Leczące relacje

O roli relacji, przeżywania trudnych emocji i religii rozmawiamy z Łukaszem Kielemnikiem, psychologiem i psychoterapeutą, pracującym m.in. w Ośrodku Terapii Rodzin i Par w Gliwicach.

zdjęcie: canstockphoto.pl

2022-03-01

Magdalena Markowicz: – W różnych raportach można się spotkać z danymi, że na depresję w Polsce choruje ok 1,5 mln osób. WHO (Światowa Organizacja Zdrowia) mówi, że depresja jest najczęściej spotykanym zaburzeniem psychicznym. Jak te liczby przekładają się na praktykę psychologa? Jak często spotyka się Pan z problemem depresji?

Łukasz Kielemnik: – Paradoksalnie, niezbyt często. Osoby z ciężką postacią depresji, kiedy pozbawione są jakiejkolwiek energii i motywacji do wstania z łóżka czy wyjścia z domu, zanim trafią do psychologa, najpierw powinny rozpocząć leczenie psychiatryczne. Polega ono na wdrożeniu farmakoterapii, pozwalającej doprowadzić pacjenta do takiego stanu, że ma on jakąkolwiek siłę do aktywności i poproszenia o pomoc. Wtedy takie osoby trafiają do psychologa.

– Czy obserwuje Pan zjawisko bagatelizowania depresji? Czy chorzy chcą się leczyć?

– Depresja jest sprzecznością samą w sobie. Pacjenci z jednej strony chcą się leczyć, ale z drugiej czują strach m.in. przed utratą obiektu opiekuńczego, czyli osoby, która się o nich troszczy. Boją się, że po wyleczeniu być może nie będą mieli bliskich obok siebie. Być może stracą kontakt ze swoim smutkiem i lękiem, które w pewnym momencie stają się w jakiś sposób pociągające. W tych emocjach można się bowiem zanurzyć, mogą się one stać w zasadzie całym życiem pacjenta. Wizja ich utraty może być przerażająca, ponieważ osoba chora czuje, że smutek i lęk stanowią o tym, jaka jest.

O bagatelizowaniu depresji można powiedzieć z perspektywy osoby, która na co dzień jest perfekcyjna, dobrze sobie radzi, a gdy przychodzi choroba, trudno jest jej zwrócić uwagę na objawy. Można powiedzieć, że taki pacjent zbiera do swojego wiaderka depresji kamyczki. Choroba może zaczynać się od momentu, kiedy nie dajemy sobie przyzwolenia na przeżywanie pewnych emocji, np. złości, smutku czy agresji. Mówimy, że nie możemy się tak czuć, musimy chodzić do pracy, spełniać oczekiwania innych. Spychamy trudne emocje. To bagatelizowanie choroby występuje w fazie początkowej, kiedy pacjent nie dopuszcza do siebie myśli, że dzieje mu się coś złego, raczej uważa, że musi po prostu zmienić swoje nastawienie, „wziąć się w garść”. Taka osoba tłumaczy sobie, że powinna być bardziej zorganizowana, mieć więcej pomysłów, być bardziej efektywna, więcej od siebie wymagać. Zaprzecza wielu odczuwanym przez siebie emocjom.

Ze zjawiskiem bagatelizowania smutku czy żalu można mówić w szerszym, społecznym kontekście. Przykładem tego jest chociażby odchodzenie od noszenia czarnej odzieży w okresie żałoby po kimś bliskim. To powszechne kiedyś zjawisko dawało nam przyzwolenie na odczuwanie smutku, było sygnałem dla otoczenia, że cierpimy i być może potrzebujemy więcej wyrozumiałości. Tłumione emocje prędzej czy później się ujawniają, i to w momentach, w których się tego nie spodziewamy. Może tak być gdy na przykład zobaczymy jakiś przedmiot, który nam przypomina utraconą osobę. Często możemy sobie nawet nie uświadamiać, że wiążemy daną rzecz z obiektem straty. Może się zdarzyć, że wybuchamy, z pozoru nieuzasadnionym płaczem. Wynika to nierzadko z faktu, że trudne emocje mają dla nas negatywne konotacje. Uważamy, że nie należy przeżywać smutku czy żalu, jest to społecznie nieakceptowalne. Nasze emocje można porównać do pozawiązywanych worków – mamy worek z lękiem, czy ze złością. Wydaje nam się, że jeśli będziemy się pilnować, to te worki się same nie otworzą. One jednak rozwiązują się niezależnie od naszej woli.

– Jak reaguje sam chory i otoczenie na diagnozę depresji? Czy jest ona nadal tematem tabu?

– Diagnoza lub podejrzenie depresji z jednej strony wywołuje lęk przed samą chorobą psychiczną. Jest to dla nas nadal coś trudnego, o czym niełatwo mówić ze strachu przed zaszufladkowaniem. Z drugiej strony mogą się pojawiać mechanizmy zaprzeczania. Otoczenie uważa, że jest to być może jedynie stan przejściowy, chwilowy kryzys, że wystarczy coś powiedzieć choremu i podnieść go na duchu. Bliscy myślą, że krótki urlop, odpoczynek mogą poprawić stan pacjenta. Gdy dochodzi do zaostrzenia objawów i mówimy o ciężkiej depresji, otoczenie chorego nieraz dziwi się, jak to możliwe, że tak świetnie radząca sobie z życiem osoba, jest w takim stanie, nie mając siły i ochoty podjąć żadnej aktywności. Diagnoza depresji nie pasuje nam do obrazu osoby, jaką znaliśmy do tej pory.

Każdy z nas, niezależnie od tego czy ma taką świadomość czy nie, nosi w sobie smutek, agresję i lęk. Możemy tych uczuć nie widzieć, tak jak nie widzimy powietrza. To jednak nie oznacza, że ich nie ma. Zdanie sobie sprawy z tego, że wszyscy przeżywamy trudne emocje, może nam pozwolić uświadomić sobie, że ktoś, kogo znamy, może cierpieć.

– W ostatnim czasie, nie tylko z powodu pandemii, obserwujemy zjawisko zubożenia relacji międzyludzkich. Czy samotność może zaostrzyć stan chorobowy? Czy psycholog w jakimś stopniu zastępuje brakujące relacje?

– Izolacja relacyjna jaką w ostatnim czasie bardziej odczuwamy, na pewno może zaostrzyć wiele objawów. Sama pandemia działa lękotwórczo, a lęk jest składnikiem tworzącym zaburzenia depresyjne. Przeżywanie trudnych emocji w otoczeniu bliskich i znajomych daje nam możliwość otrzymania wsparcia, kontaktu z drugim człowiekiem. Gdy brakuje tych relacji, niepowodzenia, smutek i lęk, których doświadczamy, są często przeżywane jako poczucie winy. Bez drugiego człowieka, nie jesteśmy w stanie sami zaobserwować, że coś jest nie tak, nie zauważamy objawów początkowych. Nierzadko myślimy o sobie w kategoriach niezorganizowania. Czujemy, że nie pasujemy do otaczającego nas świata, wydaje nam się, że musimy po prostu zebrać się w sobie, a trudne emocje miną. Tak jednak zwykle się nie dzieje.

Kontakt z psychologiem polega przede wszystkim na wytworzeniu relacji. Osoba depresyjna może w tej relacji, w bezpiecznej przestrzeni, przeżywać emocje, które często na co dzień są tłumione, którymi nie ma z kim się dzielić. Może wyrazić agresję, złość, o których później rozmawiamy i próbujemy je zrozumieć. Możemy rozmawiać o poczuciu odrzucenia, o traumach, o poczuciu „ja” idealnego, zaradczego, o tym, co nam nie wychodzi, jacy jesteśmy i z czym sobie nie radzimy. Smutek i lęk jest nam łatwiej znosić, gdy o nich mówimy. Bezpieczna relacja z psychologiem sprawia, że nie jesteśmy sami, mamy możliwość ponazywania rzeczy, których się boimy.

– W tym kontekście mówimy jednak o osobach, których stan nie jest na tyle poważny, że potrafią jeszcze same zwrócić się o pomoc. W ciężkiej postaci depresji pacjentowi jest przecież wszystko obojętne.

– Tak, mówimy tu albo o osobach, które zauważyły u siebie objawy chorobowe, albo o pacjentach, u których zastosowana wcześniej farmakoterapia przyniosła poprawę nastroju na tyle, że są w stanie podjąć jakieś aktywności. W ciężkiej postaci depresji pacjent potrzebuje drugiej osoby, która pomoże mu w dotarciu do psychiatry. Najciężej chorego można porównać do niemowlaka. Osoby bliskie mogą jedynie zaspokajać jego podstawowe potrzeby życiowe, po prostu towarzyszyć, niczego nie wymagając. Nie możemy do takiej osoby mówić, że musi wstać z łóżka, kiedy dla niej każdy dzień polega na przetrwaniu.

– No właśnie, wspomina Pan, że chory na depresję często czuje się tak zniechęcony, że nie ma siły nawet wstać z łóżka. Czy zachęty otoczenia do aktywności fizycznej i tzw. „wzięcia się w garść” mogą być jakkolwiek pomocne? Co mogą zrobić bliscy?

– Trudno nam patrzeć na cierpienie naszych bliskich. Z tego może wynikać potrzeba udzielania niczego nie poprawiających rad, typu „weź się w garść”, „zrób coś”, „wyjdź na spacer”. Niełatwo nam zaakceptować, że jesteśmy bezradni wobec bólu, jaki odczuwa chory. Mogą się pojawić myśli, że cierpiący jest egoistą, zajmuje się tylko sobą i ucieka od problemów w swoją rozpacz. Kontynuując metaforę chorego jako dziecka, kolejne fazy zdrowienia są jak następne fazy rozwoju człowieka. Po niemowlaku jesteśmy dziećmi, od których można już więcej wymagać, później nastolatkami. Analogicznie – wychodząc z ciężkiej depresji, możemy mówić o depresji umiarkowanej czy łagodnej. Na każdym etapie zdrowienia rola bliskich jest nieco inna. To, co mogą zrobić, to na pewno towarzyszenie. Niezwykle ważne są słowa, które kierujemy do chorego. Zamiast udzielania zbędnych rad, skupmy się na wspieraniu. Mówmy na przykład: „Nie rozumiem tego, co przeżywasz, ale jestem obok”, „Jak mogę Ci pomóc?”, „Wspieram Cię”. Pozwólmy choremu poczuć, że jest bezpieczny i nikt go nie ocenia. Szczególnie w ciężkiej fazie choroby, unikajmy także mocnych odniesień do religijności. Nigdy nie mówmy cierpiącemu, że spotkała go kara Boża, czy że modlitwa rozwiąże wszystkie problemy. Na tym etapie, to może jedynie pogłębić zły stan chorego.

– Kiedy i jak może pomóc psycholog?

– W depresjach umiarkowanych i łagodnych psycholog często stosuje terapię poznawczo-behawioralną. Chcemy leczyć, ale także skupić się na profilaktyce i na tym, jak pacjent będzie funkcjonował w przyszłości. Pracujemy nad przekonaniami, aktywnościami oraz nad konsekwencjami działań. Twórcą tego modelu terapii był Aaron Beck. Pracował on z myślami automatycznymi, które pojawiają się, kiedy myślimy o sobie, o świecie i o przyszłości. To tak zwana triada depresyjna. Terapia poznawczo-behawioralna jest przeważnie krótkoterminowa, trwa maksymalnie do 20 sesji. W tym nurcie nie tworzy się pogłębionej relacji z terapeutą.

Nieco inaczej wygląda terapia psychodynamiczna, która oparta jest na leczącej relacji pacjenta z terapeutą. Na sesjach zajmujemy się osobowością, pochylamy się nad jej składowymi, zastanawiając się, co powoduje, że pacjent jest tym, kim jest. Analizujemy, czy dana osoba ma skłonności depresyjne, czy przeżyła w przeszłości jakieś traumy. Proces pogłębiony, w terapii długoterminowej, może służyć budowaniu własnej wartości, zwalczaniu poczucia winy, beznadziejności, które są pokarmem depresji.

– Na ile duchowość może pomóc choremu w walce z depresją?

– Wiara także jest rodzajem relacji, w tym przypadku z Bogiem. Jeżeli mamy dobrą relację z Bogiem, to mamy także dobre relacje z ludźmi. W momencie, kiedy jej brakuje, to duchowość nie będzie miała dla nas takiego znaczenia, może sprowadzić się jedynie do odprawiania rytuałów czy odmawiania formułek. Mówiąc o relacji, warto podkreślić także, że wobec Boga przeżywamy konkretne uczucia i emocje. Pan Bóg je wszystkie przyjmuje. O tym, że na Pana można się też zezłościć, mówi Psalm 55. Czasami wydaje nam się to nie do pomyślenia, ale na tym właśnie polega relacja. Wobec Stwórcy możemy czuć gniew, czy mieć do Niego pretensje. Pan Bóg dał nam cały wachlarz emocji w jakimś konkretnym celu. Mówił o tym, zaginiony w 2017 r., ks. Krzysztof Grzywocz. Wygłosił on kilka konferencji o depresji oraz wydał książkę „W mroku depresji”, do których sięgnięcia serdecznie zachęcam. Nawiązywał on także do postaci świętych, którzy być może byli osobami depresyjnymi, jak choćby św. Jan od Krzyża czy św. Faustyna Kowalska.

Ciemność depresji polega także na tym, że w najcięższej jej postaci, chory nie ma ani siły, ani ochoty się modlić. Czuje się całkowicie opuszczony. Jest wyczerpany i cierpi. Duchowość, właśnie dlatego, że jest zbudowana na relacji, niejednokrotnie przynosi jednak ulgę w lżejszych postaciach choroby, czy na etapie zdrowienia. Może być ona także rozumiana jako profilaktyka, na teraz i na przyszłość. Przed Bogiem nie musimy udawać, że wszystko nam wychodzi, możemy otworzyć się i pokazać jacy jesteśmy i jak się czujemy. Dobra relacja ze Stwórcą pomaga nam czuć, że nie jesteśmy sami, że jest Ktoś, Kto się nami opiekuje, do Kogo możemy się zwrócić o pomoc.

– Jak często, z Pana doświadczenia, na depresję chorują osoby starsze? Czy proszą one o pomoc?

– Jeśli chodzi o osoby starsze, to jest to grupa, w której na objawy depresyjne nakładają się niejednokrotnie zaburzenia poznawcze czy otępienia. Jako bliscy nieraz nie zauważamy, że starsi w pewnym momencie życia się wycofują, skupiają się jedynie na podstawowych czynnościach życiowych. Zrzucamy to na ich wiek, nie podejrzewając, że mogą oni cierpieć. Starsi wiekiem nieraz nie mają komu powiedzieć, że potrzebują porady specjalisty, a i otoczenie nie zawsze potrafi zwrócić na to uwagę. Niestety w wielu przypadkach takie osoby chorują w samotności, w zaciszu własnego domostwa. Depresja często towarzyszy nie tylko chorobom otępiennym, ale także nowotworom. Wystąpieniu objawów depresyjnych może, rzecz jasna, sprzyjać także poczucie opuszczenia. Wiele osób starszych, cierpiących na depresję, niestety nie jest diagnozowana, nie jest im także udzielana pomoc. Zostają często same w swoim cierpieniu.

– Jak możemy w takim razie pomóc osobom starszym?

– Przede wszystkim powinniśmy się nimi bardziej interesować, troszczyć się o nich. Chodzi tu zarówno o członków naszej rodziny, jak i o sąsiadów, o których wiemy, że nie mają nikogo bliskiego. Odwiedzając takie osoby, nie próbujmy dokonywać rewolucji w ich życiu. Bardziej się przyglądajmy i towarzyszmy, niż udzielajmy rad, jak powinny postępować. Próbujmy dostrzegać wahania nastrojów, czy nieraz niemą i nieuświadomioną prośbę o pomoc. Bądźmy blisko, pamiętając, że samotność jest pokarmem depresji.

– Bardzo dziękuję za rozmowę i wszystkie rady.


Zobacz wszystkie teksty numeru 

Autorzy tekstów, Markowicz Magdalena, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2022nr02, Z cyklu:, W cztery oczy

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 25.04.2024