„Oto Matka twoja” (J 19, 27) – miłość siłą w cierpieniu

Maryja jest niczym diament, którego nie są w stanie pochłonąć płomienie piekielnej rozpaczy z powodu utraty nadziei zbawienia. Nieczysty ogień nie może znaleźć w Niej nic, co mogłoby zająć się i wzniecić pożar buntu wobec Stwórcy.

zdjęcie: WWW.CATHOPIC.COM

2018-10-02

Ze szczególnym wzruszeniem witam wszystkich cierpiących: chorych, niepełnosprawnych, dzieci, osoby starsze, członków waszych rodzin, przyjaciół, opiekunów, biskupa Romualda Kamińskiego, waszych kape­lanów – duszpasterzy, siostry zakonne oraz wszystkich, którzy łączą się z nami duchowo. Pamiętam o tych, którzy po­zostali w domach, szpitalach, zakładach opiekuńczo-leczniczych i hospicjach. Szczególnie są mi drodzy mali pacjenci z Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie, gdzie od 24 lat codziennie im służę. Przybyliście tutaj do Matki Bożej Jasnogórskiej na 53. pielgrzymkę w III roku nowenny przed 100-leciem istnienia Apostolstwa Chorych w świecie. Wasze życie, modlitwy, ofiara ze swojego cierpienia złożona Bogu, trud pielgrzy­mowania, mają niezwykłe znaczenie dla całego Kościoła. Jesteście bowiem naj­droższą cząstką pielgrzymującego ludu. Znajdujecie się w Bożym Sercu i w Sercu Kościoła. Zatem wspólnie módlmy się do Boga i rozważajmy Jego Słowo, prosząc o pomoc Matkę Bożą Jasnogórską i na­szych świętych patronów, a zwłaszcza niedawno błogosławioną pielęgniar­kę Hannę Chrzanowską. Módlmy się o pogłębienie wiary, nadziei i miłości do Jezusa Chrystusa oraz do ludzi z kręgu naszych bliskich i tych, którzy się wami opiekują.

Matka Syna Bożego źródłem ocalenia

Ewangelia opisuje, jak Jezus w bólu agonii zawierza ucznia o imieniu Jan swojej Matce, Najświętszej Maryi Pannie. Chrystus umierając, pamięta nie tylko o nim, ale również o każdym człowieku, a więc i każdym z nas tutaj obecnych. Ten stan łączności przenika do sfery wewnętrznych przeżyć przeszywających duszę, gdyż Jezus, w sposób wiadomy tylko Sobie, utożsamia się z cierpiącym człowiekiem. Od tej chwili bolejący czło­wiek nie jest sam i nie powinien oskarżać Boga, że On nic nie wie, nie rozumie i nie cierpi, pochłonięty swoją doskona­łością w niedostępnym niebie. Bóg cierpi w Synu, który jest Bogiem-Człowiekiem. Jezus cierpi jak człowiek, ale i z człowie­kiem, cierpi w nim, doświadczając jego bólu. Chrystus utożsamiając się z każdym cierpiącym, zostaje zdradzony, opuszczo­ny, wydany, poniżony, niesprawiedliwie skazany, umęczony i ukrzyżowany przez człowieka i z miłości do człowieka.

W naszym rozważaniu powróćmy do opisu Ewangelisty: „Kiedy więc Je­zus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: «Niewiasto, oto syn Twój». Następnie rzekł do ucznia: «Oto Matka twoja». I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie (J 19, 26-27). Hans Urs von Balthasar, jeden z najwybitniejszych teologów XX wieku, wyjaśnia znaczenie tego podwójnego za­wierzenia w ten sposób: „Syn ustanawia wspólnotę krzyża z Matką przez to, że ją pozbawia siebie tak, jak Ojciec pozbawia się Jego […]”. Zatem każdy, kto powierzy Jezusowi swoje życie w samotności cier­pienia, będzie dzielił z Nim los nie tylko krzyża, ale zmartwychwstania i będzie przyjęty do Królestwa Niebieskiego. Na­tomiast rozważając sytuację Matki Bożej współcierpiącej z Jezusem, dochodzimy do wniosku, że to nie Maryja potrzebuje pomocy ze strony Jana, najmłodszego spośród apostołów, ale to przede wszyst­kim on potrzebuje Matki, jej obecno­ści, ciepła, głosu i modlitwy, aby się nie załamał w wierze i tak zwyczajnie nie uciekł gdzieś poza Jerozolimę, gdzie żyłby w zapomnieniu, licząc na to, że nikt nie rozpozna w nim byłego ucznia Jezusa. W tych bardzo trudnych chwilach cier­pienia Jezusa, Jego poniżenia i umierania, Maryja niezłomnie trwa pod krzyżem swojego Syna. Proroctwo Symeona tylko nieco uchyla rąbka tajemnicy Jej serca przeszytego mieczem boleści (por. Łk 2, 35). Jest to bowiem współkonanie, które ogarnia Jej duszę i ciało. Kondensacja mrocznego zła usiłującego złamać Mary­ję, jest niewyobrażalnie potworna, a jed­nocześnie bezsilna wobec Jej niezmąconej pierwotnej czystości, której źródłem jest sam Bóg – praprzyczyna miłości, dobra i sprawiedliwości. Maryja jest niczym dia­ment, którego nie są w stanie pochłonąć płomienie piekielnej rozpaczy z powodu utraty nadziei zbawienia. Nieczysty ogień nie może znaleźć w Niej nic, co mogłoby zająć się i wzniecić pożar buntu wobec Stwórcy. Maryja – Matka nie przeklina oprawców swojego Dziecka, nie złorzeczy Bogu, nie poniża się błagając o litość tych, którzy wydali nieludzki wyrok. Nie traci zaufania do Ojca, który przecież w każdej chwili mógł ocalić swojego Syna. Matka pośród nocy cierpienia jest światłem dla uczniów, będących na krawędzi zwątpie­nia i dezercji. Niezłomność Maryi widzą uczniowie i chociaż Ewangelie milczą, to zapewne przekazywali sobie informacje: patrzcie Matka trwa, Matka jest z Synem pod Jego krzyżem, Matki nikt nie może złamać, chociaż kona z Nim, nie ucie­kajmy, stańmy przy Niej i wytrwajmy razem z Nią…

Uczniowie poddani destrukcyjnemu oddziaływaniu męki Jezusa, skoncentro­wani na swoim cierpieniu, poniżeniu i po­rażce, nie rozumieli, że jedynym orężem przeciw mocy zła podejmującego roz­paczliwą próbę załamania ich na duchu i pozbawienia godności są: miłość, wiara i nadzieja. Dlatego Jezus w czasie kona­nia, ostatnim ponadludzkim wysiłkiem wskazuje na Matkę, która może ocalić w nich nadzieję. Święty Paweł, którego nie było pod krzyżem, znając jednak te wydarzenia z relacji bezpośrednich świadków, będzie po latach pisał: „W na­dziei (…) już jesteśmy zbawieni” (Rz 8, 24). Matka Boża jest zatem ocaleniem dla wszystkich, którzy uciekają się do Niej.

Najświętsza Maryja Panna stała się Matką Kościoła w chwili poczęcia Je­zusa, gdy wypowiedziała: „niech Mi się stanie według twego słowa!” – fiat (Łk1, 38). Trwając do końca ze swoim Synem, w krytycznym momencie obroniła god­ność Matki i Kościoła oraz jego kruchą nadzieję, wiarę i miłość. Stała się rów­nież Matką każdego, kto uwierzył w Je­zusa. Tak jak Syn zachowała milczenie wobec ogromu zła, przyjmując kolejne ciosy wymierzone w Chrystusa, które ranią Ją psychicznie. Apogeum współ­odczuwania i Jej duchowej śmierci jest uderzenie włóczni w Serce Jej nieżyjącego już Dziecka. Według ludzkich kryteriów przeżywania cierpienia ten cios powinien Ją złamać i ostatecznie odebrać nadzieję. Zapewne na to liczyły moce zła. Dzieje się jednak inaczej, zbolała Maryja staje się źródłem siły dla uczniów i młodego Kościoła oraz bolesnym wypełnieniem nauki Syna o krzyżu, miłości i przebacze­niu. Ufając Bogu w nieprzeniknionych ciemnościach wiary, zwycięża miłością, która nie ulękła się śmierci Syna i nie pozwoliła odebrać sobie nadziei. To nie Ona potrzebowała litości, ale ci, co stojąc na wzgórzu śmierci, nie zasłużyli na miłosierdzie z powodu braku wiary i szacunku dla godności umierającego Boga-Człowieka.

Na Jasną Górę przybywamy jako pielgrzymi nie tylko dlatego, że Matka nas potrzebuje, ale przede wszystkim dlatego, ponieważ my potrzebujemy Matki, Jej Serca, ciepła, dobrego słowa, przykładu wiary i wstawiennictwa u Jej Syna Jezusa. Maryja jest bowiem dla nas i każdego wierzącego niczym światło latarni morskiej wskazującej w ciemno­ściach statkom drogę do bezpiecznego portu. Stąd też Kościół w starożytnym hymnie pozdrawia Matkę Boga, jako „Gwiazdę morza” – Ave maris stella. Ona w ciemnościach zawsze wskazuje na swojego Syna.

Światło nadziei w ciemnościach

Papież Benedykt XVI uczy, że: „życie jest niczym żegluga po morzu historii, często w ciemnościach i burzy, w której wyglądamy gwiazd wskazujących nam kurs”. Tym światłem jest przede wszyst­kim Jezus. Nie każdy jednak ma śmiałość zbliżyć się do Niego, dlatego potrzebujemy ciepła Jego Matki i głębokiej wiary ludzi – świadków, którzy żyjąc pośród nas, są bliższymi światłami, które naprowadzają nas na prawdziwy cel naszej egzystencji. Święci, bo o nich mowa, swoim życiem odbijają światło nauki i czynów Jezusa, a siłę czerpią z Jego miłości i przeba­czenia. Tacy ludzie nie popadali w stan samozadowolenia, bo Bóg ukrył ich wiel­kość przed nimi samymi. Swoim życiem udowodnili, że przykazanie miłości Boga i bliźniego stanowi jedno.

Jednym z chrześcijańskich świadków wiary prowadzących nas ku Bogu jest pielęgniarka Hanna Chrzanowska (1902- 1973), beatyfikowana w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w krakowskich Łagiewnikach 28 kwietnia 2018 roku. Nazwana została przez kardynała Stani­sława Dziwisza Matką Teresą z Krakowa.

Miłość wypełnia się w ofiarowa­niu swojego czasu, który upływając, już nie zostanie nam ponownie dany. Każdy z nas codziennie podejmuje de­cyzję, na co przeznacza swój czas. Stąd też świadome rozdanie go cierpiącym dzieciom Boga, wyczerpuje znamiona bezkrwawej ofiary krzyża. Jest bowiem odpowiedzią na wezwanie Jezusa, aby wziąć swój krzyż. Objęcie go łączy się z wyrażeniem zgody na pognanie przez oprawców drogą śmierci na wzgórze czaszki. Nie można przecież kochać tak, jak Jezus, jeśli człowiek troszczy się wyłącznie o siebie, bo prze­cież On ofiarował ludziom czas i swoje życie, umiłowawszy nas, aż do wypełnienia się męki na krzyżu. Doskonale to rozumia­ła błogosławiona Hanna, która pisała w Rachunku sumienia pielęgniarki: „Moja praca to nie tylko mój zawód, ale powołanie. Powołanie to zrozumiem, jeśli przeniknę i przyswoję sobie słowa Chrystusa: «nie przyszedłem, aby mnie służono, ale abym służył».

Chrystus potrzebuje ludzi, którzy w służbie Bogu i jego cierpiącym dzie­ciom hojnie rozdają swój czas i umie­jętności, okazując im serce. Wybrani przez Niego, w ten sposób składają ofiarę ze swojego życia (por. J 15,9-17). Tylko człowiek wyjątkowo odważny, aż do za­tracenia siebie z miłości do Chrystusa, zdolny jest pociągnąć za sobą innych. Staje się on bratem Boga tylko wówczas, gdy uniża się jak Jego Syn, aż do całko­witego wyniszczenia, które zawsze jest bolesne… Wymaga to świadomej zgody na braterstwo krzyża, próbę krwi i goto­wość na utratę wszystkiego i wszystkich, których się kocha. Nie jest to zatem tylko powierzchowne draśnięcie, które szyb­ko się zagoi i będzie powodem ludzkiej chwały. Jest to bowiem prawdziwe i nie­odwracalne przebicie serca, które osta­tecznie umrze z miłości do Boga i ludzi. To bardzo boli, napawa lękiem i pogrąża człowieka w ciemnościach wiary, zanim zmartwychwstanie z Chrystusem, ale tyl­ko w ten sposób rodzi się nowy człowiek o Bożym Sercu. Tego właśnie doświad­czyła Maryja, która konając z Synem, stała się opoką wiary, nadziei i miłości dla zalęknionych uczniów i następnych pokoleń chrześcijan poddawanych próbie cierpienia.

Każdy wezwany, aby być wiarygod­nym świadkiem Jezusa, musi przejść pełną drogę życia chrześcijańskiego od wypowiedzenia w Nazarecie Posłańco­wi Boga „tak”, aż po śmierć na Golgocie przygotowaną mu przez innych ludzi. By w tych dramatycznych chwilach nie zwątpić w miłość Boga i sens swojego życia konieczne jest światło, którego źró­dłem jest sam Bóg, a udzielić go może Duch Święty. Ciemności nie pochłoną tego, kto heroicznie będzie trwał w kręgu światła nakreślonym przez Boga, którego nieprzekraczalną granicą jest podwój­ne przykazanie miłości. Przykazanie to najdoskonalej wypełniła Najświętsza Maryja Panna.

Przykazanie miłości realizowane jest najpełniej, kiedy głoszenie Słowa zwią­zane jest z czynem miłosierdzia. W tej perspektywie świadkowie wiary, a wśród nich bł. Hanna Chrzanowska obdarzeni byli ponadprzeciętną wyobraźnią miło­sierdzia i jego przenikliwym spojrzeniem, które wyostrzone miłością, dostrzegało udręczonego i potrzebującego pomocy w mrocznej dolinie cierpienia. Pragnąc kochać jak Jezus, razem z Nim zstępo­wali do ludzkich otchłani nędzy mate­rialnej, fizycznej, psychicznej i ducho­wej. Gromadzili wokół krzyża Chrystusa poranionych cierpieniem wykluczenia. Przywracali im godność i zapalali światło nadziei. Doskonale rozumieli, że bratem i siostrą Jezusa są tylko ci, którzy gotowi są zaryzykować dla cierpiącego bliźniego swoim życiem i zdrowiem. Stąd też chcąc ofiarować Bogu wszystko, ostatecznie ofiarowali siebie i całe swoje życie.

Nie można być blisko Boga, jeśli się nie jest blisko ludzi. Nie można kochać Boga, jeśli nie kocha się ludzi w ich nie­doli. W naszym życiu nie spotykamy Boga bezpośrednio, lecz tylko poprzez innych ludzi. Rozumiała to bł. Hanna, która troszcząc się o chorego, o jego god­ność i dobro, pochylała się nad samym Jezusem. Będąc dla cierpiącego bliską osobą, odczuwając z nim osobistą więź i poświęcając mu swój czas, doświadczała niezwykłej bliskości Boga.

Nikt z ludzi nie potrafił dotąd tak jak Maryja zaufać Bogu w ciemnościach cierpienia. Nawet Hiob nie uczynił tego w stopniu tak doskonałym. Nie skarżyła się, ani nie buntowała, ale cierpiała razem z Synem. Zaufanie i posłuszeństwo Jezusa i Jego Matki wzajemnie się w sobie prze­nikają, gdyż są zwierciadłem najczystszej miłości do Boga Ojca. A ich konające Serca stapiają się w jedno wołanie: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk23, 34). W tej najcięższej próbie męki i śmierci swojego Syna, staje się Mary­ja opoką dla młodego Kościoła, trwając niezłomnie w zaufaniu i pokorze.

Stąd też w chwilach ciężkich prób pro­śmy Matkę Bożą o siłę do dania świadec­twa wiary i miłości. Maryja w kolejnych publicznych objawieniach, podobnie jak w Kanie Galilejskiej powtarza: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie [mój Syn]” (J 2, 5). Wymaga to jednak szcze­rej pokuty i przemiany wewnętrznej podejmowanej przez kolejne pokolenia członków Kościoła i przez nas zgroma­dzonych w tym Sanktuarium Jasnogór­skim. Kiedy wydaje się, że wszystko jest stracone, przychodzi myśl, która niczym iskra zapala płomień nadziei. Ten stan ducha trafnie opisuje H.U. von Balthasar: „A więc nie zostałem jeszcze opuszczony, nie zrezygnowano jeszcze ze mnie. Py­tają o mnie, chcą mnie, a nawet – zdaje się – potrzebują”.

Nawrócenia nie odkładajmy na póź­niej, gdyż nie wiemy, jak długo będzie trwało nasze życie. Złe nawyki sprawiają, że zamykamy swoje serce na cichy głos wołania Boga. „Ten, kto zamieszka przy wodospadzie, już po tygodniu nie sły­szy jego szumu”. Koncentrowanie się na swoich sprawach i grzechach sprawia, że nie słyszymy już śpiewu ptaków nieba. Rozgoryczenie i zniechęcenie dodatkowo zamykają wszystkie szczeliny, przez które światło łaski Bożej mogłoby dostać się do naszej duszy, by sprawić, że nie zamilknie w nas Jego głos prawdy. Bóg chce kochać człowieka od zaraz, a on często mówi – „będę Cię kochał później”, bo nie jestem pewien, czy istniejesz. Kto potrafiłby od­dać swoje życie w jednej chwili, a przecież Bóg chciałby, aby człowiek uczynił to na­tychmiast, bo pragnie całego serca, całej duszy i wszystkich naszych sił. Na wzór Matki Bożej swoje życie potrafiła w jednej chwili oddać bł. Hanna Chrzanowska. W 1963 roku. zachorowała na chorobę nowotworową i w pełni doświadczyła losu swoich podopiecznych, którym oddała całe swoje życie. Dlatego szczególnego znaczenia świadectwa nabierają słowa wypowiedziane na jej pogrzebie przez kardynała Karola Wojtyłę, przyszłego papieża i świętego: „Dziękujemy ci, Pani Hanno, że byłaś wśród nas…, że byłaś wśród nas jakimś wcieleniem Chrystu­sowych błogosławieństw z Kazania na Górze, zwłaszcza tego, które mówi: bło­gosławieni miłosierni. Dziękujemy Panu Bogu za to życie, które miało taką wymo­wę, które pozostawiło nam takie świadec­two; tak bardzo przejrzyste, tak bardzo czytelne”. Niech ostatnim słowem tych rozważań będzie ufna modlitwa: „Boże, Ty powołałeś błogosławioną Hannę do służby chorym, biednym, opuszczonym, daj aby ta, która całym sercem odpowie­działa Twemu wezwaniu, swoim przy­kładem stale zachęcała nas do niesienia pomocy bliźnim. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen”.


Opracowano na podstawie pełnego tekstu konferencji wygłoszonej 6 lipca br. podczas 53. Ogólnopolskiej Pielgrzymki Osób Chorych, Niepełnosprawnych I Osłabionych przez Wiek na Jasną Górę.


Zobacz całą zawartość numeru

Autorzy tekstów, pozostali Autorzy, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2018nr09, Z cyklu:, Modlitwy czas

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 16.04.2024