Chrzest – „nowym życiem” w Chrystusie

Szkoła modlitwy. Od momentu chrztu Bóg nieprzerwanie wypowiada te same słowa nad każdym dzieckiem: „Tyś jest mój syn, moja córka umiłowany(a)”.

zdjęcie: canstockphoto.pl

2016-07-01

Za nami główne uroczystości związane z 1050. rocznicą chrztu Polski oraz półmetek Nadzwyczajnego Jubileuszu Miłosierdzia. Do Polski przyjeżdżają młodzi z całego świata na spotkanie z Ojcem świętym Franciszkiem podczas Światowych Dni Młodzieży. Obecny czas to okazja odkrycia na nowo – może bardziej osobiście – wartości pierwszego sakramentu. Chrzest większość z nas przyjęła w wieku niemowlęcym. Warto więc pokrótce powrócić do tego wydarzenia mającego decydujące znaczenie dla każdego z nas, przypomnieć sobie jego datę, miejsce, szafarza, rodziców chrzestnych, przede wszystkim zaś jego znaczenie.

Czynić uczniów

Niektóre ruchy kościelne, m.in. Światło-Życie, stworzyły system formacyjny w oparciu o tzw. deuterokatechumenat, czyli powtórne przejście drogi poznania Chrystusa i Kościoła. Założyciel Oazy, Sługa Boży ks. Franciszek Blachnicki z upodobaniem przywoływał słowa jednego z Ojców Kościoła, Tertuliana: Fiunt, non nascuntur christiani (Nie rodzimy się chrześcijanami, lecz stajemy się nimi). Chrzest jest zaledwie początkiem, choć bardzo istotnym, naszej przygody z Jezusem i Kościołem. Gdyby nie pierwszy sakrament nie bylibyśmy chrześcijanami, nie poznalibyśmy Jezusa, nie przynależelibyśmy do Kościoła! Staropolskie określenie „christ-iti” przywołuje czynność „znaczenia kogoś imieniem Chrystusa”; „chrzczenie” więc według polskiej terminologii to czynienie kogoś uczniem Chrystusa. Do tej czynności nawoływał sam Pan Jezus przed swoim wniebowstąpieniem, nakazując apostołom: „Idźcie i czyńcie uczniów ze wszystkich narodów udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego” (Mt 28, 18).

Jak istotna jest tożsamość chrzcielna pokazuje codzienne życie. Im bardziej potrafimy określić, kim jesteśmy jako chrześcijanie, tym łatwiej i odważniej przychodzi nam wyrazić swoją wiarę, określić drogę życia, duchowość, podjąć odpowiednie wybory, także w czasie choroby. Warto spojrzeć, do czego może prowadzić utrata tożsamości chrzcielnej.

Dar życia w Bogu

19 maja uczestniczyłem w Krakowie w międzynarodowej konferencji na temat dylematów etycznych w praktyce lekarskiej. Prelegenci z Polski, Holandii, Niemiec, Szwajcarii, Stanów Zjednoczonych oraz Kanady podejmowali zagadnienia dotyczące znaczenia duchowości (rozumianej bardzo szeroko!) w opiece paliatywnej. Podczas konferencji m.in. przywoływano zasadę poszanowania autonomii pacjenta. Zasada ta oznacza szacunek wobec godności każdej chorej osoby, związana jest z podmiotowym traktowaniem pacjenta, prowadzi do uzyskania jego zgody na działania dotyczące leczenia. Według tej zasady konieczne jest także uwzględnienie potrzeb pacjenta. To bardzo ważne wskazania etyczne pomagające w leczeniu. Jednak nie wszystko jest takie proste... W imię przywołanej zasady stawiane jest pytanie: co wtedy, gdy cierpiący człowiek poprosi o eutanazję? W Polsce jest ona prawnie zabroniona, w niektórych krajach jest dopuszczalna. Słuszność prawa zabraniającego eutanazji poparł obecny minister zdrowia pan Konstanty Radziwiłł. Ze smutkiem i bólem w sercu słuchałem konferencji holenderskiego profesora Carlo Legeta relacjonującego sytuację w swoim kraju i starającego się przekonać uczestników sympozjum do zrozumienia działań wobec chorych w jego własnym kraju. Aż ponad 5300 zeszłorocznych zgonów w Holandii to eutanazje; przywołana liczba to 3-4% wszystkich zgonów, które miały miejsce w tym kraju w ubiegłym roku. Do tej smutnej statystyki należy dołączyć inną, myślę, iż nierozerwalnie związaną z wcześniejszą, a odnoszącą się do przywołanego wcześniej zagadnienia posiadania (lub też nie) tożsamości chrzcielnej. Według przeprowadzonych badań aż 24% społeczeństwa holenderskiego to ateiści, 34% Holendrów deklaruje się jako agnostycy, 28% wyznaje jakąś wiarę, a tylko 14% wierzy w monoteistycznego Boga (niekoniecznie są to chrześcijanie!). A trzeba podkreślić, że kiedyś Holandia była bardzo katolickim krajem i że korzenie Apostolstwa Chorych sięgają właśnie tego kraju. Odejście od wiary w Boga, od tożsamości chrzcielnej na przykładzie holenderskiego społeczeństwa, pomimo dostatniego życia, jest przyczyną samotności i cierpienia ludzi osłabionych przez wiek. Prowadzi do postawy utraty sensu życia w okresie przewlekłej i bolesnej choroby. Bez odniesienia do Chrystusa, bez jedności z Nim trudno przejść przez bolesne chwile. Człowiek cierpiący znający swoją chrześcijańską tożsamość zakorzenioną w sakramencie chrztu świętego i otoczony bliskimi, opiera swoją wiarę na przekonaniu, iż jego życie – we wszystkich okolicznościach – jest darem Boga. Oczywiście, wskazując tu na smutne tendencje w społeczeństwie holenderskim, nie neguję faktu, że w tym pięknym kraju jest wielu ludzi głęboko wierzących, choćby diakon stały John Versteeg odpowiedzialny za Apostolstwo Chorych.

Od momentu chrztu Bóg nieprzerwanie wypowiada te same słowa nad każdym dzieckiem: „Tyś jest mój syn, moja córka umiłowany/-a”. Życie otrzymane od Boga posiada dogłębną wartość w każdym czasie, także w okresie choroby, starości, gdy człowiek zmaga się ze swoją niepełnosprawnością. Jasno określona i przeżyta duchowość chrzcielna staje się fundamentem chrześcijańskiej tożsamości. Obcy jest jej „duchowy supermarket” oferowany przez zlaicyzowane społeczeństwo. W tym „duchowym supermarkecie” można znaleźć wszystko, co proponuje tzw. „świecka duchowość”, poza tym, co najistotniejsze: relacją do Jezusa nadającą sens życiu i cierpieniu.

Świadkowie chrzcielnej tożsamości

Tożsamości chrzcielnej uczę się stale od członków Apostolstwa Chorych. Myślę, że warto przywoływać świadectwa tych, których życie jest jej czytelnym znakiem. Urszulę i Janusza znam od dawna, od czasów moderowania Domowego Kościoła w Tychach. Dzięki Apostolstwu Chorych, po latach przerwy, nasze drogi znowu się spotkały. Na zakończenie rekolekcji Apostolstwa Urszula dała takie świadectwo: „Nasze cierpienie duchowe jest nie do opisania słowami. Janusz, mój kochany mąż i najwspanialszy dar od Pana Boga, ciężko choruje na nowotwór mózgu (glejak IV stopnia) od 30 kwietnia 2015 roku. Dużo już za nami ciężkich chwil, ale jeszcze więcej radości z tego, że mąż jest, że walczy, a raczej walczymy, bo jesteśmy jednością małżeńską. Dziękujemy za każdy kolejny dzień, za każdego napotkanego człowieka, za dar naszych córek z rodzinami, za nasze ukochane wnuki, za Domowy Kościół, w którym trwamy i służymy 25 lat. Dziękujemy za księży, siostry zakonne i wiele osób, których nie sposób wymienić, a bez których byłoby jeszcze trudniej. Staramy się żyć normalnie, oswoić się z chorobą, cierpieniem, przejść przez to doświadczenie z podniesioną głową, wpatrując się w Jezusa Miłosiernego, godząc się z Jego wolą, ale prosząc także o cud uzdrowienia. Mamy swoje marzenia, mamy cudowne wspomnienia i ogromną chęć oraz wolę życia tutaj na ziemi i kiedyś w Wieczności. Niech Bóg będzie uwielbiony teraz i na wieki. On naszym Panem i Zbawicielem. Jemu cześć i chwała”. Jakże wyraźnie z tych słów przebija świadomość więzi z Jezusem, której fundamentem jest przecież chrzest.

Nie sposób w tym miejscu nie przywołać św. Jana Pawła II, który nauczał na temat pierwszego sakramentu, np. w adhortacji Christifideles laici i który osobiście pokazał, czym jest dla niego wydarzenie chrztu. Miało to miejsce 7 czerwca 1979 roku w jego parafialnym kościele w Wadowicach. W tym pamiętnym dniu Ojciec święty pierwsze swoje kroki skierował do chrzcielnicy, przy której został ochrzczony. Po chwili modlitwy powiedział: „Kiedy patrzę wstecz, widzę, jak droga mojego życia poprzez środowisko tutejsze, parafię, moją rodzinę, prowadzi mnie do jednego miejsca, do chrzcielnicy w wadowickim kościele parafialnym. Przy tej chrzcielnicy zostałem przyjęty w Łaski Bożego synostwa i wiary Odkupiciela mojego, do wspólnoty Jego Kościoła 20 czerwca 1920 roku”. Bez aktu chrztu będącego świadectwem głębokiej wiary rodziców Karola i Emilii z Kaczorowskich, nie byłoby księdza Wojtyły, biskupa i kardynała, nie byłoby papieża Jana Pawła II, wreszcie nie byłoby Świętego. Chrzest w życiu Karola Wojtyły, jak i każdego chrześcijanina był i jest bramą do świętości. Upodabnia ochrzczonego do Chrystusa zarówno w Jego śmierci, jak i zmartwychwstaniu; gładzi grzech pierworodny; wprowadza do Ludu Bożego, „wybranego plemienia”, „narodu świętego”, „królewskiego kapłaństwa” (por. 1 P 2, 9). To bardzo ważne prawdy dla naszego życia wiary. Stanowią „duchową latarnię” oświecającą życie zwłaszcza, gdy zaczynają nas otaczać mroki zwątpienia, utraty nadziei i samotności.

Potrójna misja ochrzczonych

Przez chrzest „upodabniając się do śmierci” Chrystusa (Flp 3, 10), zostaliśmy „z Nim przywróceni do życia” (Kol 2, 13 i Ef2, 5); „razem z Chrystusem wskrzeszeni” (Kol 2, 12 i 3, 1), razem z Nim i w Nim zasiadamy na „wyżynach niebieskich” (Ef2, 6). Jeżeli „wspólnie z Nim cierpimy” będziemy również z Nim „wspólnie mieć udział w chwale” (Rz 8, 17), będziemy „mogli współkrólować” z Nim (por. 1 Kor 4, 8 i 2 Tm 2, 12)! Na mocy sakramentu chrztu świętego jesteśmy włączeni w potrójną misję Chrystusa: kapłańską, prorocką i królewską. Świadomość tego w naszym życiu jest niezwykle istotna. O misji kapłańskiej pisał już św. Piotr: „Wy również, niby żywe kamienie, jesteście budowani jako duchowa świątynia, by stanowić święte kapłaństwo, dla składania duchowych ofiar, przyjemnych Bogu przez Jezusa Chrystusa” (1 P2, 5). Przez chrzest Jezus uczy nas składania ze swojego życia ofiary: w małżeństwie, poprzez dar macierzyństwa, ojcostwa, w kapłaństwie, życiu konsekrowanym, w miejscu swojej pracy. Kapłan modląc się podczas Mszy świętej, zwraca się do wiernych: „Módlcie się, aby moją i waszą ofiarę przyjął Bóg Ojciec Wszechmogący”. W tę kapłańską misję wpisuje się również duchowość Apostolstwa Chorych – ofiarowanego cierpienia za Kościół! Bycie prorokiem – drugi element misji ochrzczonego – to nie tylko głoszenie ustami Dobrej Nowiny. To także świadectwo życia, zwłaszcza w chorobie; jak to czynił św. Jan Paweł II, czy wspomniani Urszula i Janusz. Antyświadectwem jest eutanazja; o niej pisał św. Jan Paweł II w encyklice Evangelium vitae jako o jednym z elementów „kultury śmierci”. Dzięki namaszczeniu ochrzczonego krzyżmem świętym ma miejsce włączenie chrześcijanina w kolejną misję – królewską. Istotą królewskiej misji jest służba. Nie ma czytelniejszego znaku wypełnienia tej misji w Kościele i w społeczeństwie, jak służba osobom chorym, cierpiącym, osłabionym przez wiek i niepełnosprawnym.

Kilka lat temu podczas Liturgii Wigilii Paschalnej w katedrze Notre Dame w Paryżu byłem świadkiem chrztu kilku dorosłych osób. Moją uwagę przykuła pewna czarnoskóra kobieta przyjmująca chrzest, ubrana w piękny uroczysty strój afrykański. Jednak nie sam ubiór był najistotniejszy. Gdy przyjmowała chrzest zauważyłem, iż płacze; obficie płynące z jej oczu łzy były łzami nie smutku i cierpienia, ale szczęścia i radości. Z pewnością wiele musiała przejść, by poznać Jezusa i mieć odwagę publicznego wyznania wiary w Niego oraz przyjąć chrzest, jak i konsekwencje wypływające z faktu ochrzczenia.

Im bardziej będziemy stawali się chrześcijanami, im bardziej będziemy Chrystusowi, tym większy będzie w nas rozwijał się owoc sakramentu chrztu – świętość – rodzący coraz głębszą radość, pokój oraz sens życia.


Zobacz całą zawartość numeru ►

 

Z cyklu:, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2016-nr-07, Bartoszek Wojciech, Modlitwy czas, Autorzy tekstów

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 19.04.2024