sił, zdrowia i błogosławieństwa Bożego. Życzę wszystkim otwartości, pogody ducha i radości. Osoby zainteresowane zapraszam do kontaktu ze mną pod numerem telefonu: 603 182 797.

Zbigniew Kaczmarczyk


Mam na imię Maria. Jestem niewidoma od urodzenia. Urodziłam się jako wcześniak. Prawdopodobnie zbyt duża ilość tlenu w inkubatorze uszkodziła mój wzrok. Nigdy nie widziałam niczego z wyjątkiem kolorów. Mogłam rozpoznać barwy przedmiotów wówczas, gdy zbliżyłam je do oczu. Z biegiem lat na skutek jaskry utraciłam także zdolność widzenia kolorów. Mogę więc powiedzieć, że nie wiem, jak wygląda świat. Pojęcie o tym, jaki jest piękny, opieram jedynie na swoich wyobrażeniach i opisach życzliwych ludzi. Mam w sobie wiele radości i optymizmu. Staram się nie koncentrować na problemach, ale zauważać dobro wokół mnie. W radosnym i mężnym przeżywaniu mojej niepełnosprawności pomaga mi wiara. Wierzę, że Bóg nade mną czuwa i troszczy się o mnie. Świadomość, że On jest przy mnie i umacnia mnie, daje mi siłę na każdy kolejny dzień życia.

Moje oczy są chore, ale słuch mam dobry. Dzięki temu, że dobrze słyszę mogę cieszyć się audycjami radiowymi. Lubię słuchać audycji religijnych, ale nie tylko. Jestem ciekawa świata. Chcę dowiadywać się jak najwięcej nowych rzeczy, by zrekompensować sobie brak możliwości widzenia. Pragnę zaświadczyć, że Bóg dał mi łaskę pogodzenia się z losem. Nie pamiętam, bym kiedykolwiek złorzeczyła Bogu i miała do Niego żal o to, co mnie spotkało. Swoją niepełnosprawność przyjmuję jako coś zupełnie naturalnego. To jest łaska, nie ma w tym żadnej mojej zasługi.

Przez całe życie starałam się rozwijać swoje pasje i zainteresowania. Interesuję się śpiewem klasycznym i miałam okazję się go uczyć. Myślę, że to Pan Bóg daje zdolności. Ja chcę je tylko doskonalić. Jestem Panu Bogu wdzięczna, za Jego dobroć i hojność. Czuję się bardzo obdarowana. Bogu niech będą za wszystko dzięki!

Maria, mieszkanka Domu Pomocy Społecznej
dla Niewidomych w Chorzowie


Siostry ze Zgromadzenia Franciszkanek Służebnic Krzyża założonego przez sługę Matkę Różę Czacką pozdrawiają się zawołaniem „Przez Krzyż do Nieba”. Głębię tego pozdrowienia zacząłem odkrywać, gdy rozpocząłem pracę z dziećmi i młodzieżą niewidomą w bydgoskim Ośrodku Szkolno – Wychowawczym nr 1 dla Dzieci i Młodzieży Słabo Widzącej i Niewidomej im. Ludwika Braille’a.

Historia ta miała miejsce przed kilkoma laty, lecz mimo upływu czasu jest ciągle żywa w moim sercu. Mówi o krzyżu dźwiganym przez niewidome dziecko. Ta droga krzyżowa jest pełna cierpienia, a jednocześnie nadziei wiodącej do zwycięstwa. Dotyka wydarzeń, które miały miejsce przed prawie dwoma tysiącami lat w Jerozolimie. Prowadzi przez Wieczernik nadziei, Ogród Oliwny niesamowitej samotności, zatłoczone uliczki starej Jerozolimy pełne obojętnych, a niekiedy wrogo nastawionych ludzi, aż do Golgoty męki, śmierci na krzyżu i pustego grobu zwycięstwa życia nad śmiercią.

Podczas katechezy dla dzieci przygotowujących się do I komunii jedna z uczennic nieśmiało powiedziała:

- Mam prośbę, tylko proszę księdza, by na mnie nie krzyczał.
- Nie będę krzyczał, mów śmiało.
- Czy ksiądz może mi opowiedzieć, jak wyglądają motyle?
- Tak. Motyle są małe, kolorowe i mają delikatne skrzydełka – takie jak płatki róży.
- Jakie są te kolory?
- Są radosne – białe jak śnieg, cytrynowe, brązowe... Motyle mają niekiedy kropki lub jakieś wzorki na skrzydełkach i szybko nimi poruszają, wesoło latając. Delikatnie przysiadają na kwiatach, by ich nie uszkodzić.
- Kolor cytrynowy... Czy jest kolorem kwaśnym? – pyta dziewczynka.
- Nie. Jest taki ciepły i wesoły, jak radosny promień słońca.
- Czy to prawda – pyta dalej – że gdy Jezus chodził po świecie, to uzdrawiał chorych i przywracał wzrok niewidomym?
- Tak, to prawda – odpowiadam.
- Czy i teraz Pan Jezus uzdrawia chorych i przywraca wzrok niewidomym?
- Niekiedy zdarzają się takie przypadki.
- Tyle proszę Pana Jezusa, by dał mi wzrok, chociaż na małą chwilę. Wtedy mogłabym zobaczyć żywe motyle. Dlaczego Pan Jezus nie wysłucha mojej prośby? Może mnie nie kocha? – pyta dalej z ogromnym smutkiem na twarzy.
- Drogie dziecko, nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć, ale wiem jedno, że Pan Jezus bardzo cię kocha.
- Dziękuję, że ksiądz na mnie nie krzyczał. Gdy rozmawiam o tym z moją mamą, to ona nic nie mówi, tylko płacze. Tata od razu wychodzi z pokoju i czuję się wtedy taka samotna...
- Widzisz, ten twój krzyż jest za ciężki dla twoich rodziców. Nie radzą sobie z nim.
- Mój tata jest bardzo silny! – wykrzyknęła dziewczynka.
- Tak, to prawda – odpowiedziałem. – Święty Piotr był też silnym człowiekiem, ale gdy Jezus został uwięziony, przestraszył się tego. Zaparł się Go i uciekł. Potem, gdy był już sam, zapłakał nad swym czynem i te łzy pomogły mu w powrocie do ukochanego Chrystusa.
Po krótkim milczeniu dziewczynka powiedziała
- Gdy mój tata wraca, mocno mnie przytula. Dotykam wtedy jego policzków, które są mokre, tak jakby płakał. Nie mówię mu o tym, niech to będzie jego tajemnicą. Wieczorem, gdy wszyscy już śpią, biorę ze swojego biurka maleńki krzyż i mocno go przytulam. Mam wrażenie, że Pan Jezus chce mnie uściskać i powiedzieć: „Bardzo ciebie kocham”. Nie mam pretensji do swoich rodziców, to wszystko jest dla nich za trudne. To chyba nie jest grzechem?
- Nie. Pan Jezus po Ostatniej Wieczerzy udał się z apostołami do Ogrodu Oliwnego. Prosił ich, by czuwali razem z Nim. Oni jednak zasnęli. Wtedy z wielkim smutkiem zapytał: „Czemu śpicie?”. Tam doświadczył, co to znaczy samotność, mimo że w pobliżu były bliskie osoby. Ty jesteś bardzo blisko Pana Jezusa.
Po chwili milczenia dziewczynka powiedziała:
- Ksiądz nie płacze, jak moi rodzice.
- Nie, ale ten twój krzyż też jest dla mnie zbyt ciężki.
- Ksiądz musi być silniejszy od mojego taty – stwierdziła.
- Nie – odpowiedziałem. – Spotkałem przed laty taką współczesną Weronikę, która była bardzo słabą kobietą, a jednak potrafiła stanąć na skraju drogi krzyżowej ludzi umierających na ulicach Kalkuty. To ona mi powiedziała, skąd bierze tyle siły. Tym źródłem była codzienna Msza św. i przyjmowany w Komunii Świętej Pan Jezus. Ta osoba to bł. Matka Teresa z Kalkuty.
- Nie mogę się doczekać dnia, kiedy przyjmę pierwszy raz Pana Jezusa w Komunii Świętej – zakończyła moja mała uczennica.

Od tej rozmowy upłynęło kilka lat. Przez te lata pracy z niewidomymi było wiele rozmów, w których przewijało się pytanie o sens cierpienia, sens życia szczególnie gdy się traci wzrok. Jest to dla mnie odkrywanie żywego Krzyża Jezusa Chrystusa w cierpieniach i lękach moich podopiecznych. W tych spotkaniach przeżywam pewną bezradność. Mam wrażenie, że każde słowo wypowiedziane jest puste. Pojawia się pokusa ucieczki od tych problemów. Stojąc na skraju drogi krzyżowej tych ludzi, proszę w modlitwie Boga, by obdarzył mnie odwagą św. Weroniki, która nie zważając na okoliczności podeszła do cierpiącego Chrystusa i wytarła Jego twarz.

Często pytam Pana Boga co chce mi powiedzieć przez te historie? Może przygotowuje mnie do przyjęcia jakiegoś nieznanego mi dzisiaj krzyża? Albo tylko chce, by maleńka, niewidoma dziewczynka dźwigająca swój maleńki krzyż, zaprowadziła dużego, zarozumiałego księdza do Nieba...

ks. Piotr Buczkowski


Od dwóch lat pracuję w szkole podstawowej jako pedagog wspomagający w klasie integracyjnej. Wspólnie z uczniami, przychodzącymi dwa lata temu do pierwszej klasy, zaczynaliśmy szkolną przygodę. W klasach integracyjnych uczą się razem dzieci pełnosprawne oraz niepełnosprawne. Tak się złożyło, że w naszej klasie, wśród dzieci z grupy integracyjnej, jest dwoje uczniów niedowidzących, z dość poważnymi schorzeniami wzroku. Mimo mojego częstego przebywania wśród osób niepełnosprawnych, było to wtedy pierwsze spotkanie, bezpośrednie i wymagające konkretnej postawy, z osobami z tego rodzaju niepełnosprawnością. Dla mnie praca i dobra pomoc tym dzieciom była i nadal jest wielkim wyzwaniem, które motywuje do zdobywania wiedzy w tej dziedzinie, szukania różnych form pomocy, konsultacji ze specjalistami itp. Pojawiła się też myśl o Laskach, potrzeba pojechania tam, konfrontacji z szerszym środowiskiem osób borykających się ze znaczną lub całkowitą utratą wzroku, chęć doświadczenia tego miejsca. I tak można powiedzieć, że do Lasek „zaprowadzili” mnie moi uczniowie.

Towarzyszyły mi dwa główne cele. Pierwszy był taki, by móc zobaczyć jak prowadzone są lekcje w szkole podstawowej, poobserwować w jaki sposób dzieci niewidome, słabo widzące zdobywają wiedzę, z jakich pomocy korzystają podczas lekcji, na co zwracać szczególną uwagę w pracy z dziećmi z tego rodzaju dysfunkcjami. Pamiętam, że ogromne wrażenie robiło na mnie sprawne posługiwanie się pismem Braille’a, pisanie na specjalnych maszynach oraz błyskawiczne odczytywanie tego punktowego pisma, odczytywanie informacji z map na lekcjach geografii, zajęcia wychowania fizycznego i ciekawej gry zespołowej dla osób niewidomych i słabo widzących - goalball, prace techniczne czy bardzo interesujące i ważne lekcje rysunku, polegające m.in. na odwzorowywaniu na folii poznanych przez dotyk kształtów i ich ułożenia w przestrzeni. Podziw budziło też szybkie czytanie pisma Braille’a przez nauczycieli – wzrokowo, nie przez dotyk. Ważna była dla mnie możliwość konsultacji z pedagogami, terapeutami, osobami, które mają w tej dziedzinie już spore doświadczenie i poświęcają się tej pracy od wielu lat. Wszystko po to, aby móc lepiej pomagać swoim uczniom.

Drugi cel był taki, że chciałam „pooddychać tym miejscem”, po prostu pobyć w środowisku osób niewidomych, choć kilka dni spędzić razem z nimi. Laski to wyjątkowa przestrzeń szczególnej współpracy trzech grup: sióstr zakonnych, osób świeckich i samych ludzi niewidomych. W tym miejscu dla mnie nie tyle świadectwem wiary i służby człowiekowi była jakaś konkretna osoba, co cała wspólnota. Sięgając wspomnieniami do tych kilku dni spędzonych w Laskach, ciągle pojawia się jedna najistotniejsza myśl, jeden ważny wniosek. Tam dało się odczuć, że na pierwszym miejscu jest prawdziwe dobro drugiego człowieka. Wszędzie, gdzie miałam możliwość być: w szkole, w grupach dziewcząt mieszkających w internacie, na zajęciach orientacji przestrzennej, podczas których niewidomi uczą się m.in. chodzenia z białą laską, na zajęciach z rehabilitacji widzenia, wszędzie tam była wielka troska, życzliwość, uprzejmość wobec osób niewidomych. Atmosfera wśród pracowników, między nauczycielami, między siostrami odbijała się dla mnie jakimś szczególnym wspólnym kierunkiem pracy i służby, miłym odnoszeniem się do siebie nawzajem. Pamiętam, że to jedno z pierwszych moich spostrzeżeń – właśnie ta dobra atmosfera pomiędzy pracownikami. Laski to miejsce, gdzie w szczególny sposób przez życie osób niewidomych oraz osób im pomagających można doświadczyć, że ich krzyż „życia w ciemności” jest światłem dla naszego życia, światłem, które pokazuje, że trzeba nam patrzeć głębiej, patrzeć sercem…

Anna Tomaszewska


Wszystkie zamieszczone tutaj świadectwa są dowodem na to, że niewidomi często – paradoksalnie – stają są przedziwnymi „przewodnikami” dla osób zdrowych. To właśnie niewidomi w nadzwyczajny sposób prowadzą widzących do światła poznania spraw istotnych, do umiejętności „patrzenia sercem”. Dziękuję Bogu, że niektórych ludzi wyposażył w dodatkową parę oczu. Oczu nie z ciała, ale z ducha.

Cogiel Renata Katarzyna, Autorzy tekstów, Najnowsze, Teksty polecane

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 23.04.2024