Człowiek się prostuje

Rozmowa z ks. Piotrem Ilwickim, proboszczem dwóch parafii: w Plan de la Tour i La Garde Freinet (diecezja Fréjus-Toulon w południowej Francji), opiekunem duchowym Niewidzialnego Klasztoru Jana Pawła II we Francji, a jednocześnie tłumaczem książek diakona Martiala Codou.

Ksiądz Piotr Ilwicki jest rodzonym bratem Wiktora Ilwickiego, współautora książki pt. „Ja i moje SM”, którą w odcinkach drukujemy na łamach naszego miesięcznika.

zdjęcie: Archiwum prywatne

2014-02-03

DOBROMIŁA SALIK: – Biskup Dominique Rey zlecił Księdzu duchową opiekę nad Niewidzialnym Klasztorem Jana Pawła II. Pan Bóg w pewien sposób przygotował Księdza do towarzyszenia Niewidzialnemu Klasztorowi…
KS. PIOTR ILWICKI: – Jako misjonarz pracowałem m.in. w Rwandzie, w Rosji, również w kilku miejscach Polski. W Trójmieście w latach 2001–2007 prowadziłem grupy dzielenia się własnym doświadczeniem złożonym z myśli, uczuć i zachowań. Często miałem kontakt z chorymi i cierpiącymi. To, że spotkałem Martiala, było opatrznościowym wydarzeniem. Kiedy przybyłem do Francji, odpowiedzialny za sprawy personalne w diecezji ówczesny wikariusz biskupi MarcAillet (obecny biskup Bayonne) najpierw wypytał mnie, czym się zajmowałem, a kiedy zorientował się, że miałem do czynienia z chorymi, z terapią, poprosił mnie o duchowe towarzyszenie Niewidzialnemu Klasztorowi Jana Pawła II. Natomiast biskup diecezjalny Dominique Rey uznał naszą wspólnotę za stowarzyszenie prywatne wiernych. Staramy się przeżywać tę duchowość, nie robiąc wokół niej jakiejś reklamy. Czasem wyjeżdżamy, by mówić o Klasztorze w różnych miejscach. Ostatnio (11–13.10. 2013) byliśmy w Monachium. Na przełomie lutego i marca 2013 roku przeprowadziliśmy rekolekcje w Polsce, w Gdańsku na Chełmie. To były najbardziej żywe rekolekcje, jak nam powiedzieli przeżywający je uczestnicy. Podobało się im bardzo stwierdzenie, że osoby cierpiące, stają się żywymi hostiami ofiarnymi.

– Jakie były początki Księdza doświadczeń z chorymi?
– Już na początku mojej kapłańskiej drogi, w Gorzędzieju, zajmowałem się duszpasterstwem chorych. Zawsze czułem, że bardzo istotny jest czas, który się im poświęca. Najważniejsze to stanąć w obliczu potrzeb danej osoby, jej stanu faktycznego. Ona sama musi się określić i poczuć się w wolności Chrystusa. To jest droga prawdziwego uzdrawiania. Chrystus prowadzi nas do całej prawdy o nas samych. To jest dorastanie – i do własnego człowieczeństwa, i do relacji z Bogiem. Trzeba też zawsze wziąć poprawkę na kontekst życiowy danej osoby. Uszanować jej własną wrażliwość, ale i pewną niemożność zmiany.
Odkąd pamiętam, przychodziły do mnie osoby, które miały problemy psychiczne. Raz odprawiałem Mszę Świętą dla Muminków, w 1997 roku. Jeden z chłopców „był” przez cały czas samolotem. Takie różne nietypowe postawy. Dla mnie to było zwyczajne. Mama chłopca zapytała potem, od ilu już lat pracuję z Muminkami. A to była pierwsza Msza jaką odprawiałem wyłącznie dla takiej grupy.
Przestudiowałem trochę metod terapeutycznych. Po powrocie z Rosji spotkałem w Gorzędzieju lekarza psychiatrę i panią psycholog i razem prowadziliśmy rekolekcje zamknięte dla osób z nerwicami, depresjami, dla osób ze schizofrenią. Przyjmowaliśmy też członków ich rodzin. Przez sześć lat przewinęło się przez naszą posługę około 350 osób.
Każda sesja trwała cztery dni, podczas których było wiele rozmów, była modlitwa, adoracja, specjalne ćwiczenia, nauki, Sakrament Namaszczenia Chorych. Osiągnięcia były niesamowite – zwykle o wiele lepsze niż po miesiącach rutynowego leczenia. Całościowe podejście do pacjenta, uwzględnienie jego kondycji duchowej było nie do przecenienia. To też nauczyło mnie podejścia do chorego i rozumienia złożoności „bólu duszy”. Duże w tym uznanie dla Krzysztofa Dziekana – psychiatry i Katarzyny Kukołowicz – psycholog klinicznej.
Przez te lata prowadziłem m.in. animacje, dzielenie się własnym doświadczeniem. Podstawą było przekazywanie tego, co myślę, co robię i co czuję. To program rozwoju społeczno-uczuciowego, który poznałem w Rwandzie, a wywodzący się z Kanady. To bardzo ważne – co czuję. Ważny jest świat emocji, uczuć stanowiący 90 procent naszego ludzkiego doświadczenia. Jeśli potrafimy określić w chorobie swoje uczucia – to już połowa sukcesu. Jeśli wydobędziemy uczucia w problemach rodzinnych czy osobistych, będziemy wiedzieli, dlaczego reagujemy tak, czy inaczej.

– A teraz, we Francji, ma Ksiądz kontakt z chorymi?
– Obecnie nie jestem wyznaczony do odwiedzania chorych w szpitalu, ale przez cztery lata odwiedzałem ich z Martialem. Nie było stałego kapelana, ale udawało się pomagać cierpiącym. Również osoby z personelu szpitala nas obserwowały. „Konikiem” Martiala jest pedagogiczne docieranie do chorego, z kilku stron. Mówi adorowanemu w Hostii Jezusowi: „Nie wiem, Panie Jezu, co mam zrobić, co powiedzieć, ale daję Ci siebie do dyspozycji, zainterweniuj w życiu tego brata, tej siostry”.
Kiedy jest modlitwa, wytłumaczenie cierpienia w duchu chrześcijańskim, w aspekcie zbawczym – człowiek się prostuje, odżywa, normalnieje. Zauważamy, że osoby starsze, które regularnie przychodzą na Msze do parafii, prostują się, stają się mężne. Zaczynają widzieć Chrystusa w swoim cierpieniu, w swoim życiu. My przychodzimy z naszymi ranami, ale to są rany miłości, które możemy ofiarować. Mamy na przykład małego Mariusza, 10-letniego chłopca z remisją raka. Leczy się znowu, jeździ na chemioterapię. Przygotowują się do Chrztu: on, jego brat i mama, tata się jeszcze przygląda. Nawet na pogrzebach celebrujemy życie, a nie śmierć. Bo jest z nami Chrystus zmartwychwstały.

– Był Ksiądz w Rosji, w Rwandzie…
– Od 1999 do 2001 roku pracowałem w Rosji. Tam też odwiedzałem chorych. To duchowo zupełnie inny świat. W Rwandzie, gdzie byłem wcześniej (1985–1994), wielu ludzi umierało na AIDS. W czasie wojny odkrywaliśmy, że Słowo Boże jest żywe i nas kształtuje. Muszę powiedzieć, że w Rwandzie Kościół zdał w 100 procentach egzamin z chrześcijaństwa, zwłaszcza w czasie wojny i podczas masakr. Ci, którzy ocaleli, dawali takie świadectwo: „Trwamy w Chrystusie, jak latorośle w Winnym Krzewie, to właśnie daje nam nadzieję na przetrwanie, na przebaczenie”. A stojąc przed perspektywą śmierci, mówili na przykład: „Przebaczam im już teraz, żeby nie stracili życia wiecznego, żeby się mogli nawrócić”. Albo: „Nie mamy broni – pójdziemy prosto do Nieba. Jesteśmy zdani na Opatrzność”. Gdy ktoś szedł na śmierć, inni mówili: „Modlimy się, żebyście mieli lekką śmierć, by ona mogła owocować w naszym kraju”.

– Również Ksiądz stanął oko w oko ze śmiercią. W książce Martiala Codou znajduje się przejmujące świadectwo Księdza...
– Tak. Doświadczyłem tego, co przeżywali pierwsi chrześcijanie. Byłem w stanie całkowitego zawierzenia. Czekając na rozstrzelanie, modliłem się za św. Szczepanem: „Panie Jezu, przyjmij ducha mojego” (Dz 7, 59). I był we mnie tylko pokój. Czułem też obecność i pomoc Maryi. Z Nią modliłem się: „Niech mi się stanie według słowa Twego” (Łk1, 38). To też było przygotowanie do obecnej posługi – rozumienia chorych, umierających, zachęcania ich z Martialem do stawania się żywymi hostiami na chwałę Bogu i dla dobra dusz.

– W jednym z wywiadów powiedział Ksiądz: „Idę tam, gdzie Bóg chce mnie mieć”. Domyślam się, że także obecna funkcja to nie tylko obowiązki, ale też duchowa przygoda?
– Najważniejsze w moim kapłańskim życiu jest otwarcie się na natchnienia i niespodzianki Ducha Świętego. Nie możemy przegapić takich chwil, bo z nich utkana jest nasza własna historia. Często odpowiadałem na potrzeby świeckich, którzy szukali kapłana, by pełniej przeżywać wiarę, która nas kształtuje. W Polsce mieliśmy comiesięczne całonocne czuwania, w Rwandzie odwiedzałem rodowite młode wspólnoty oraz kształtowałem osoby prowadzące podstawowe wspólnoty życia chrześcijańskiego. W Rosji ludzie odkrywali, że Kościół rzymskokatolicki to nie jakaś inna religia różna od prawosławia, ale realna obecność żyjącego w nas Jezusa Chrystusa. Tu we Francji poprzeczka pracy duszpasterskiej jest umieszczona najwyżej, bo trzeba zdobywać dla wiary chrześcijańskiej młodzież i dzieci. Trzeba dobierać przekaz duszpasterski dla dorosłych mimo silnej laicyzacji i postawy obojętności wobec Kościoła i Chrystusa. Sam Niewidzialny Klasztor Jana Pawła II to też nauka roztropności i dobrego rozeznawania znaków czasu w otoczeniu przeróżnych postaw bliźnich. To wielka przygoda duchowa, bo błogosławiony, a wkrótce święty Jan Paweł II zaskakuje nas z Nieba jeszcze bardziej i jeszcze hojniej, niż tego doświadczałem podczas jego pontyfikatu. Jego nauka i przykład trafiają pod strzechy, do ludzi, którzy mogą żyć żywą wiarą i odkrywać głębię godności i wolności dzieci Bożych.

Zobacz całą zawartość numeru ►

Z cyklu:, 2014-nr-01, Numer archiwalny, Kapłan wśród chorych, Miesięcznik, Autorzy tekstów, Salik Dobromiła

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 25.04.2024