Znalazłem swoje miejsce

To jest szalenie ważne, by człowiek chory miał żywy kontakt nie tylko z Panem Jezusem ale także z tym, który Go przynosi. To wydarzenie, jakim jest Komunia Święta udzielona w domu chorego, powinno być ważne dla obu stron – dla chorego i szafarza.

2013-06-06

rozmawiała: Renata Katarzyna Cogiel

 

– Jak to się stało, że został Pan nadzwyczajnym szafarzem Komunii Świętej?
Jan Holeksa (JH): Od 12 lat jestem w Świeckim Karmelu. Jest tam siedmiu mężczyzn, z których czwórka już osiem lat temu była szafarzami. Pierwsza inspiracja wyszła właśnie stamtąd. Widziałem tych moich przyjaciół, braci z Karmelu, jak służą i moje myśli zaczęły krążyć wokół tego tematu, ale na razie czekałem, nie podejmowałem żadnych decyzji i kroków. A w międzyczasie w mojej parafii Przemienienia Pańskiego w Katowicach powstał zespół liturgiczny dorosłych. Na jedno z pierwszych spotkań tego zespołu przyszedł ówczesny proboszcz ks. Zenon Działach i pamiętam jakby to było dzisiaj: siedzę w ławce po lewej stronie, ksiądz proboszcz staje przed nami i pyta retorycznie, czy on się kiedyś doczeka, że w jego parafii będzie jakiś nadzwyczajny szafarz Komunii Świętej.
Krystyna Holeksa (KH): A mój mąż jak to mój mąż pomyślał: to chyba do mnie!
JH: Wówczas tego nie powiedziałem na głos, ale dokładnie tak poczułem. Poczułem wyraźne przynaglenie Pana Boga, że to jest właściwy czas na podjęcie decyzji w tym zakresie, że nie mam się już ociągać. I w któryś z kolejnych dni poszedłem do księdza proboszcza i powiedziałem, że pragnę zostać szafarzem, jeśli tylko ksiądz proboszcz się zgodzi. Istniał pewien drobny problem. Otóż, szafarze byli przygotowywani co drugi rok, zawsze w Wielkim Poście, a ja akurat trafiłem na taki „pusty” rok. Ksiądz proboszcz powiedział jednak żebym się nie martwił. Poszedł do księdza biskupa i otrzymał zgodę na to, by przygotować mnie i mojego kolegę do tej posługi. Po czasie formacyjnego przygotowania, w kaplicy kurialnej ksiądz bp Stefan Cichy, ówczesny biskup pomocniczy naszej archidiecezji ustanowił nas szafarzami. Odbyło się to podczas uroczystej Mszy Świętej ze specjalnym błogosławieństwem i obrzędem ustanowienia.

– Zależało mi na tym, aby również Pani uczestniczyła w tej rozmowie, bo małżonka szafarza jest – jak sądzę – bardzo ważną osobą w szafarstwie męża. Wiem skądinąd, że przed rozpoczęciem przygotowania do posługi szafarza, potrzebna była Pani pisemna zgoda.
KH: Tak się ostatnio w naszym życiu układa, że ja nieustannie wydaję jakieś zgody na rozmaitą działalność mojego męża. Najpierw zgoda na bycie szafarzem. Potem, kiedy mąż rozpoczął studia teologiczne, musiałam zaakceptować, że mamy wszystkie weekendy z głowy. Dalej przygotowanie do stałego diakonatu. Wciąż trzeba coś akceptować. Dla mnie to jest absolutnie oczywiste i naturalne. Chociaż muszę przyznać, że ponieważ jesteśmy ze sobą bardzo mocno związani, chciałabym, aby mój mąż podczas Mszy Świętej siedział obok mnie, a nie w prezbiterium. Ale przynajmniej podczas Mszy Świętej z okazji rocznicy ślubu jesteśmy razem w ławce. Na szczęście odległość od ławki do prezbiterium nie jest duża, więc nie ma większego problemu i umiem to jakoś przeżyć.

– Obcując w sposób bardzo realny z Żywym Bogiem nabywa się chyba jakiejś szczególnej wrażliwości gestów, nie tylko w kontakcie z Jezusem eucharystycznym ale w ogóle w życiu.
KH: Pozwolisz Jasiu, że najpierw ja odpowiem. Rozpoznałam u męża cechę, która myślę jest istotna w przypadku szafarstwa: ogromny szacunek i cześć do Najświętszego Sakramentu, który trzyma się w dłoniach. Chcę tutaj wspomnieć o drobnym szczególe, który jednak uważam za szalenie ważny i charakterystyczny. Otóż, Jasiu nigdy sam nie wyjmuje Pana Jezusa z tabernakulum, zawsze czeka na kapłana. Bardzo zwraca uwagę na gesty, na to, by w te gesty nie wkradła się rutyna.
JH: Faktycznie bardzo ważne jest dla mnie to, by nie wyprzedzać kapłana, by nie zajmować jego miejsca i nie przejmować jego funkcji, gdy nie jest to konieczne. Widzę niezwykłe piękno w geście kapłana, który na przykład ręką wskazuje szafarzowi, że może wziąć Pana Jezusa i rozdawać wiernym, albo daje mu znak, by wyjął lub schował Ciało Pańskie w tabernakulum. Tutaj pokazana jest właściwa kolejność funkcji, która podkreśla rolę kapłana. I myślę, że to jest gest ważny dla całej wspólnoty. Bo wspólnota może wówczas zobaczyć, że szafarz nie jest kimś ważniejszym od kapłana, a nawet kimś jemu równym w posłudze. Wspólnota może zobaczyć, że szafarz jest sługą a nie czyimś zastępcą. Kiedy trzymam Jezusa w rękach i podaję wiernym, to dbam o to, by się nie spieszyć, by myśleć o tym, co robię i jak robię. Wyciągam kolejną Hostię, na chwilę zawieszam w powietrzu w bezruchu, lekko skłaniam głowę – bezwiednie a jednak jakoś świadomie i dopiero podaję. Wielu szafarzy tak czyni. Kiedy to widzę, wielka jest moja radość.
KH: Obserwuję u męża, ale także u innych szafarzy, gesty ogromnej miłości do Jezusa. Oni, kiedy trzymają Go w dłoniach, naprawdę mają świadomość Kogo trzymają i Kogo przekazują innym. Przez te gesty pełne szacunku pokazują, że znają swoje miejsce, że wiedzą i pamiętają o tym, że nie oni są na pierwszym planie ale Ktoś inny.
JH: Chciałbym wspomnieć o dwóch wydarzeniach, które stały się dla mnie swego rodzaju przełomem i pomogły mi zrozumieć, jak ważne są gesty i jak wiele można przez nie wyrazić. Słyszałem kiedyś taką historię od znajomego księdza, który opowiadał, że pewna starsza pani będąc na wyjeździe w Kanadzie prosiła swojego syna, by sprowadził jej księdza, bo chce się wyspowiadać i przyjąć Komunię Świętą. Faktycznie, nie było problemu, ksiądz przyjął zgłoszenie i obiecał, że przyjdzie. Kiedy syn wrócił wieczorem z pracy, pyta matkę czy był ksiądz z Komunią? Matka odpowiada, że ksiądz był ale tylko zostawił coś w kopercie dla syna i poszedł. Syn otwiera kopertę, a tam Hostia, Najświętszy Sakrament. Słysząc to przeżyłem szok. Ta historia pokazuje, co może się stać, kiedy przestaniemy się pilnować w obcowaniu z sacrum, w obcowaniu z żywym Bogiem. Jestem przekonany, że gdy stracimy szacunek do Najświętszego Sakramentu, wówczas zawali się nasze życie duchowe, życie wiary. Drugim ważnym momentem była jedna z Mszy Świętych, podczas której wziąłem patenę i służyłem księdzu przy rozdawaniu Komunii. Zawsze po skończeniu rozdawania delikatnie zgarnia się z pateny okruchy Ciała Pańskiego do cyborium. I ksiądz, któremu wówczas służyłem, zamiast delikatnie zgarnąć, popukał w patenę palcem. Niby normalny gest, ale wówczas pamiętam, że odczułem przykrość i jednocześnie ogromne wzruszenie, że Jezus pozwala się tak traktować człowiekowi, że pozwala ze Sobą zrobić niemal wszystko, że całkowicie oddaje się człowiekowi.

– Decyzja na bycie szafarzem jest decyzją na bycie sługą, na bycie do dyspozycji.
JH: No tak. Wielką łaską obok możliwości trzymania Boga w rękach jest dla mnie możliwość bycia tak blisko ołtarza. Nigdy jako dziecko, czy młody chłopak nie byłem ministrantem. Teraz nadrabiam te wszystkie lata. Bo nie tylko mogę rozdawać ludziom Jezusa ale także wykonuję czasem czynności ministranta; dzwonię, przygotowuję dary ofiarne, czytam. Nigdy, w najśmielszych nawet marzeniach nie oczekiwałem, że będę mógł być tak blisko ołtarza, że będę w taki sposób służył. No i oczywiście sprawa najważniejsza w posłudze szafarza – zanoszenie Komunii chorym. To jest nasze podstawowe zadanie i ono również przynosi ogromną radość.
KH: Służba mojego męża jest służbą na całość, bo chyba człowiek świecki już bardziej i bliżej nie może być i nie może służyć. I ze swojej strony chcę dodać, że taka służba na całego może rodzić coś w rodzaju buntu u żon szafarzy, że ten Pan Bóg za dużo wymaga, że zawłaszcza mi męża. Ja osobiście wiem i czuję, że nie mogę męża sobie zatrzymywać tylko dla siebie, trzymać przy sobie, bo on ma teraz także inne bardzo ważne zadanie. Zresztą on przecież i tak jest mój. Wiem, że Pan Bóg wybierając go do takiej służby, niczego mi nie zabiera, niczego mnie nie pozbawia ale wszystko mi daje. Był taki moment, kiedy zrozumiałam, że nie chodzi o to, abym z Panem Bogiem rywalizowała i walczyła o Jasia. Nie o to chodzi. Ja generalnie jestem oszołomiona tym, co Pan Bóg robi w moim życiu. Bo nie oczekiwałam tego wszystkiego, zawsze oczekiwałam czegoś małego, oczekiwałam tak trochę. Na pewno nie oczekiwałam tego wszystkiego w takich rozmiarach, w jakich otrzymuję od Pana Boga i czuję tylko bardzo pozytywne zdumienie, że to wszystko dzieje się naprawdę. Tylko czasem się martwię, czy mój mąż wszystkiemu podoła. I to jest jedyne moje zmartwienie. Widzę wiele piękna w służbie mojego męża. On idąc do chorych, nie tylko udziela im Komunii Świętej ale idzie do nich także po to, by z nimi rozmawiać, pobyć z nimi, tworzyć więzi. To jest szalenie ważne, by człowiek chory miał żywy kontakt nie tylko z Panem Jezusem ale także z tym, który Go przynosi. To wydarzenie, jakim jest Komunia Święta udzielona w domu chorego, powinno być ważne dla obu stron – dla chorego i szafarza. Obserwuję, że Jasiu przez swoją służbę, to bycie do dyspozycji, ma odwagę robić kolejny krok naprzód. On doskonale rozumie, że jego krokami i w ogóle życiem steruje „góra” i że do niego należy jedynie odczytywanie znaków, jakie daje mu Pan Bóg.

– Domyślam się, że fakt, iż każdego dnia może Pan trzymać Jezusa w dłoniach, wpływa w jakiś znaczący sposób na jakość relacji z Nim. Musi chyba być w Panu takie poczucie, że w związku z tym powinienem dbać o moje moralne życie, bardziej się pilnować.
JH: Z całą pewnością tak. Staram się pamiętać, że inni patrząc na mnie wnikliwie mnie obserwują i w jakiś sposób oceniają. I staram się pilnować, by nie być dla innych zgorszeniem, by dawać świadectwo. W końcu stoję przy ołtarzu, zanoszę Boga ludziom – to do czegoś zobowiązuje. Do czegoś więcej.

– Słuchając tego, co Pan mówi, przypomina mi się pytanie Jezusa skierowane do Piotra: Czy miłujesz mnie więcej aniżeli ci?
JH: Mnie też się przypomina. Życiem próbuję dać Jezusowi odpowiedź.

– Zachwyca mnie w Panu pokora. Ja, kiedy Pan wraz z rodziną się przeprowadzał, byłam w swojej niedojrzałości przekonana, że choć zmienia Pan adres zamieszkania, to jednak szafarzem nadal będzie Pan w dawnej parafii. Bo przecież wszyscy Pana tutaj znają, szanują, dobrze kojarzą – do takiej opinii łatwo się przywiązać. Tymczasem Pan w swojej skromności i pokorze odchodzi do nowego miejsca i w nowym miejscu zaczyna służyć.
JH: Nie wyobrażam sobie, że mogłoby być inaczej. To od początku było dla mnie jasne i oczywiste. Dla mnie ważna jest wspólnota, wszędzie można ją stworzyć. Kiedy stoję przy ołtarzu i patrzę od strony prezbiterium na ludzi zebranych w kościele, a potem gdy rozdzielam Komunię Świętą tym ludziom, czuję ogromną więź, łączność ze wspólnotą, łączność z każdym z osobna. Dodatkowo czuję też potrzebę potwierdzania tej więzi z ludźmi również poza kościołem, na przykład na ulicy czy przy okazji prywatnych spotkań. Dlatego ja moje bycie szafarzem widzę jako coś, co bardzo mocno i w konkretny sposób włącza mnie we wspólnotę. Przez lata szukałem swojego miejsca w Kościele, właśnie we wspólnocie, ale nie od razu odkryłem, że tym miejscem jest i powinna być parafia. Najpierw w tych moich poszukiwaniach, chodziłem trochę opłotkami. Chciałem służyć Kościołowi ale długo nie potrafiłem ubrać tego w jakiś konkret. W końcu znalazłem. Z pomocą jak zwykle przyszła moja żona, która podpowiedziała mi, że miejscem mojej aktywności powinien być kościół parafialny, który przez długie lata widziałem z okna mojego domu. To było jak olśnienie. Wiedziałem, że znalazłem to, czego szukałem. I że jest tak, jak powinno.
KH: Skoro mówimy o pokorze, muszę się wtrącić. To prawda, że w moim mężu ma miejsce niespotykane zogniskowanie pokory z miłością. To jest fundamentem jego człowieczeństwa. Z tą postawą mojego męża wiąże się pewna bardzo ważna dla mnie, dla nas historia. Otóż dotyczy ona początków naszej znajomości. My z mężem poznaliśmy się na studiach. Jasiu zakochał się w ciągu tygodnia, jeździł za mną jak wariat. Kiedyś Jasiu przyjechał do mnie do Zakopanego, gdzie ja miałam swoje praktyki studenckie. Spał w jakimś namiocie, zupełne wariactwo. Któregoś dnia wyszliśmy na Antałówkę. Poszłam do sklepiku zrobić drobne zakupy, Jasiu został na zewnątrz. Kiedy wyszłam, Jasiu stał z boku i nad czymś się pochylał, dziwnie to wyglądało. Zaciekawiona podchodzę i oczom nie wierzę. On się pochylał nad jakąś biedną starowinką, która zaplątała swoje włosy w stojące obok metalowe kosze na mleko. Wszyscy przechodzili obojętnie, a on z wielką delikatnością, kosmyk po kosmyku wyplątywał tę starowinkę z tej pułapki. Patrzyłam na to jak zaczarowana. Pomyślałam sobie wtedy: Boże, ten chłopak ma 21 lat. Sposób w jaki on to robił, był dla mnie jednoznaczny. Ja byłam pewna, że to jest ten jedyny. Że albo ten, albo żaden. Trafiło mnie wtedy totalnie. Wówczas w tym geście odczytałam informację Opatrzności o wartości tego człowieka.

– Są jeszcze tacy mężczyźni? Pytam, bo nie wiem czy dalej mam szukać?
KH: Radzę szukać, może będziesz miała szczęście.

– Co można powiedzieć choremu człowiekowi, który staje w obliczu trudności i cierpienia?
KH: Pewnie każdemu choremu trzeba by powiedzieć coś innego, bo każdy jest niepowtarzalny i niepowtarzalnie swoją chorobę przeżywa i jej doświadcza.
JH: Chciałbym powiedzieć chorym, zwłaszcza tym, których odwiedzam, ale także wszystkim innym, że każdego dnia za nich się modlę i o nich pamiętam. To jest taki rodzaj niewytłumaczalnego kontaktu, który powstaje między podopiecznym i opiekunem, między tym, kto potrzebuje pomocy i tym, który tej pomocy udziela. Pragnę też powiedzieć wszystkim chorym, żeby na ile potrafią, próbowali przeżywać czas swojej choroby i cierpienia z Jezusem, w bliskości z Nim. Czasem to jest bardzo trudne, ale myślę, że warto próbować każdego dnia choroby powierzać się Bożej opiece. Mówię to na podstawie relacji chorych, z którymi mam kontakt, a którzy często dają piękne świadectwo przeżywania swojej choroby czy samotności w bliskości z Jezusem. Wierzę, że choroba może stać się niepowtarzalną okazją do bycia blisko Jezusa, tak blisko jak nigdy przedtem i jak nigdy potem.
KH: Mój mąż doświadczył w życiu sensu choroby. Był świadkiem i uczestnikiem tego sensu, kiedy przez 4 lata opiekował się swoją sparaliżowaną matką i właściwie przy jej łóżku przeżył swoje osobiste nawrócenie i rekolekcje życia.
JH: Tak, to prawda. To był dla mnie czas absolutnie błogosławiony. Faktycznie przy łóżku mojej mamy się nawróciłem. Byłoby pięknie gdyby rodziny opiekujące się chorymi w domach, próbowały wykorzystać ten trudny czas na osobiste zbliżenie się do Jezusa. To niepowtarzalna okazja.

Miesięcznik, Numer archiwalny, 2012-nr-06

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 19.04.2024