Wszystko rób w świetle!

Ojciec Andrzej Madej OMI, superior misji „sui iuris” w Turkmenistanie, opowiada o życiu w dalekiej Azji i zadziwieniu Bożą miłością.

zdjęcie: Archiwum prywatne

2023-06-05

Dobromiła i Stanisław Salikowie: – Na sam początek poprosimy, by zwrócił się Ojciec bezpośrednio do naszych Czytelników. Niech to będzie prawdziwe spotkanie z misjonarzem – niejako „twarzą w twarz”!

o. Andrzej Madej OMI: – Kochani w Chrystusie Panu, zwraca się do was Andrzej, oblat Maryi Niepokalanej, misjonarz. Pozdrawiam Was tak, jak się pozdrawiają w Laskach: Per crucem, przez krzyż!

26 lat temu zostaliśmy wysłani przez ojca prowincjała Jana Bieleckiego OMI do Turkmenistanu. Obecnie jestem na oblackich rekolekcjach w Kokotku pod Lublińcem. Przybyłem na trzy tygodnie do Ojczyzny i zaraz wracam na misję. Nie wiem, na jak długo jeszcze: mam już swoje lata i zdrowie też zaczyna szwankować. Ale z radością opowiem Wam o naszej małej misji. Ufam, że ofiarujecie za nas modlitwę, a także choć trochę swoich krzyży.

– Zacznijmy naszą rozmowę od twórczości. Od dawna pisze Ojciec książki. Jest ich blisko 30. Ostatnia ma piękny tytuł…

– Została wydana we Wrocławiu przez Piotra Szyndrowskiego i nosi tytuł „Prześwity Królestwa”. Królestwo Boże prześwituje w naszych ciemnościach każdego dnia. Na przykład w spotkaniach i w rozmowach z dziećmi. W różnych sytuacjach przebija się ku nam łaskawy promień od Pana Boga. Cudowne są te przebłyski, prześwity królestwa Bożego. Dostrzegało je wielu świętych i mistyków. Brat Roger z Taizé mówił, że „pielgrzymujemy w ciemnościach”. Dopowiedzmy: w ciemnościach grzechu, pokus, doświadczeń życiowych, chorób, różnorakich prób… Pan Bóg jednak nie zapomina o nas i przez te przebłyski swej miłości rozświetla nasze ciemności.

– To bardzo paschalne. Chyba wszystkie książki Ojca powstają dzięki takim przebłyskom… Ale przede wszystkim dzięki nim da się dobrze żyć i prowadzić wspaniałomyślnie i wiernie działalność apostolską, misyjną. Jak się to stało, że trafił Ojciec aż do Turkmenistanu?

– Za wszystkim stoi Opatrzność. Do tego, że Oblaci Maryi Niepokalanej z Polski są w tym kraju, przyczynił się z pewnością nasz założyciel, św. Eugeniusz de Mazenod. Ale po kolei. Żyła w turkmeńskim porcie w Krasnowodzku (dziś Turkmenbaszy) rodzina katolików o niemieckich korzeniach. Gdy dowiedziała się, że jest już kapłan w Uzbekistanie, napisała list do Jana Pawła II, skarżąc się: „Uzbekistan ma misjonarza, a my jeszcze nie mamy!”. Papież z kolei przesłał ten list do nuncjusza apostolskiego w regionie Azji Centralnej abp. Mariana Olesia. Z Kazachstanu, z Ałmaty, pojechał on odwiedzić tych katolików nad Morze Kaspijskie. Później wysłał im na kilka tygodni marianina z Karagandy, by „zaspokoić ich pierwsze głody”. Opowiedział o nich też papieżowi – że istotnie jest tam garstka katolików, którzy proszą o kapłana. I Ojciec Święty polecił mu, by znalazł zgromadzenie, które podejmie się tej misji. To był akurat czas po kanonizacji założyciela Oblatów Maryi Niepokalanej, św. Eugeniusza de Mazenoda. Superior generalny oblatów,

o. Marcello Zago OMI, przyjął to wezwanie. Podobno nuncjusz pukał do około 30 domów generalnych, ale gdy słyszano, że to Azja, że większość muzułmańska, że język turkmeński lub rosyjski, a na dodatek garsteczka katolików – to nikt się nie kwapił do wyjazdu. A oblaci – domyślam się, że w duchu wdzięczności za kanonizację założyciela – przyjęli tę misję. Ojciec Marcello stwierdził, że skoro potrzebny jest język rosyjski, to trzeba zwrócić się do prowincji polskiej. Ja już byłem wtedy od kilku lat w Kijowie. Nasz prowincjał, zadzwonił do nas, do Kijowa: „Andrzej – powiedział – ty już wiesz, jak to jest w byłych republikach sowieckich, jak Kościół się odradza, znasz troszkę rosyjski, więc proponuję, żebyś na początek ty pojechał otworzyć misję w Turkmenistanie. Stolica Apostolska powierza ją nam”. W ten sposób w 1997 r. znalazłem się na skraju pustyni Kara-kum wraz z moim współbratem o. Radosławem Zmitrowiczem OMI (obecnie jest on biskupem pomocniczym w Kamieńcu Podolskim). Trafiliśmy do Azji Środkowej z błogosławieństwem papieża z Polski.

– To chyba nie była taka trudna decyzja, bo był zapał apostolski, misyjny…

– Tak, choć z pewnością towarzyszyła temu nieświadomość przyszłych problemów. Zwyciężyła ciekawość tego, co nowe. Cóż, ślubujemy posłuszeństwo. Nie można odmówić prowincjałowi, sumienie by człowieka gryzło. Prowincjał poprosił, żebym pojechał najpierw na dwa tygodnie i opisał ten kraj: jak tam jest, ile chleb kosztuje, za ile można wynająć mieszkanie, gdyż katolickiego kościoła tam już nie było. Sporządziłem raport. Miałem tam spędzić dwa tygodnie, a to już trwa bez mała 26 lat! W zeszłym roku wydaliśmy w języku rosyjskim album na 25-lecie misji w Turkmenistanie!

– Jacy są tam ludzie?

– Bóg jest dobry, więc i my, stworzeni na Jego obraz, powinniśmy być dobrzy. Ale też wszyscy jesteśmy grzesznikami. Nasi ludzie także są tacy: prości, gościnni, serdeczni, ale jednocześnie poranieni przez grzech. Jak się odwiedzi kogoś, to on ugości zieloną herbatą i plowem, czyli ryżem z baranim mięsem albo mantami, czyli pierożkami z mięsa na parze.

– A jak wygląda dzień Ojca?

– Modlitwa, rozmowy, telefony, listy, goście. Ludzie przynoszą nam swoje problemy. Uczestniczę też w spotkaniach dyplomatycznych. Parafia liczy około 100 osób. Eucharystię od poniedziałku do piątku sprawujemy wieczorem – o tej porze przychodzi więcej ludzi. Msza święta jest odprawiana po rosyjsku. Coraz bardziej trzeba przestawiać się na język turkmeński. W niedzielę celebrujemy o 10.00 mszę po rosyjsku, o 18.00 po angielsku. Rano przychodzą miejscowi, a wieczorem katolicy władający językiem angielskim – pracownicy placówek dyplomatycznych i różnych organizacji międzynarodowych. Po pandemii jest nas mniej. Zwykle raz w tygodniu spotyka się grupa biblijna, kilka osób. Czytamy słowo Boże na niedzielę, wierni przygotowują komentarze przed czytaniami. W pierwsze piątki miesiąca odwiedzamy chorych – jest kilka osób, które czekają na kapłana. Mój współbrat, o. Jerzy Kotowski, zajmuje się serdecznie dziećmi – po katechezie mogą posilić się, a także pojeździć na wrotkach czy rowerkach na naszym podwórzu. Młodzieży mamy niestety jak na lekarstwo, wielu młodych wyjechało do innych krajów, także do Polski, na studia. Po pandemii potrzebujemy więcej modlitwy, by udało się nam zebrać na nowo naszych wiernych.

– Możemy więc teraz poprosić członków Apostolstwa Chorych o objęcie modlitewnym wsparciem i cenną ofiarą cierpienia także Waszej małej wspólnoty w dalekim Turkmenistanie. By wzrastała duchowo, a jeśli Bóg pozwoli – także liczebnie.

– Będziemy Wam za to bardzo wdzięczni. W Bożej ekonomii taka „wymiana darów” jest możliwa i potrzebna. Nie wszystko się nam jeszcze udaje. Leży nam na sercu sprawa adoracji Najświętszego Sakramentu. Raz w miesiącu, w pierwszy czwartek, mamy całodzienną adorację, ale mało kto przychodzi. Jak dać świadectwo, jak przekonać ludzi, że spotkanie z Jezusem Eucharystycznym jest czymś bardzo ważnym? Kolejną bolączką jest sakrament pokuty i pojednania. Jest to także trudna praktyka. Ludzie przez kilka pokoleń nie spowiadali się, nie robili rachunku sumienia… Zwykle na pytanie: „Co słychać?”, odpowiadają: „Wsio normalno” (wszystko normalnie). Więc nawet o grzechu mówi się, że to coś normalnego. W powszechnej świadomości zatarło się poczucie grzechu; to, że ranimy nim Boga i bliźniego, że niszczy on także tego, kto się go dopuszcza. To wszystko było do tej pory „normalno”. Dlatego trudno jest obudzić sumienie, a cóż dopiero wzbudzić potrzebę wyznawania grzechów. Dzięki Bogu w tygodniu po kilka, a nawet po kilkanaście osób przychodzi na Eucharystię. Nie ma jeszcze zwyczaju, by ktoś przyszedł na rozmowę w ramach kierownictwa duchowego. To są trudne wyzwania… Misja ma niespełna ćwierć wieku. To dopiero początek odradzania się Kościoła katolickiego w tych regionach świata, gdzie przez prawie 70 lat propagowano ateizm. Powoli rodzi się tradycja, uczymy się wdrażać obyczaj chrześcijański, żyć w rytmie kościelnego kalendarza. Pod koniec XIX w. i na początku XX w. było pięć miejsc w Turkmenistanie, gdzie katolicy gromadzili się na Eucharystii. Nigdy jednak nie było tu na stałe kapłana. Dojeżdżał od czasu do czasu z Taszkientu i Buchary, z Uzbekistanu. Był nawet w Aszchabadzie kościół zbudowany i konsekrowany w 1905 r., obecnie nie ma po nim śladu. Została tylko fotografia. Natomiast 230 kilometrów od stolicy w stronę Krasnowodzka, w miejscowości Kizyl Arwat (Serdar), do dziś stoi świątynia katolicka, „meczet Polaków”, jak się tu mówiło. Nikt już nie pamięta, że w niej modlili się katolicy. Mój Boże… Ten kościół pełnił różne funkcje: były tam sala sportowa, klub piłki siatkowej, bilard, kawiarenka, a obecnie tkane są w nim dywany dużych rozmiarów. Tylko okna przypominają, że to był kiedyś kościół. Gdy mamy gości z Polski, zwykle jedziemy tam, by pomodlić się w progu byłej świątyni katolickiej i porozmawiać z pracującymi przy dywanach kobietami.

W stolicy, w Aszchabadzie, wynajmujemy połowę jednopiętrowego domu. Mieszkamy u góry, a mieszczącą się na dole dużą kuchnię przerobiliśmy na kaplicę. Są też salki, gdzie można się spotkać, porozmawiać, dzielić się Ewangelią. Nie ma sióstr zakonnych. Nie ma organów, dzwonów, wielu rzeczy nie mamy. Ale ufamy, że Jezus jest z nami. On sam buduje świątynię „z żywych kamieni” ku chwale Bożej. Może przyjdzie taki czas, że i coś materialnego się tu wreszcie zbuduje. Może powstanie nuncjatura apostolska z kaplicą z prawdziwego zdarzenia?

– Wróćmy do Ojca działalności pisarskiej. Książki powstawały często z różnych notatek lub zapisanych na skrawkach papieru wierszy?

– Zaczynałem pisać pół wieku temu, gdy w Polsce były duże kłopoty z papierem. Coś wam teraz opowiem… Otóż miałem kolegę kursowego, o. Norberta Sojkę OMI; już nie żyje. Był potem proboszczem w Katowicach-Koszutce. Odwiedziłem go, gdy był wikarym w Kędzierzynie. Wszedłem do niego, przywitaliśmy się, a ponieważ to była niedziela, on poszedł do kościoła. Rozejrzałem się po jego pokoju i zobaczyłem napoczętą ryzę papieru. Papier był wtedy towarem deficytowym. Wyciągnąłem sobie kilka kartek i schowałem do plecaka. Ucieszyłem się, że będę miał na notatki. On wrócił z kościoła, wszedł do pokoju, a ja powiedziałem, że będę się powoli zbierał na pociąg. Nie przyznałem się, że mu ukradłem – trzeba to nazwać po imieniu – trochę papieru. I co się wtedy stało? Norbert rozejrzał się i rzekł: „Nie wiem, czym cię, Andrzeju, ugościć…”. Jego spojrzenie zatrzymało się właśnie na paczce papieru. „Ty lubisz pisać – powiedział – weź, przyda ci się”. I wręczył mi całą ryzę. Bardzo się zawstydziłem. Dostałem wtedy lekcję na całe życie. Wielu ludzi wie, że jestem złodziejem papieru, bo nieraz opowiadałem tę historię podczas rekolekcji. Proszę zauważyć: wziąłem trochę sam, a za chwilę wszystko to było dla mnie… Pouczające doświadczenie o hojności Pana Boga i o grzeszności człowieka. Człowiek próbuje sam się uszczęśliwić, nie pytając, czy to, co czyni, jest godne. Czasem postępuje tak, by Bóg i drugi człowiek nie widzieli. Nie dowierzamy, że Bóg sam wszystko daje człowiekowi w darze! Próbujemy znaleźć szczęście za plecami Pana Boga, po kryjomu. Okradamy Go, usiłujemy coś wynieść bez Jego wiedzy, tak, by tego nie dostrzegł. Jakie niedowiarstwo w miłość Ojca!

– Umiał Ojciec z tej historii wyciągnąć wnioski. To była „błogosławiona wina”, ale można też powiedzieć, że przez tę kradzież paru kartek ta dobroć Pana Boga była troszkę mniejsza, prawda? Bo On chciał dać wszystkie kartki, a musiał dać trochę mniej.

– Tak mnie Pan Bóg wtedy zawstydził. Powiedział mi: „Niczego nie czyń w ciemnościach. Wychodź na światło. Proś o wszystko. Nie kradnij. Wszystko tak czy inaczej będzie ci dane. Przechodź przez otwartą bramę. Nie skradaj się jak rozbójnik. Jesteś dzieckiem Bożym. Sam Ojciec w niebie o ciebie się troszczy. Wszystko rób w pełnym świetle łaski. Żyj w prawdzie. Nie chowaj się przed Panem. Nie chowaj się przed nikim”.

– Czy w Turkmenistanie są też inne Kościoły chrześcijańskie?

– Jest 12 parafii prawosławnych w różnych częściach kraju i kilkanaście ewangelickich wspólnot kościelnych. W samym Aszchabadzie zaprzyjaźniliśmy się z członkami wspólnoty Słowo Życia, gdyż nie mieli swojej kaplicy i do nas przychodzili się modlić. Grupa została założona przez Ulfa Ekmana, Szweda, który wraz ze swoją żoną przed 10 laty przeszedł na katolicyzm. Jest książka, świadectwo o tym, jak Duch Święty prowadził założyciela tej wspólnoty i jego żonę ku Kościołowi katolickiemu. Inni pozostali ewangelikami.

– Macie chrzty, śluby? Jak wygląda rodzina w Turkmenistanie?

– Każdego roku Bóg daje nam kogoś ochrzcić. Zazwyczaj chrzcimy w Noc Paschalną albo w uroczystość Chrztu Pańskiego. W 2022 r. zanurzyliśmy w źródle chrzcielnym czterech dorosłych katechumenów. Praktykujemy też tzw. uroczystą ceremonię odnowienia przyrzeczeń chrzcielnych – dotyczy ona tych, którzy kiedyś przyjęli chrzest, lecz z różnych przyczyn przez wiele lat nie mieli nic wspólnego z Kościołem. Po dłuższym okresie katechumenatu znów stają się w pełni członkami katolickiej wspólnoty. Śluby mamy bardzo rzadko. Spośród tych, którzy przyjęli wiarę katolicką, mieliśmy zaledwie kilkanaście ślubów kościelnych. Niestety, smutne dziedzictwo czasów epoki sowieckiej najbardziej jeszcze widać w rodzinie. Poza kilkoma wyjątkami nie możemy się pochwalić katolickimi rodzinami. Dziś, w epoce postsowieckiej, w rodzinie najbardziej widać zadane ludziom rany. Niszczono wiarę, więc podkopywano wartość miłości i życia. Stąd plaga rozwodów i aborcji.

– Czy problem z wiarą w Boga jest tylko u katolików, czy także u muzułmanów?

– Pozwólcie, że ucieknę od tego pytania, by opowiedzieć, czego mnie nauczyło 26 lat życia z garsteczką katolików pośród muzułmanów. Miałem, jak widać, trochę czasu, by zastanowić się nad tym, czym my, chrześcijanie, różnimy się od nich. Moje doświadczenie jest następujące: Bóg stał się człowiekiem, z nieba przyszedł na ziemię, urodził się w Betlejem. Pierwszą reakcją ludzi na ten fakt jest zdziwienie: Bóg człowiekiem? Przyszedł z nieba na ziemię? Czyż mógł stać się jednym z nas Ten, który nas stworzył? Czy to możliwe? Przeogromny szok! Padają dwie odpowiedzi. Jak odpowiadają żydzi i w ślad za nimi muzułmanie? Mówią: „Nie, to nie jest możliwe, przecież Bóg nie może stać się człowiekiem. Bóg jest Bogiem, a człowiek jest człowiekiem”.

A jak odpowiadają na to samo wydarzenie chrześcijanie? Także po naszej stronie jest zdziwienie, że Bóg stał się człowiekiem. Ale my nie mówimy, że to niemożliwe, że to trzeba wykluczyć. Chrześcijanie zdumiewają się, ale nie mówią „nie!”. To zdumienie w nas rośnie. Jesteśmy zdumieni miłością. My jesteśmy tymi, którzy nie mówią Bogu: „Ty nie możesz się wcielić!”. Zdumiewamy się Jego nieskończoną miłością i właśnie to czyni nas chrześcijanami. Tak widzę różnicę między muzułmanami a chrześcijanami. Wszyscy ludzie zdumiewają się Chrystusem, tylko że niektórzy zabraniają Bogu wcielenia, wkładają je między bajki, zaś chrześcijanie w nie wierzą. Nie twierdzą, że to niemożliwe. My uwierzyliśmy, że Bóg ma do wszystkiego prawo. Już ponad 2000 lat rośnie to zdziwienie. To jest chrześcijaństwo! Dzieje Kościoła to dzieje ludzi zdumionych miłością Bożą. To pokolenia tych, którzy uwierzyli w miłość Boga objawiającą się wszystkim ludziom w Jezusie Chrystusie!

– I można powiedzieć, że apogeum tego zdziwienia stanowi krzyż.

– W ikonografii chrześcijańskiej krzyż pojawia się już w Betlejem. Samo wcielenie jest uczestnictwem w krzyżu. Ileż odwagi trzeba było mieć, żeby „stać się człowiekiem”, wejść pomiędzy grzeszników i żyć pomiędzy nimi! Pierwszym aktem krzyżowania było narodzenie się Chrystusa: w stajni, między zwierzętami, w drodze, nocą, w zimnie. Do tego jeszcze złowrogi Herod. Czy to nie jest już pierwsza stacja drogi krzyżowej? Apogeum tej miłości to Kalwaria, gdy On oddaje się do końca: do ostatniej kropli krwi, do ostatniego uderzenia serca, do ostatniego oddechu. Pismo Święte mówi: „Do końca nas umiłował”. Krzyż jest znakiem dopełnionej miłości. Tam już było mało słów. Przemówiła krew. Pan Jezus oddał się cały Bogu Ojcu i ludzkiej rodzinie. „Nikt nie ma większej miłości’’ od miłości Jezusa Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego.

– Wiele cennych myśli Ojciec nam podarował… Prosimy o podsumowanie.

– Nie kradnij Panu Bogu chwały, nie kradnij Jego darów. On ci wszystko da, nie musisz kombinować ani niczego wykradać. Jednym słowem: nie ma sensu grzeszyć! On wszystko ma dla nas. Trwajmy w nieustannym, rosnącym co dnia zdumieniu wobec Jezusa. Nie mówmy Panu Bogu, że On nie ma prawa czegoś zrobić. Mówmy mu zawsze „tak”, jak Maryja. Zdumiewajmy się tym, co dla nas uczynił i czyni każdego dnia. Przyjmujmy największy Jego dar, Jezusa Chrystusa. Ofiarowujmy za misje modlitwę i nasze krzyże. Misja rodzi się z krzyża, czyli z miłości. Jej pełnia jest w Jezusie Ukrzyżowanym i Zmartwychwstałym. Gdy cierpimy, sam Jezus łączy się z nami, a my z Nim. Gdy świętujemy, także On świętuje w nas. Jezus pomaga nam brać krzyż, nie uciekać od niego. Czy zresztą da się uciec od krzyża gdzie indziej niż w grzech? Ofiarowujmy w łączności z Jezusem nasze osobiste krzyże za nawrócenie grzeszników. Azja jest pobożna, ma wiele religii, ale jeszcze nie zna jedynego Zbawiciela człowieka. Czeka na Ewangelię. Dopiero niecałe 3% Azjatów przyjęło Jezusa. A to On uzdrawia nasze dusze i ciała swoimi Ranami.

– Bardzo dziękujemy za rozmowę i prosimy pozdrowić naszych dalekich braci i siostry w wierze z Turkmenistanu.


Zobacz całą zawartość numeru ►

Autorzy tekstów, Salik Dobromiła, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2023nr05, Z cyklu:, W cztery oczy

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 27.04.2024