Przyjęte cierpienie ratuje ludzkość

Z siostrą Christoforą Jagłą ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia rozmawia Cezary Sękalski.

Siostra Christofora z radością i wielkim zaangażowaniem opowiada o Bożym miłosierdziu pielgrzymom przybywającym do łagiewnickiego sanktuarium.

zdjęcie: CEZARY SĘKALSKI

2015-12-07

CEZARY SĘKALSKI: – Siostra na co dzień spotyka się z pielgrzymami przybywającymi do Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach. Jakie te spotkania budzą w Siostrze wrażenia?

S. CHRISTOFORA JAGŁA: – Łagiewniki są stolicą kultu Bożego miłosierdzia. Przybywają tu tysiące, miliony ludzi, aby złożyć swoje cierpienie, ból i łzy, całą swoją historię, to co przeżywają, także swój grzech. Daje im to możliwość odkrycia, że Bóg, który jest miłością, działa w ich życiu i odpowiada na konkretne sytuacje. Tutaj człowiek przeżywający swoje trudności, może zobaczyć obecność miłującego Boga, który działa i ma moc dokonania zmiany.

Bardzo utkwiło mi w pamięci spotkanie z matką, która od pięciu lat opiekuje się synem po ciężkim wypadku. Młody chłopak leży w szpitalu i nie ma z nim kontaktu, a kobieta musi okresowo wyjeżdżać za granicę, aby zarobić pieniądze na dalsze leczenie. Wtedy opiekuje się nim jej przyjaciółka. Potem matka wraca i całe jej życie kręci się wokół syna. Mijało pięć lat takiej próby, cierpienia i pytań do Pana Boga, dlaczego tak się stało. I nagle w tej, jakże trudnej sytuacji kobieta ta przyjmuje tajemnicę Bożego miłosierdzia. Kiedy patrzy na swojego syna, który leży w szpitalnej sali podłączony do różnych aparatów, nagle widzi, jak ludzie patrząc na nich, odzyskują wiarę i nagle ona zaczyna rozumieć sens tego doświadczenia. Ludzie, którzy na nich patrzą, odzyskują sens swojego życia. Widzą wartość życia i miłości.

Zdarza się też inaczej: wchodzi jakaś kobieta, patrzy na to wszystko i mówi: „Mój Boże, jakie to wielkie nieszczęście... A matka po pięciu latach takiego doświadczenia odpowiada: „A skąd pani wie, że to jest nieszczęście?... Może to jest szczęście!”.

Wtedy widać dotknięcie miłującej ręki Boga, który pozwala w czymś, co po ludzku jest tragedią, zobaczyć coś więcej. Tego dokonać może tylko Boże miłosierdzie. Po ludzku jest to niewytłumaczalne i nie do przyjęcia, w Bogu natomiast tak, można zobaczyć coś więcej...

Spotkałam też Rafała, redaktora naczelnego pisma „Miłujcie się”, który pracuje w Czechach. Opowiadał on jak pewien ateista, który poruszał się na wózku inwalidzkim, poprosił o pomoc w przewiezieniu go na wycieczkę do rożnych miast, także do Łagiewnik. Kiedy przyjechali do nas, jedna z sióstr po czesku opowiedziała mu historię obrazu i tego miejsca i on słuchając, wszedł jakby w inny świat. Potem przez dwie godziny trwał przed obrazem Jezusa Miłosiernego a po wyjściu z kaplicy poprosił Rafała: „Pomóż mi zapisać się do katolików”. Znowu widać jak w sytuacji, kiedy nie tylko życie fizyczne, ale i duchowe obciążone było pewną dozą kalectwa, człowiek doświadczył miłującej ręki Boga. Jego życie się zmieniło, przyjął chrzest i dzisiaj w centrum jego życia jest Jezus Miłosierny. Ma żonę, także niepełnosprawną, ale prosili Boga o zdrowe dzieci i dziś mają dwójkę fantastycznych córeczek. To są historie ludzi, którzy doświadczają niewyobrażalnej dobroci Pana Boga, który zmienia ludzkie życie.

Jeszcze innym razem po spotkaniu z grupą podeszła do mnie młoda mama z córką Melanią z drugiej klasy szkoły podstawowej. Wskazała ręką na córkę i mówi: „Niech siostra patrzy, to jest cud Bożego miłosierdzia”. Kobieta pierwszą swoją ciążę poroniła i bardzo to przeżyła. Kiedy więc po raz drugi dowiedziała się, że nosi w sobie nowe życie, codziennie modliła się koronką do Bożego miłosierdzia, aby mogła urodzić zdrowe dzieciątko. Po pewnym czasie jednak, a taka jest czasami Boża pedagogia, Boży dopust, pojawiły się komplikacje. Lekarze stwierdzili, że ewidentnie płód jest obumarły. Kobieta miała już nawet wyznaczoną datę na oczyszczenie organizmu i dla niej była to wielka próba wiary. Ona jednak nadal zwracała się do Boga, żeby jej pomógł przez to wszystko przejść. Kiedy poszła na ostateczne badanie przed zabiegiem, stał się cud. Lekarze przygotowujący się do oczyszczenia organizmu, nagle stwierdzili, że serce dzieciątka bije i jego działanie jest bez zarzutu. Wkrótce potem Melania przyszła na świat.

Po kilku latach owa kobieta była w kościele z córką, która spacerowało sobie w czasie Mszy po świątyni. Nagle dziecko stanęło nieruchomo przed obrazem Jezusa Miłosiernego. Po jakimś czasie dziewczynka pobiegła po mamę, chwyciła ją za rękę, podprowadziła pod obraz i powiedziała: „Mama, tu!”. W ten sposób dziecko na nowo przypomniało mamie, że jest darem Bożej miłości. Dziś Melania fantastycznie opowiada o siostrze Faustynie, zna swoją historię i jest zakochana w Bożym miłosierdziu.

Siostra opowiada historie ludzi, którym udało się przeżyć duchową przemianę w obliczu różnych swoich osobistych trudności. A istnieje jakiś instruktarz dla osób, które właśnie przed taką życiową trudnością stają?

– Bywa, że słowo ufność, jest dla nas zbyt trudne do spełnienia. Nie chodzi tu o uczucia. Czasem spada na nas taki cios, że nic nie jesteśmy w stanie zrobić. W takiej sytuacji Bogu najczęściej chodzi o jeden akt serca, bo tajemnicy Bożego miłosierdzia nie zrozumiemy tylko umysłem. Pozostaje jeszcze serce i trzeba, na ile możemy, chociaż troszeczkę się otworzyć, a wtedy dopiero Pan Bóg ma możliwość, aby działać. Chodziłoby więc o to, aby nawet płacząc czy wołając do Pana Boga, chociaż odrobinę uchylić Mu drzwi swojego serca. Bo Bóg wie, że cierpimy, wie, że nieraz spotykają nas sytuacje zbyt trudne i w tym momencie ma dla nas najlepszy plan. Jeśli ostatnim porywem serca potrafimy otworzyć się na Boga, ten plan może się ziścić i może wydarzyć się cud. Chodzi więc o to, aby nie zamykać serca i w obliczu różnych trudności, nie poprzestawać tylko na ludzkiej logice.

Tu przypomina mi się przykład ojca, który doświadczył śmierci żony i teraz wychowuje samotnie córkę, którą bardzo kocha. Człowiek ten tłumaczy, że nawet trzymając ją za rękę, nie ustrzeże jej przed upadkiem, czy jakimś innym niebezpieczeństwem, ale dzięki obecności w jej życiu, nawet kiedy zdarzy jej się upaść, będzie mogła czuć, że jest przy niej, prowadzi ją i kocha. W nim nic się nie zmienia. Taki obraz może nam pomóc w zrozumieniu, czym jest zaufanie. Tylko ono może sprawić, żeby w przypadku, kiedy dotyka nas jakieś zło, nie odwracać wzroku od Pana Boga, a pomimo bólu, grzechu czy kalectwa uwierzyć w to, że Bóg przy mnie jest i że jest Panem rzeczy niemożliwych i z największego trudu i zła potrafi wyprowadzić dobro, bo taka jest Jego moc, Jego miłość.

Wiadomo, że każde cierpienie ma swój wymiar osobistego przeżywania. Nie da się sformułować jednej recepty dla wszystkich. I nieraz jedyne co możemy zrobić, to nie zamknąć całkiem serca, a wtedy mogą dziać się wielkie cuda.

Kiedyś do Łagiewnik przyjechała pani, która codziennie modliła się o uzdrowienie córki chorej na białaczkę. Kobieta wierzyła w cud, w to, że Bóg może uzdrowić jej córkę. Po pewnym czasie przyjechała znowu, w żałobie. I ta sama kobieta, która kiedyś wołała o cud, teraz powiedziała mi: „Przyjechałam podziękować Bożemu miłosierdziu, bo mimo że nie uzdrowił mojej córki, dał mi coś znacznie więcej. Kiedy moja córka umierała, powiedziała do mnie: Mamo, ja tam chcę iść. Pozwól mi. Ja jestem już gotowa”

Śmierć córki sprawiła, że kobieta ta odnalazła życie i drogę do prawdziwego Boga. „W tym doświadczeniu – mówiła ta kobieta – odnalazłam coś więcej”. Widać zatem, że Bóg zawsze nas wysłucha na swój sposób, ale wiara w to, że Jego wola niczego dla nas nie pragnie bardziej niż największego dobra, jest konieczna. Nieraz trzeba nam zatrzymać się tylko na tym jednym zdaniu, że Jego wola dla nas jest zawsze największą miłością. A przyjęta przez nas może sprawiać niewyobrażalnie piękne rzeczy.

Pewną pułapką bywa to, że człowiek w zetknięciu z cierpieniem, które na niego spada, ma poczucie, że to Bóg jest sprawcą jego cierpienia. Wtedy łatwo zamknąć się w swoim buncie. Kiedy jednak uświadomimy sobie, że Bóg jedynie dopuszcza cierpienie, a nigdy nie jest bezpośrednim jego sprawcą, wtedy dopiero można próbować się otworzyć i odnaleźć drogę.

– Na tym polega wielkość i moc naszej wiary, żeby postrzegać Boga takim, jakim On jest w rzeczywistości, a nie tylko boga naszych zranień i ludzkich wyobrażeń. Bóg, kiedy stwarzał człowieka, nie stworzył również cierpienia. Jest Bogiem miłości, który przeznaczył nas do szczęścia z Nim. To odejście człowieka od Boga i jego grzech sprawiły, że na świecie pojawiła się śmierć i cierpienie. Bóg Ojciec natomiast w swoim wielkim miłosierdziu posłał swego Syna, aby był z nami i mógł towarzyszyć nam w naszym cierpieniu. Jezus poszedł na krzyż, bo chciał nam powiedzieć, że chociaż cierpienie do końca będzie jakoś wpisane w nasze życie, jednak dzięki Jego ofierze teraz jest odkupione, poświęcone. Ono nadaje nam wartość i tak jak mówiła to św. Faustyna w swoim Dzienniczku: „Aniołowie zazdroszczą nam dwóch rzeczy: że możemy przyjmować Jezusa w Eucharystii i że możemy cierpieć”. Cierpienie bowiem najbardziej zbliża nas do Bożego miłosierdzia i do tajemnicy bliskości Boga. Ono najbardziej otwiera nam Jego przestrzenie. Najwięcej też możemy z Nim uczynić, kiedy przyjmujemy i ofiarujemy Mu swoje cierpienie.

Często w naszym myśleniu poprzestajemy na wyobrażeniu naszego szczęścia tu, na ziemi. Bóg jednak patrzy na nas w perspektywie wieczności. Nasze życie tutaj kiedyś się skończy, ale dzięki Bożej obecności nawet cierpiąc, możemy przeżywać radość i szczęście. Może się to dokonać jednak tylko wtedy, kiedy będzie ono przez nas przyjęte. Wtedy bowiem możemy zobaczyć sens i piękno tego doświadczenia, możemy zobaczyć, że przez przyjęte cierpienie ratujemy ludzkość.

Niedawno z siostrami byłyśmy w ośrodku, gdzie żyje ponad pięćdziesiąt głęboko upośledzonych dzieci. Są tam niemowlęta sześcio, ośmiomiesięczne i starsze dzieci, ale bez kontaktu i żadnej możliwości samodzielnego poruszania się. Siostry, które prowadzą ten ośrodek wielokrotnie mówiły nam, że te dzieci to są święci, którzy ratują dzisiaj ludzkość. My tego rozumem nie pojmiemy. Dzieci te nie tylko cierpią fizycznie, ale zostały także odrzucone przez najbliższych i sam Bóg się nimi zajmuje w sposób wyjątkowy. Mają one właśnie taki przywilej, że ratują dzisiaj ludzkość.

Myślę, że jeśli przyjmiemy nasze cierpienie i nasz ból w takim duchu (co nie jest łatwe, ale jest możliwe) to będziemy mieć poczucie, że mamy swoją misję, swoje wielkie powołanie. Tak naprawę cierpienie jest w jakiś sposób wpisane w życie każdego z nas, ale są też osoby wybrane w szczególny sposób. Im Bóg szczególnie ufa, bo nie każdy jest zdolny do przyjęcia cierpienia, a jego przyjęcie jest także szczególną łaską, którą Bóg daje i pomaga, aby dana osoba miała swój udział w ratowaniu dusz. Dziś zakryta jest przed nami ta tajemnica, choć są osoby, które miały w tej kwestii jakieś przebłyski zrozumienia, ale kiedyś się o tym przekonamy, jak wielką to miało wartość.

Kiedy żyjemy tylko na poziomie naturalnym, oczywiste jest, że chcemy unikać cierpienia i być w życiu samowystarczalni. Dopiero kiedy spada na nas jakieś cierpienie, wtedy mamy szansę otworzyć się na głębszą rzeczywistość duchową... Tak było np. w przypadku Hioba, który mógł powiedzieć, że spotkał Boga twarzą w twarz dopiero, kiedy przeżył wiele nieszczęść.

– Pan Jezus mówił do siostry Faustyny, że rożnymi sposobami próbuje dostać się do ludzkiego serca. Może to zrobić jedynie na tyle, na ile człowiek Mu je otworzy. Cierpienie jest jednym z tych sposobów dotarcia do człowieka. Bóg chce ratować człowieka, kiedy on się gubi.

Kiedyś przyjechała do nas młoda dziewczyna z Meksyku ze swoimi niedoszłymi teściami, aby podziękować Bogu za swojego narzeczonego. Chłopak ten przez długi czas był zagubiony. Wszedł w nadużywanie alkoholu i narkotyki, pokłócił się z ojcem. Obraził także babcię, która próbowała do niego dotrzeć. Po jakimś czasie chłopak przyjechał do swojego taty i przywiózł mu wielką „przeprośną” pizzę. Tata był zaszokowany, ale porozmawiali, wyjaśnili sobie wszystko i nastąpiło pojednanie. Ojciec chłopaka nie mógł uwierzyć, że dokonała się w nim taka wielka zmiana. Potem chłopak przyjechał do babci i wręczył jej całe naręcze róż. Pocałował ją w rękę i powiedział: „przepraszam i dziękuję”. Wszyscy byli zdumieni i tak naprawdę do dziś nikt nie wie, co się stało. Miesiąc później chłopak był na zabawie z narzeczoną i powiedział jej: „Słuchaj, musimy uporządkować nasze życie przed Panem Bogiem”, a kiedy wracali z zabawy na motorze zdarzył się wypadek. Dziewczyna przeżyła, a jej narzeczony zginął. Po jego śmierci rodzice skojarzyli, że kiedy był małym chłopcem, był ministrantem i bardzo lubił odmawiać koronkę do Bożego miłosierdzia. Rodzina była przekonana, że ta dziecięca modlitwa została wysłuchana i przemianę chłopaka można temu przypisać. Nie wiemy dlaczego zginął i po ludzku tego nie zrozumiemy, natomiast postawa jego dziewczyny i rodziców pokazuje, jak oni w tym tragicznym przecież wydarzeniu potrafili zobaczyć tajemnicze działanie Pana Boga. I poprzez to cierpienie Bóg dał im coś więcej, niżby się spodziewali.

Czasem takie właśnie świadectwa mogą dać nam odpowiedź, dlaczego na świecie pojawia się cierpienie i jaką ono może mieć wartość. Bóg nie przestanie wołać o naszą wieczność, bo do niej zostaliśmy powołani. Czasem poprzez trudne sytuacje, nawet te bardzo bolesne, będzie pukał, szukał, wołał, aby obudzić w nas tę największą tęsknotę za życiem, za miłością, za szczęściem. Bóg jest tym Źródłem, które przypomina nam o tym także przez bolesne doświadczenia.

Po ludzku patrząc nam się nieraz wydaje, że szczęście jest w zdrowiu, w powodzeniu, w sukcesach, a okazuje się, że może ono wynikać przede wszystkim z relacji z Bogiem, z doświadczenia Jego miłości, które jest niezależne od zdrowia i życiowego powodzenia. O tym przecież świadczą Jezusowe błogosławieństwa.

– Kiedyś byłam z siostrami w szpitalu, gdzie na jednej sali leżały dwie kobiety. Jedna z nich miała niesamowicie smutną twarz, a kiedy z nią rozmawiałam, często mówiła, że zdrowie jest najważniejsze. Kobieta ta była smutna, bo była chora, choć widziała, słyszała, mogła się poruszać o własnych siłach. A obok pod wieloma aparatami leżała druga kobieta, która co jakiś czas się dusiła, a mimo to miała pogodną twarz.

Bardzo uderzający był kontrast przeżywania przez te dwie kobiety swojej choroby. Dla jednej z nich zdrowie było sensem i celem życia, a kiedy utraciła tę wartość, utraciła poczucie sensu. Przychodziły do niej dzieci i bliscy, a nawet te oznaki życzliwości nie były dla niej tak ważne jak zdrowie. Natomiast z ust tej drugiej pani ciągle można było usłyszeć słowo: „dziękuję”. Ona dziękowała Bogu za każdy dzień, za pielęgniarki, za odwiedziny sióstr, za to że może jeszcze słyszeć i widzieć... Emanowało z niej szczęście, które trudno po ludzku zrozumieć. Ona potrafiła odnaleźć spokój i radość również w tak dramatycznej sytuacji. To pokazuje, że decyzja jest w nas. Ważne jest to, co my uznamy za najwyższą wartość. Jeśli jest to zdrowie, to musimy wiedzieć, że prędzej czy później je utracimy, ale nie musimy tracić szczęścia, które nam oferuje Pan Bóg. Od nas zależy, czy odnajdziemy je w sobie, czy w czymś zewnętrznym, co jest tylko darem.

Psychologowie mówią, że przy doświadczeniu ciężkiej choroby człowiek nieraz musi przejść kilka etapów, które wiodą od zaprzeczenia przez bunt aż do akceptacji. Być może pierwsza z tych kobiet była na etapie smutku nad utratą swojego zdrowia, a ta druga na etapie akceptacji i żyła pełnią życia, na ile pozwalały jej na to warunki.

– Daj Boże. Papież Franciszek mówił: „Nie bójmy się krzyku, nie bójmy się pytać Boga: dlaczego?”. Jest to naturalne w obliczu cierpienia, bo my jesteśmy stworzeni i powołani do życia. Jest to w nas wpisane tak mocno, że krzyk jest czymś normalnym. Jeśli ktoś w takiej trudnej sytuacji nie krzyczy, to może nie dość ceni życie. Trzeba więc wykrzyczeć swój ból przed Panem Bogiem, ale także trzeba wiedzieć, że On na mnie patrzy i jest obecny. Ważne, żeby nie utracić poczucia Jego obecności.

A jak Siostra odkryła tajemnicę Bożego miłosierdzia?

– Myślę, że mnie także przyprowadziły tutaj różne bolesne sytuacje. Tam gdzie nie ma już ludzkiego rozwiązania naszych trudności, gdy pozostaje już tylko wołanie do Boga, może to być nawet krzyk, ale zawsze na kolanach, to możemy spodziewać się doświadczenia miłości Boga. Fascynacja Bożym miłosierdziem nie bierze się tylko z przeczytanych książek, ale wypływa z doświadczenia, z przeżycia. Bóg przed każdym z nas otwiera całe przestrzenie swojej miłości i tylko od nas zależy, na ile się otworzymy.

Mnie do odkrycia Bożego miłosierdzia doprowadziły trudne doświadczenia nastolatki, która zmagała się z różnymi trudnościami w rodzinie i we własnej historii. Wołałam do Boga, a On odpowiedział mi swoim miłosierdziem i to sprawiło, że mogłam za Nim pójść i teraz jest dla mnie największą radością mówić i potwierdzać swoim życiem, że Bóg odpowiada na każde wołanie i naprawdę nas kocha.


Zobacz całą zawartość numeru ►

 

Z cyklu:, Sękalski Cezary, Numer archiwalny, W cztery oczy, Miesięcznik, Autorzy tekstów, 2015-nr-12

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 20.04.2024