Nasze powroty: Mądrości, chwyć mnie za rękę

97-letni Edmund Szewczyk z humorem opowiada o technologicznych zagadkach i o sprawdzonej recepcie na szczęście.

zdjęcie: canstockphoto.pl

2016-01-04

Redakcja: Rzadko mam okazję spotykać ludzi urodzonych „tak wcześnie”. Ufam, że prosząc, by zdradził Pan swój rocznik urodzenia, nie popełniam strasznej gafy.
Edmund Szewczyk: – Jakiej tam gafy! Metryka nie kłamie. Jestem dumny, że urodziłem się w 1915 roku. Przeżyłem dwie wojny światowe i szesnastu amerykańskich prezydentów. Nie mam się czego wstydzić!
 
 – Trzęsą mi się ręce ze zdenerwowania. Spotkanie i rozmowa z kimś takim jak Pan, to wielkie przeżycie.
 – Dziecko kochane, niczym się nie martw, pytaj o co zechcesz. Jeśli tylko pamięć nie spłata mi figla, opowiem wszystko, jak na spowiedzi.
 
 – Moje zmartwienie polega na tym, że chciałabym zapytać o wszystko. Chcę choć w części skorzystać z szansy, jaką los daje mi w Pana osobie i zaspokoić głód wiedzy o życiu.
 – Swoje przeżyłem, swoje widziałem. To nie zawsze były dobre wydarzenia. Bywało ciężko. Ale najciekawsze jest to, że na stare lata ma się już tylko dobre wspomnienia i dobre sny. Na przykład ostatnio często śni mi się cała moja rodzina. Siedzimy sobie razem na werandzie domu i zajadamy pyszną chałwę. Moja mama się uśmiecha i głaszcze mnie po głowie... W tym momencie zawsze się budzę z dziwnym spokojem, że mam przed sobą kolejny, dobry dzień.
 
 – To piękne.
 – Tak. Ale ja od snów zdecydowanie bardziej wolę prawdziwe życie. To dopiero jest przygoda! Pewnie mi nie uwierzysz, ale mnie ciągle coś zaskakuje i coś zaciekawia. Moja prawnuczka, w twoim wieku, pokazała mi niedawno swój nowy telefon z internetem w środku. Co nieco już wiedziałem na ten temat, ale muszę pokornie przyznać, że jednak trudno mi nadążyć za techniką. Niemniej, fascynują mnie te wszystkie guziczki, światełka i melodyjki. Wciąż próbuję rozwikłać zagadkę, jak to możliwe, że mogę porozmawiać z kimś, bez połączenia kablem. Naprawdę jestem ciekaw, gdzie „fruwają” te nasze rozmowy i jakim cudem trafiają do właściwej słuchawki, dziesiątki kilometrów stąd.
 
 – Kochany Panie Edmundzie, żebym ja tylko takie zmartwienia miała! Tyle we mnie pytań i niewiedzy. A to nie lada problem, bo przecież nie ma takiej szkoły, w której uczą życia.
 – To życie jest szkołą. Najlepszą, jaką znam – z wysokim poziomem nauczania... Ponieważ miało być jak na spowiedzi, przyznam uczciwie, że przyszło mi w tej szkole repetować kilka klas. Ale dotarłem szczęśliwie do ostatniej klasy i szykuję się powoli na rozdanie świadectw.
 
 – To będzie świadectwo z wyróżnieniem?
 – Aż tak to nie, ale absolwentem chyba zostanę.
 
 – W życiu widział Pan i przeżył już chyba wszystko. Bagaż doświadczeń i wspomnień musi być imponujący.
 – To prawda. Tylko zastanawiam się czasem, których wspomnień jest więcej, radosnych czy bolesnych... Pamiętam, że osiem razy w życiu byłem naprawdę szczęśliwy – zawsze wtedy, gdy kolejno rodziły się moje dzieci. Cała cudowna ósemka. Co do bolesnych wspomnień, to noszę ich w sercu wiele. Żadnego jednak z nich specjalnie nie pielęgnuję. O jednym ci opowiem. Miałem wówczas 15 lat. Czas miedzywojnia, straszna bieda. Zbliżało się Boże Narodzenie, a moja mama ciężko zachorowała i trafiła do lazaretu. Taty już nie miałem. Miałem za to dziewiątkę rodzeństwa, z którego byłem najstarszy. Musiałem zadbać o to, żebyśmy nie umarli z głodu i chłodu. Pamiętam, że nie miałem czym nakarmić tej dzieciarni. Wyszedłem więc zdesperowany na pole sąsiada i złapałem 5 myszy, które przygotowałem na wigilijną wieczerzę. Dzieciakom powiedziałem, że dostaliśmy wołowinę w prezencie od dobrych ludzi. Nawet nie wiedziałem, czy to mysie mięso można jeść. Byłem tak bezsilny, że kolejne dwa dni przepłakałem ukradkiem. To były najsmutniejsze Święta w moim życiu. Ale rodzeństwo miało pełne żołądki i uśmiech na twarzy. Nigdy się nie przyznałem do tego mojego „przestępstwa”. W tamte grudniowe dni stałem się dorosłym człowiekiem.
 
 – Wcześnie...
 – Dzisiaj wiem, że to było błogosławieństwo. Szybko musiałem nauczyć się zaradności i odpowiedzialności. Z perspektywy mojego długiego życia widzę wyraźnie, że trudności naprawdę są potrzebne. Nie ma sensu się przed nimi cofać. To właśnie one – nie sukcesy – sprawiają, że stajemy się dojrzali i silni.
 
 – Ale chwile chwały i szczęścia również są człowiekowi potrzebne.
 – Naturalnie. Człowiek żyje po to, by być szczęśliwym. Nie ma w tym nic złego. Problem pojawia się wówczas, gdy swoje szczęście próbujemy osiągnąć kosztem czyjegoś. Wtedy trzeba się mieć na baczności. Dziś wiem, że dużo „bezpieczniej” jest najpierw dbać o cudze interesy. Darowane dobro i tak do nas powróci.
 
 – To brzmi jak recepta na szczęście.
 – Bo to jest recepta na szczęście. Jedyna jaką znam. Być może są jeszcze inne, ale ta jest sprawdzona, niezawodna. Bo przykazania – w tym przykazanie miłości bliźniego – dał nam Ktoś dużo mądrzejszy od nas. Warto Mu zaufać.
 
 – Jest Pan człowiekiem spełnionym i spokojnym. Źródło, z którego Pan czerpie musi być nieprzebrane.
 – No tak... Moja mama zawsze mawiała: „U progu i schyłku dnia módl się gorliwie. O wszystko, co pomiędzy, zatroszczy się Bóg”. To jest to moje Źródło.
 
 – Na moje usta ciśnie się jedynie „dziękuję”.
 – A na moje ciśnie się „dziękuję” i „proszę”. Dziękuję za to spotkanie i rozmowę. To wiele dla mnie znaczy. Was młodych, ośmielam się prosić o pamięć. Taką codzienną, nie tylko z okazji Świąt czy Dnia Dziadka. Jeśli będziecie pamiętać o starszych, wszystko powinno być dobrze.
 
 – Kiedy tak tutaj z Panem siedzę, czuję, jakby mądrość chwytała mnie za rękę.
 – A ja czuję, że właśnie dołączyłaś do 7-osobowej gromadki moich prawnucząt...

Z cyklu:, Numer archiwalny, W cztery oczy, 2013-nr-01, Miesięcznik, Najnowsze

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 27.04.2024