Nie wierzę w niepełnosprawność

Nigdy nie bawił się w terapeutę. Przygotował tylko grunt, na którym mężczyźni, dotąd oceniani przez pryzmat ich ułomności, mogli spotkać się z innymi ludźmi na równych prawach.

2013-06-06

Danuta Dajmund

 

„Na mocy przyjętego sakramentu otrzymaliście wszystko to, czym jesteście. Gdy wypowiadacie słowo „ja” czy „moje” (…), czynicie to nie w swoim imieniu, ale w imieniu Chrystusa (in persona Christi), który zapragnął posłużyć się waszymi ustami i rękami, waszą ofiarnością i talentem. Poprzez liturgiczny znak nałożenia rąk w obrzędzie święceń, Chrystus wziął was w swoją szczególną opiekę. Jesteście ukryci w Jego dłoniach i w Jego Sercu” – mówił do polskich kapłanów Benedykt XVI.

Jakże nie zachwycić się tak niepojętym Darem, ale i nie zadrżeć przed tak wielką Tajemnicą i Zadaniem? Być Jego narzędziem – tylko tyle i aż tyle. Działać w Jego imieniu - In persona Christi – godzina po godzinie, dzień po dniu, zawsze!

Czy w ten sposób myślał o swej kapłańskiej przyszłości młody diakon – ks. Marek Wójcicki, kiedy w maju 1992 r. powierzał Chrystusowi swoje dłonie i usta, swoją ofiarność i talenty? Co wypełniało mu serce? Radość, duma, zapał? A może i odrobina zwykłego ludzkiego lęku? Czy wypada pytać księdza o to, co najbardziej intymne w jego kapłaństwie? Jednego jestem pewna: Chrystus Król górujący w prezbiterium katowickiej katedry z miłością i zaufaniem spoglądał na swego kapłana, bo niezwykła droga, którą mu przeznaczył, to nie rezultat przypadku i ludzkich wyborów, ale najlepsze miejsce spotkania z Bogiem i drugim człowiekiem.

Kiedy w 1992 r. ks. Markowi zlecono opiekę duszpasterską w Domu Pomocy Społecznej w Chorzowie, miał już pewne doświadczenie w pracy z niepełnosprawnymi, zdobyte podczas letnich kolonii. Tyle, że wtedy pomagało mu 30 opiekunów, a teraz został sam z czterdziestką niepełnosprawnych intelektualnie osób w różnym wieku. Miał mówić im o Bogu. To były dziwne katechezy. Każda sytuacja stawała się pretekstem do religijnych refleksji, więc temat katechezy zmieniał się co kilka minut „Najbliżej mnie siedział czterdziestoletni Jerzyk, który na przemian albo klął albo mówił z radością „Alleluja” – wspomina ks. Marek. - To ostatnie było śladem wieloletniej obecności sióstr Boromeuszek w tym Domu. To one powołały do życia orkiestrę, nauczyły piosenek i wierszy”. Nie wolno było zmarnować efektu ich trudu . To prawda, że osoby niepełnosprawne intelektualnie uczą się nowych tekstów powoli i z trudem zapamietują. Ale też grają nieraz na kilku instrumentach i potrafią być – na swój własny, nieco absurdalny sposób - dowcipni. Ksiądz Marek usłyszał kiedyś, jak jeden z uczestników katechezy użył słowa „maniak”. „Mając świadomość, że trudno będzie zdefiniować to słowo zapytałem czy pośród obecnych jest ktoś, kogo można w ten sposób nazwać. Padła odpowiedź: «Proszę księdza oni są wszyscy upośledzeni». To słowo «oni» wypowiedziane przez niepełnosprawnego sprawiło, że przestałem wierzyć w niepełnosprawność” - wyznaje.

Ksiądz Marek nie przestał jednak wierzyć w ich możliwości i talenty. Pozostawało tylko trochę podnieść poprzeczkę, rzucić nowe wyzwania… I tak w 1993 r. zrodził się „Absurdalny Kabaret”. Dlaczego akurat kabaret? „Bo kabaret to dobry sposób na integrację z światem ludzi zdrowych – odpowiada ks. Marek. Oczywiście moi panowie mogliby malować lub haftować makatki…. tylko że ich dzieła można by wystawić lub sprzedać bez ich udziału. A kabaret miał być czymś więcej. To również kontakt z publicznością, czas na występy i związane z nimi wyjazdy, bywanie w hotelach i restauracjach, poznanie miejsc, które do tej pory prawie dla nich nie istniały. Do tego świadomość, że za ich wysiłek ktoś zapłacił… Po prostu normalne życie”.

Autorem wszystkich tekstów i piosenek jest ks. Marek, ale aktorami zostali oni – pensjonariusze Domu Pomocy. Przed pierwszymi występami pomagała im chorzowska młodzież. Tekstu uczyli się podczas krótkich, ale częstych prób.

Wśród czterech mężczyzn, którzy na długie lata zaangażowali się w ten projekt był 50-letni Józef, którego z racji romskiego pochodzenia zwano „Cyganem”. Niewidomy analfabeta, ale za grający na pianinie i perkusji oraz doskonale posługujący się tekstem. Miał piękny, nieco tubalny głos oraz kamienny wyraz twarzy, którym grał nie gorzej niż słowem. Był też wyprostowany jak struna 24-letni Marek, był Romek i Jacek. Marek swoje kwestie wolał śpiewać, za to Jacek recytował głosem jakby sprzed mutacji, z czego zresztą uczynił atut. Potrafił czytać i jako jedyny pracował zawodowo. Grał też na pianinie, flecie i akordeonie.

Ksiądz Marek nie pytał o ich ograniczenia. Przeciwnie, postawił na ich możliwości. Zauważył, że dzięki pracy scenicznej nie tylko mają zajęcie, ale niejako przy okazji ćwiczą pamięć, uczą się (także dobrych manier i profesjonalizmu), czują się ważni i potrzebni. „Pamiętam jak się cieszyli, gdy podczas któregoś wyjazdu, w restauracji nad morzem, usłyszeli od kogoś: „A ja was znam”. Zamiast izolacji w kręgu podobnych do siebie ludzi, mieli kontakt ze społeczeństwem, z szczerze oklaskującą ich widownią, a nierzadko nawet z profesjonalnymi artystami.

Zaraz na początku zdecydowali, że na scenie chcą wyglądać elegancko. Stąd świetnie skrojone garnitury i krawaty, które stały się ich znakiem rozpoznawczym. Początkowo występowali dla parafian lub na festiwalach, gdzie zarówno widzami jak i aktorami byli inni niepełnosprawni. Jednak ks. Marek bronił swojego Kabaretu przed tą kolejną formą izolacji. Chciał, aby ci mężczyźni, do niedawna zamknięci w małym światku Domu Opieki, rzeczywiście zintegrowali się z światem zewnętrznym. Dlatego przyjmowali każde zaproszenie. A te –niespodziewanie - zaczęły ich wprost zasypywać. Między innymi otrzymali propozycję występu na XXV Tyskich Spotkaniach Teatralnych i… zdobyli grand prix festiwalu. W 1999 r. odnieśli swój największy sukces, otrzymując jedną z dwóch pierwszych nagród przyznanych na festiwalu PAKi w Krakowie. Innym razem, na tym samym festiwalu doszli aż do ścisłego finału. W historii tych imprez byli jedynym zespołem złożonym z osób niepełnosprawnych. Absurdalny Kabaret dał ponad 500 przedstawień, gościł w wielu programach telewizyjnych i radiowych, występował w Filharmonii Narodowej oraz w kilku polskich teatrach. W 1999 r. nagrał płytę kompaktową, a Telewizja Polska w 1996 i 2000 roku zrealizowała i wyemitowała o nich filmy dokumentalne. „Opowiadała mi znajoma lekarka, jak kiedyś na naszym przedstawieniu jej koleżanka (bodajże lekarz psychiatrii) powiedziała z zachwytem «Ależ oni pięknie potrafią grać niepełnoprawnych!». To najlepszy komplement, jaki mogliśmy usłyszeć” – wyznaje Ksiądz Marek.

Niewątpliwe sukcesy „Absurdalnego Kabaretu” to jednak tylko część prawdy o działalności ks. Marka i jego trupy. Stoją za nimi lata ciężkiej pracy, którą trzeba było pogodzić z głównymi, już bardziej „tradycyjnymi” formami kapłańskiej pracy: posługą katechety, kapelana szpitalnego i więziennego oraz codzienną posługą sakramentalną i duszpasterską w parafii.

Wiem już, że nie muszę pytać ks. Marka „czy było warto?”. Domyślam się, jaką otrzymałabym odpowiedź. Za sprawą "Absurdalnego Kabaretu" grupa niepełnosprawnych mężczyzn skazanych na izolację i „życie na marginesie życia” otwarła się na świat i nawiązała kontakt z innymi ludźmi. Ich udziałem stało się to, o czym wielu tzw. „normalnych” może tylko marzyć. Mogli się sprawdzić i rozwinąć. Mogli uwierzyć w siebie, bo wcześniej uwierzył w nich pewien młody kapłan, który postanowił potraktować ich poważnie. Ksiądz Marek, choć nie ma zawodowego przygotowania, potrafi doskonale nawiązać kontakt z niepełnosprawnymi. Ma na to swoją receptę: „Często mówiłem opiekunom na koloniach dla niepełnosprawnych, że muszą się zbliżyć do swojego podopiecznego, muszą mu się długo przyglądać i słuchać tego, co chce im powiedzieć o swoich potrzebach”. Nigdy nie bawił się w terapeutę. Przygotował tylko grunt, na którym mężczyźni, dotąd oceniani przez pryzmat ich ułomności, mogli spotkać się z innymi ludźmi na równych prawach. Nie ukrywa jednak, że było mu miło usłyszeć od grupy profesorów, że on praktykuje to, o czym oni uczą.

„Wierzcie w moc waszego kapłaństwa”- powiedział Benedykt XVI. Więc Ksiądz Marek Wójcicki wierzy. Jak inaczej mógłby podołać wszystkim obowiązkom i jeszcze myśleć o kolejnych projektach? Po 12 latach działalności Kabaretu zmarł „Cygan”, który był duszą całego zespołu. Nie żyje już także Romek. Absurdalny Kabaret przestał istnieć. Ale chyba nie na zawsze. Ks. Marek dąży do jego reaktywacji, a w dalszej przyszłości – do powołania innych form angażujących osoby niepełnosprawne. Marzy, by powołać do życia 4-osobowy band jazzowy złożony wyłącznie z osób niepełnosprawnych intelektualnie.

Tak trochę „w między czasie”, choć na serio, zaangażował się w istniejący od 2008 r. kabaret „Drzewo a Gada”, użyczając im swoich tekstów. Inspiracją intrygującej nazwy kabaretu stało się przezwisko głównego artysty, który w dzieciństwie zasłynął gadatliwością, a z powodu spastyczności wywołanej dziecięcym porażeniem mózgowym nazywano go „drewnianym patykiem”. W 2008 roku kabaret wystąpił ze swoim pierwszym programem pt.” Absurdalny Kabaret”, a w 2010 rozpoczęło działalność Stowarzyszenie Absurdalny Kabaret, które promuje twórczość teatralną, muzyczną i plastyczną niepełnosprawnych. Realizuje projekt pt. „Nie wierzę w niepełnosprawność” – czyli cykl przedstawień edukacyjno – integrujących, podczas których dwóch niepełnosprawnych chłopców opowiada o swoich radościach, problemach i walce o przetrwanie w „pełnosprawnej” codzienności. Przedstawienia noszą tytuł „Bajki lekko kulawe”. Wiosną 2010 kabaret „Drzewo a Gada” wystąpił z nimi w ok. 50 śląskich szkołach. „Drzewo a gada” ma już za sobą całkiem sporo sukcesów, ale każdy, kto choć trochę zna ks. Marka i historię „Absurdalnego Kabaretu” wie, że to, co najlepsze, jeszcze przed nimi.

Ksiądz Marek Wójcicki w 2000 r. został laureatem nagrody „Przyjaciel Integracji”. Sądzę że pasowałby do niego również tytuł „Przyjaciel człowieka” - tego człowieka, któremu czasem odmawia się prawa do pełni życia, a nawet do samego życia. Człowieka, którego pozbawia się możliwości osobistego rozwoju i doskonalenia własnych umiejętności i talentów. Człowieka, którego uczucia się lekceważy, a godnością - przysługującą każdej istocie ludzkiej - poniewiera.

„Mówią, że głupi jest głupi. Ale są i tacy, którzy - choć Bozia dała im mniej inteligencji niż tzw. normalnym - to i tak są od nich mądrzejsi”. Te słowa niepełnosprawnego człowieka, powinny inspirować wszystkich, którym zależy na przywróceniu godności ludziom niepełnosprawnym, i to nie tylko przy okazji obchodzonego w maju Dnia Godności Osób z Niepełnosprawnością Intelektualną. Księdzu Markowi wypada zaś życzyć, by schronienie, które 20 lat temu, jako kapłan odnalazł w Chrystusie - „w Jego dłoniach i w Jego Sercu”, dodawało mu sił i zapału, pomnażając wiarę w każdego, nawet „najmniejszego” z naszych braci.

 

Miesięcznik, Numer archiwalny, 2012-nr-04

nd pn wt śr cz pt sb

25

26

27

28

29

1

2

3

4

5

6

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

Dzisiaj: 29.03.2024