Ostry dyżur

Chorzy najbardziej pragną trwałej bliskości osoby zdolnej kochać nieustająco. Dawanie tej bliskości to posługa na pełny etat, bez urlopu i weekendu.

zdjęcie: canstockphoto.pl

2013-06-06

Przeziębienie leczy się szybko. Parę dni w łóżku, gorąca herbatka z cytryną i miodem, jakiś medykament przeciwgorączkowy, no i sporo wyrozumiałości domowników skazanych na chodzenie na palcach przy zakatarzonym.

 
Chory „na całe życie”

Z wyrostkiem robaczkowym jest już gorzej. Boli okropnie, a do tego jeszcze zabieg w szpitalu, zwolnienie lekarskie w pracy i rekonwalescencja – uciążliwa wielce, bo dźwigać nie wolno. A więc znowu cała rodzina na najwyższych obrotach. Prawdziwa klęska to poważne operacje, choćby na skołatanym sercu albo innych wnętrznościach. Mówi się o nich – „przerwa w życiorysie”. Jest tak w istocie, bo uprzykrzają życie niepomiernie, ale jednak… mijają, stając się niekiedy po czasie obiektem żartów przy biesiadnym stole. Niestety, niektórych ludzi dosięgają choroby i kalectwa „na całe życie”. Wpisują się w każdy dzień i każdą bezsenną noc. Nie mają względu na człowiecze chęci i humory. Nie odróżniają szarych poniedziałków od radosnych świąt. Za nic mają czas wakacyjnych wojaży, karnawałowych zabaw i rodzinnych jubileuszy. Rządzą się swoimi prawami. Nieustająco koncentrują na sobie wszystkie zmysły. Budują piramidę potrzeb. Mobilizują i stawiają na równe nogi opiekunów – współmałżonka, rodziców lub dorosłe dzieci. Tacy chorzy „na całe życie” przeogromnie cenią sobie słowa otuchy przy oficjalnych okazjach dedykowane chorym, imieninową pamięć, laurkę od wnusi tudzież kartkę znad Morza Czerwonego. Celebrują te doznania, kolekcjonują w prywatnym modlitewniku wspomnień i marzą o kolejnych. Czego jednak pragną najbardziej?
 
Spojrzeć inaczej

Odpowiedź na to pytanie otrzymałem jakiś czas temu w katowickim „Spodku”. Giełda oraz wystawa minerałów, skał i skamieniałości to mój kolekcjonerski żywioł. Spotykają się tam pasjonaci skarbów Ziemi z całego Śląska, aby przeżyć chwile jeszcze większego zdumienia nad cudownością Stworzenia, zapisaną w najdziwniej uformowanych dziełach natury – swoistych sygnaturach Odwiecznego. Każdy z hobbystów zatraca się na jakiś czas w przestrzeni zamiłowań, marzeń i chęci zdobycia kolejnych okazów. Ja także podlegam tym emocjom, jednak tego dnia dane mi było oderwać wzrok od obiektów admiracji i dostrzec… prawdziwy spektakl.
 

Spektakl dobroci

W wielkiej gromadzie zwiedzających i kupujących pojawił się mężczyzna w moim wieku, subtelnie podtrzymujący pod rękę swoją córkę – dziewczynę o frapującej urodzie. Nabrałem podejrzeń… Czyżby była niewidoma? Wynikało to ewidentnie ze sposobu poruszania się i stałego poszukiwania bliskości ojca. Na wstępie, mężczyzna nachylając się w jej stronę, długo coś opowiadał, delikatnie gestykulując. Ona zaś z uśmiechem na ustach oddzielała każde jego słowo od giełdowego rozgardiaszu. Z czasem podeszli do stołów wystawowych – efektownie oświetlonych i pełnych kolorowych skarbów. Ojciec coś szeptał, rozmawiał z właścicielem giełdowej wystawki, za chwilę podawał córce do rąk chłodne bryłki skał i spiczaste szczotki minerałów. Wyraźnie sygnalizował, że ten eksponat to na pewno – agat, a ten teraz to – ametyst. Ona gładziła je delikatnie, sprawdzała ich wagę, szukała nierówności, zaś tata dodatkowo odczytywał informacje z kolekcjonerskich metryczek. Właściciel innego stanowiska zaintrygował dziewczynę opowieścią o meteorytach. Ułożył też na dłoni fragment materii kosmicznej, pamiętającej prapoczątki wszechświata. Przy kolejnym stole Katarzyna musnęła skamieniałe drewno, kopalną kość jakiegoś kredowego drapieżnika i skorupę prehistorycznego żółwia, zaś ojciec błysnął wiedzą z zakresu paleontologii, rozpoznając kilka gatunków. Wreszcie Kasia natrafiła na milion-letniego amonita uwięzionego w kamieniu. Przyglądałem się z podziwem, jak dotykała go z pieczołowitością, pocierała, zaczepiała paznokciami, poznawała każdy rowek, każdą kryzę i skręt. Nie potrafiła ukryć zachwytu. Dzieliła się swoimi wrażeniami z ojcem, który bardzo plastycznie dopowiadał jej wyobraźni to, czego nie potrafiła odczytać palcami. Wszystko stało się dla mnie jasne – Katarzyna znała alfabet Braille'a samej Natury. Razem z tatą czytała jeden z rozdziałów Cudu Stworzenia. Była rozpromieniona i szczęśliwa. Czasem oczy zamknięte chorobą „na zawsze” – widzą!
 
Miłość całodobowa

Dzieje się tak wtedy, gdy w pobliżu jest bez przerwy swoista druga para oczu gotowych do pomocy w odczytywaniu świata. Czasem muszą to być drugie usta człowieka chętnego do pokrzepienia serdecznym słowem albo wyręczenia w odmawianiu kolejnych „Zdrowasiek”. Innym razem – druga para silnych rąk zdolnych do nielimitowanej pracy domowej albo higienicznej interwencji. Przydaje się też druga para nóg, które chętnie maszerują po zamówione zakupy lub wydeptują spacerowe ścieżki na prośbę rekonwalescenta. Nie obejdzie się też bez wrażliwego serca, które natychmiast uzdrowi z tęsknoty i żalu lub zagoi stare blizny balsamem cierpliwej wyrozumiałości. Bo chorzy „na całe życie” najbardziej pragną trwałej bliskości osoby, zdolnej kochać nieustająco! Dawanie tej bliskości to posługa na pełny etat, bez urlopu i weekendu. To całodobowy ostry dyżur.

Miesięcznik, Numer archiwalny, Z cyklu:, Z bliska, 2013-nr-02

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 27.04.2024