NAPROwadzeni

Naprotechnologia stała się dla nas „stylem życia”.

zdjęcie: canstockphoto.pl

2016-12-02

Chcielibyśmy w tym miejscu podzielić się naszą radością, ale przede wszystkim podziękować tak wielu osobom za modlitwę, której nigdy nie brakowało, szczególnie w tych trudnych dla nas chwilach.

W sierpniu br. przyszedł na świat nasz synek – Szymon (z hebr. „Bóg wysłuchał”). Z racji faktu, że ciąża od samego początku była zagrożona, obowiązkowe okazało się leżenie, trochę w domu, „chwilę” w szpitalu… Jednak dzięki Bogu i modlitwie tak wielu osób, udało nam się dotrwać do szczęśliwego rozwiązania!

Bóg znalazł rozwiązanie

Nasza historia z naprotechnologią zaczęła się po stracie (poronieniu) naszego pierwszego dziecka, na które tak bardzo czekaliśmy, kiedy od razu w szpitalu zostaliśmy potraktowani dość chłodno, z wyczuwalną obojętnością oraz skwitowaniem całej sytuacji: „że poronienie to nic takiego, to się zdarza, widocznie natura tak zadecydowała, a martwić możemy się dopiero za trzecim, czwartym razem”. Nawet usłyszałam od jednego z lekarzy: „po co się martwić na zapas, zawsze jest przecież in vitro”.

Wzięliśmy sprawy w swoje ręce, a właściwie Pan Bóg nimi kierował. Cały czas czuliśmy się przez Niego prowadzeni. Można by powiedzieć, że NAPROwadzeni. On jak zwykle znalazł rozwiązanie.

Najpierw z instruktorem, później z lekarzem zaczęliśmy obserwację metodami wykorzystywanymi w naprotechnologii. W okresie starania o dziecko z pewnością bardzo ważna była fachowa opieka lekarza i instruktora, anielska cierpliwość podczas kolejnych badań i prowadzeniu karty według Modelu Creightona, ale przede wszystkim wrażliwość i traktowanie nas jako „jedno” – jako małżeństwa. Każda wątpliwość była dokładnie i skrupulatnie analizowana.

Czuliśmy się ważni

O lekarzach zajmujących się naprotechnologią mówi się często, że nie proponują niczego innego niż lekarze specjalizujący się w leczeniu niepłodności. Nasze doświadczenie jest zupełnie inne! Żaden z lekarzy, do których wcześniej chodziłam, nie przeanalizował mojego przypadku tak dokładnie i przekrojowo jak moja pani doktor naprotechnolog.

Z perspektywy czasu zauważyłam, że dotychczasowa diagnostyka była chaotyczna, nie zwracano uwagi na „drobne odchylenia” od normy, które w gruncie rzeczy miały wpływ na tak wiele spraw. W naprotechnologii leczenie było pod każdym względem przemyślane, wnikliwie analizowano każdą nieprawidłowość zarówno w czasie starań o dziecko, ale przede wszystkim podczas trwania ciąży, która była zagrożona (biorąc pod uwagę fakt, że wcześniej miało miejsce poronienie). Ważne było dla nas również to, że zajmującym się nami ludziom (lekarzowi i instruktorowi) zależało tak samo jak nam, żeby się udało. Ich szczere intencje były dodatkowo wspierane modlitwą. Podczas każdej wizyty czuliśmy, że jesteśmy ważni i że nasz problem jest rozumiany, poświęcano nam za każdym razem tyle uwagi, ile potrzebowaliśmy. Podczas wizyt nie było mowy o presji czasu, co dawało nam poczucie swobody i komfortu.

Naprotechnologia jednak nie jest dla nas tylko „sposobem na niepłodność”. Stała się również „stylem życia”, w którym szanuje się człowieka jako istotę Bożą, a miłość małżeńska jest największą wartością i siłą! Martwi nas tylko, że wciąż zbyt mało lekarzy interesuje się tą metodą leczenia niepłodności. Marzymy o tym, aby w Polsce naprotechnologia stawała się coraz bardziej powszechna i dostępna dla par starających się o potomstwo. Myślimy, że po prostu trzeba się o to modlić.


Zobacz całą zawartość numeru 

Miesięcznik, Numer archiwalny, Z cyklu:, 2016-nr-11, Panorama wiary

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 26.04.2024