Artykuły dotyczące posługi kapelanów szpitalnych

2021-04-12

Poniższe artykuły ukazały się także w miesięczniku „Apostolstwo Chorych”.

Spowiedź święta na oddziale szpitalnym
ks. Wojciech Bartoszek

Okres hospitalizacji nie jest ła­twy, ze względu na samą cho­robę, jak i na dłużący się nieraz czas pobytu w szpitalu. Staje się tym bardziej uciążliwy, im aktywniejszy prowadziliśmy wcześniej tryb życia. Kapelan szpitalny rozmawiając z cho­rymi, poznaje czasem historię ich życia, plany, które mieli przed sobą, a które choroba zawiesiła. Szczególnie w czasie epidemii pobyt w szpitalu jest trudny do zaakceptowania.

Przedłużający się czas leczenia staje się jednak dla wielu okazją, by spojrzeć z dystansem na swoje dotychczasowe ży­cie. Jest okazją do refleksji nad relacjami z najbliższymi, do zastanowienia się nad kondycją najważniejszej więzi – z Bo­giem. Mam wrażenie, że czasem bezpo­średnia obecność kapelana przy łóżku chorego generuje takie myśli i pozwala na podjęcie rozmowy o Bogu i o tym, co jest w naszym życiu najważniejsze. Niektórzy pacjenci otwierają się na zaproszenie do skorzystania z sakramentu pojednania, jeszcze inni sami o niego proszą. Są i ta­kie sytuacje, kiedy bliscy chorego proszą kapłana o spotkanie z cierpiącym człon­kiem ich rodziny: mężem, żoną, bratem, siostrą czy dzieckiem. W tym ostatnim przypadku przypomina mi się nieraz sce­na z Ewangelii opisująca uzdrowienie chorego, którego – dosłownie – wiara bliskich przyprowadziła, „przyniosła” na noszach pod stopy Jezusa (por. Łk 5, 17-26). Prośba o spowiedź chorego skierowana do kapłana przez rodzinę musi być jednak potwierdzona pragnie­niem samego penitenta.

Doświadczenie obecnej posługi w szpitalu covidowym skłoniło mnie do napisania tego artykułu. Tekst ten jest zaproszeniem do przystąpienia do spowiedzi świętej. Zdaję sobie sprawę, że większość Czytelników „Apostolstwa Chorych” czyta miesięcznik w domu. Niemniej również i dla nich artykuł ten może być zachętą do zaproszenia ka­płana z wizytą duszpasterską do domu w celu przyjęcia sakramentów, zaś dla przebywających w szpitalu pomocą w przygotowaniu do sakramentu po­kuty i pojednania.

Czym jest sakrament?

To pierwsze ważne pytanie, które sobie stawiamy. Każdy sakrament – także więc i spowiedź święta – to widzialny znak niewidzialnej łaski Boga, to spo­tkanie z Chrystusem. Sakrament jest „widzialnym znakiem” – bo Bóg obec­ny jest namacalnie: w gestach, słowach modlitwy wypowiadanej przez kapłana i osobę przyjmującą sakrament. Za tymi gestami i słowami kryje się – niewidzial­na łaska Boża – Boży dar udzielany czło­wiekowi. W przypadku sakramentu Eu­charystii tym Bożym darem jest Hostia, Komunia święta, w której obecny jest żywy Bóg.

W przypadku sakramentu spowie­dzi świętej ważnymi słowami, czyli tzw. formułą sakramentalną jest akt rozgrzeszenia, z którym związany jest gest wyciągniętej dłoni kapłana nad gło­wą penitenta oraz znak krzyża świętego czyniony na zakończenie rozgrzeszenia. Nieraz zdarza się, że penitent nie pa­mięta formuły spowiedzi. Oczywiście jest ona istotna, ale drugorzędna. Po­maga w wyznaniu grzechów (pomocą w odbyciu dobrej spowiedzi świętej jest określenie czasu, jaki upłynął od ostat­niego sakramentu pokuty). Spowiednik nie może zapomnieć aktu rozgrzeszenia, nie może go również zniekształcić. To bardzo ważne. Kapłan zwłaszcza w mo­mencie sprawowania sakramentu spo­wiedzi nie działa we własnym imieniu, ale w imieniu Chrystusa i Kościoła.

Przypomnijmy sobie więc te waż­ne słowa, które słyszymy nad sobą po wyznaniu grzechów i udzielonej nauce: „Bóg, Ojciec miłosierdzia, który pojednał świat ze sobą przez śmierć i zmartwych­wstanie swojego Syna i zesłał Ducha Świętego na odpuszczenie grzechów, niech ci udzieli przebaczenia i pokoju przez posługę Kościoła. I ja odpuszczam tobie grzechy w imię Ojca i Syna, i Du­cha Świętego”. Penitent słysząc te słowa, odpowiada: „Amen”.

Za tymi słowami kryje się głęboka prawda o miłosierdziu Boga, które Chry­stus wysłużył przez swoją mękę i śmierć na krzyżu. Lubię powtarzać sobie, gdy sam jako penitent przystępuję do spo­wiedzi świętej, że wystarczyłaby jedna kropla Krwi Chrystusa, by mnie odkupić. Tak drogocenna jest Krew Chrystusa. Równocześnie proszę Boga, bym na darmo nie rozlewał tej Krwi przez stałe powracanie do grzechów.

Miłosierdzie Boga i pojednanie się skruszonego człowieka z Bogiem stano­wią jądro sakramentu spowiedzi świętej. Przystępując do niego, winniśmy na po­czątku wzbudzić akt wiary. Po pierw­sze uzmysłowić sobie, że w spowiedzi spotkam się z Miłosiernym Bogiem, przez pośrednictwo Jego sługi – kapłana. Bóg jemu ufa, więc i ja również winie­nem zachować taką ufność. I po drugie, w obliczu majestatu Boga powinienem wyznać wszystkie swoje grzechy, czyli zło, które uczyniłem wobec Boga, bliź­niego i siebie samego. Tym, co niejako „przyciąga” nas do spowiedzi świętej, jest wiara w miłość Boga, który nie zniechęca się grzesznikiem, nawet tym, który na wiele lat Go opuścił, popełnił wielkie zło lub stale powraca do tych samych grzechów. Pragniemy w spowiedzi od­dać Bogu nasz grzech, czyli to, co ciąży nam na sercu – nieraz długimi latami. Pobyt w szpitalu, który spowalnia naszą aktywność życiową, wydobywa z naszego serca wszystko to, o czym próbowaliśmy być może zapomnieć, a może i wyprzeć.

Pięć warunków dobrej spowiedzi

Kościół przypomina o pięciu wa­runkach dobrej spowiedzi świętej. Są nimi: rachunek sumienia, żal za grzechy, mocne postanowienie poprawy, szczera spowiedź i zadośćuczynienie.

Przed rozpoczęciem rachunku su­mienia warto pomodlić się do Ducha Świętego, Matki Najświętszej, do swojego patrona i Anioła Stróża (zob. Dodatek). Następnie przeprowadzamy rachunek sumienia. Czym jest ten pierwszy wa­runek? Jest przeglądnięciem naszego serca w „lustrze” słowa Bożego. Słowo Boże powinno osądzić nas, nie nasze wewnętrzne odczucia. Gdy uczestniczy­my w rekolekcjach tym słowem, które może nam pomóc, są głoszone nauki rekolekcyjne. W sytuacji nadzwyczajnej, gdy znajdujemy się w szpitalu, może­my przeprowadzić rachunek sumienia samodzielnie, w oparciu o przykazanie miłości Boga i bliźniego [„Będziesz mi­łował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie sa­mego” (Mk 12, 30-31)], przypominając sobie Dekalog (por. Wj 20, 3-17) oraz przykazania kościelne.

Przywołując przykazanie miłości, jak i Dekalog, ważne jest wsłuchanie się w początkowe słowa, które kieruje do nas Bóg. W pierwszym przypadku tymi słowami są: „Pierwsze jest: Słuchaj, Izraelu, Pan Bóg nasz, Pan jest jeden” (Mk 12, 29), w drugim przypadku: „Ja jestem Pan, twój Bóg, który cię wywiódł z zie­mi egipskiej, z domu niewoli” (Wj20, 2). Bóg mówi do nas na początku rachunku sumienia: „Słuchaj”. Kogo mam słuchać? Najpierw mam słuchać nie moich wy­rzutów sumienia, ale właśnie Boga. On mnie prowadzi przez życie, jak kiedyś naród wybrany. Przypomina mi, że mnie bezgranicznie kocha, pomimo moich grzechów, że jak Ojciec z przypowieści o synu marnotrawnym czeka na mnie, aż przyjdę do Niego, że ma dla mnie plan zbawienia. Ten plan został po­twierdzony i przypieczętowany Krwią Jego Syna na krzyżu. Gdy te treści do­cierają do mojego serca i umysłu, wiem, że mogę się powierzyć Bogu i w pełni przed Nim otworzyć. Doświadczenie bezinteresownej miłości zawsze otwiera człowieka. Po wzbudzeniu aktu wiary winniśmy powrócić do dziesięciu słów Boga, będących drogowskazami naszego życia – do Dekalogu, i zastanowić się, czy i w jaki sposób wypełniamy te przykaza­nia. W Dodatku podane są propozycje pytań w nawiązaniu do dziesięciu przy­kazań Bożych, które mogą nam pomóc w przeprowadzeniu rachunku sumienia.

Po rachunku sumienia powinniśmy wyrazić skruchę i przeprosić Boga za popełnione grzechy. Według nauki Kościoła istnieje dwojaki rodzaj żalu: mniej doskonały i doskonały. Żal mniej doskonały, który wystarcza do godnego przyjęcia sakramentu pokuty, przeżywa ten, kto będąc pod wrażeniem brzydoty swojego grzechu, lęka się sprawiedliwej kary Bożej za grzechy w życiu doczesnym lub przyszłym. Żal doskonały zaś rodzi się z miłości do Boga. Przeżywa go ten, kto zdaje sobie sprawę z tego, że grze­chem zlekceważył i obraził Boga. Warto dążyć do żalu doskonałego. Wyrażając skruchę przed Bogiem, można posłu­żyć się: aktem żalu („Ach żałuję za me złości…”), słowami pokutnego Psalmu 51 („Zmiłuj się nade mną, Boże, w swojej łaskawości…”), modlitwą zaproponowaną w Dodatku lub własnymi słowami.

Z żalem za grzechy związany jest trzeci warunek dobrej spowiedzi świętej – postanowienie poprawy. Kościół zachę­ca, aby postanowienie było mocne. Przy wypełnieniu tego warunku sakramentu pokuty nie wystarczają bowiem same tylko słowne deklaracje o postanowie­niu poprawy. Powinniśmy potwierdzić je życiem, naszymi czynami. Wyrazem szczerej woli poprawy powinno być: po pierwsze, unikanie okazji do grzechu, po drugie, podjęcie stanowczej pracy przynajmniej nad jednym z grzechów. W sytuacji penitenta, który jest w szpi­talu, wyrazem jego woli poprawy może być szczera modlitwa o realizację posta­nowienia po powrocie do domu.

Czwartym warunkiem spowiedzi świętej jest wyznanie grzechów przed kapłanem. O tym warunku mówił Chry­stus apostołom: „Weźmijcie Ducha Świę­tego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane” (J 20, 22). To osobiste spotkanie z miłosiernym Bogiem za pośrednictwem kapłana może doko­nać się w kościele – w konfesjonale (to zwyczajne miejsce wyznania grzechów), w domu chorego (podczas tzw. obcho­du chorych). Może także dokonać się w szpitalu, w szczególnych warunkach oddziału covidowego. W ostatnim przy­padku, spowiednik zamiast ubranej su­tanny i przewieszonej stuły ma włożony kombinezon, jak każdy inny pracownik oddziału. Przy wyznaniu grzechów, ze strony penitenta ważne jest zachowa­nie dyskrecji. Kapłana zaś obowiązuje tajemnica spowiedzi świętej.

Ostatni, piąty warunek spowiedzi świętej to zadośćuczynienie. Katechizm Kościoła Katolickiego tak mówi o za­dośćuczynieniu: „Wiele grzechów przy­nosi szkodę bliźniemu. Należy uczynić wszystko, co możliwe, aby ją naprawić (na przykład oddać rzeczy ukradzione, przywrócić dobrą sławę temu, kto został oczerniony, wynagrodzić krzywdy). Wy­maga tego zwyczajna sprawiedliwość. Ponadto grzech rani i osłabia samego grzesznika, a także jego relację z Bogiem i z drugim człowiekiem. Rozgrzeszenie usuwa grzech, ale nie usuwa wszelkiego nieporządku, jaki wprowadził grzech. Grzesznik podźwignięty z grzechu musi jeszcze odzyskać pełne zdrowie ducho­we. Powinien zatem zrobić coś więcej, by naprawić swoje winy: powinien «za­dośćuczynić» w odpowiedni sposób lub «odpokutować» za swoje grzechy. To zadośćuczynienie jest nazywane także «pokutą»” (KKK 1459). Zadając pokutę chorym w szpitalu proponuję czasem wspólne odmówienie modlitwy pokutnej. Sam pobyt w szpitalu i trudności z nim związane, mogą być okazją do duchowe­go ofiarowania się Bogu i wynagrodzenia Mu za nasze grzechy. Nieraz penitent sam proponuje, że chciałby ofiarować swoje cierpienia także za innych: za tych, których skrzywdził lub za tych, którzy szczególnie potrzebują jego duchowej pomocy. To trudna, a zarazem głęboka forma zadośćuczynienia. W pojednaniu z bliźnimi może pomóc także rozmowa. W sytuacji izolacji szpitalnej niemożliwe jest bezpośrednie spotkanie z bliźnimi, ale możliwa jest rozmowa telefoniczna, w której można przeprosić tych, którym wyrządziliśmy krzywdę.

Po spowiedzi świętej, gdy jest przy nas kapelan szpitalny, można poprosić go o sakrament namaszczenia chorych oraz Komunię świętą. Na zakończenie można odmówić modlitwę (zob. Dodatek).

Może tych kilka wskazówek pomoże nam w godnym przeżyciu wielkopostne­go sakramentu spowiedzi świętej. Zachę­cam, aby skorzystać również z Dodatku, który jako wkładkę przygotowaliśmy do który jako wkładkę przygotowaliśmy do bieżącego numeru miesięcznika.

 

Sakrament chorych na oddziale szpitalnym
ks. Marcin Niesporek

Od samego początku posługi ka­płańskiej zostali mi powierzeni ludzie chorzy. Trzymam w ręce Obrzędy Chorych, których kartki tłuste są od oleju poświęconego przez biskupa na mszy krzyżma w Wielki Czwartek oraz naczynie na olej chorych, które sta­le uzupełniam. Udzielanie sakramentu namaszczenia chorych wpisane jest dziś w moją codzienność kapłańską.

Kto przyjmuje namaszczenie chorych?

Sakrament namaszczenia proponuję chorym na porannym i popołudniowym obchodzie w szpitalu, nierzadko przed operacją. Coraz więcej osób z własnej inicjatywy prosi mnie o udzielenie na­maszczenia. Nieraz udzielaniu tego sakramentu towarzyszą także zabawne okoliczności. Gdy proponuję sakrament, słyszę czasem pytanie o to, czy jest on czymś innym niż ostatnie namaszczenie. Gdy tłumaczę, że sakrament chorych nie jest ostatnim namaszczeniem, ale sakramentem uzdrowienia i umocnie­nia, dopiero wówczas pacjenci – jakby uspokojeni – proszą o jego udzielenie. Te nieścisłości dotyczące istoty sakramentu nie wynikają ze złej woli czy niewiedzy, ale najczęściej są związane z dawnym nazewnictwem, które wciąż jeszcze funkcjonuje w świadomości wielu osób.

W jakiej sytuacji powinno się więc poprosić kapłana o udzielenie tego sakra­mentu? Na pewno w sytuacji poważnej choroby, przed planowaną operacją lub wtedy, gdy z powodu podeszłego wieku i słabnących sił chory potrzebuje ducho­wego umocnienia. Na oddziałach dzie­cięcych namaszczenie mogą przyjąć mali pacjenci pod warunkiem, że osiągnęli taki poziom rozwoju, który pozwala im zro­zumieć wartość tego sakramentu. Warto przypomnieć, że sakrament chorych nie jest udzielany człowiekowi jednorazo­wo, jak np. chrzest święty. Namaszczenie w razie uzasadnionej potrzeby można przyjąć wielokrotnie w ciągu życia.

Biblijne korzenie namaszczenia chorych

O namaszczeniu chorych czytamy w Piśmie świętym. Ewangelia św. Marka mówiąc o posłaniu dwunastu apostołów, podaje, co było owocem ich misji: „Oni więc wyszli i wzywali do nawracania się. Wyrzucali też wiele złych duchów, a wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali” (Mk 6,12-13). Na podstawie tego fragmentu możemy stwierdzić, że namaszczenie chorych jest sakramentem ustanowionym przez samego Chrystusa. Mówi o nim w swoim Liście także św. Jakub Apostoł. Odnajdujemy tam ważne świadectwo udzielania tego sakramentu w pierwotnym Kościele: „Choruje ktoś wśród was? Niech sprowadzi kapłanów Kościoła, by się modlili nad nim i na­maścili go olejem w imię Pana. A mo­dlitwa pełna wiary będzie dla chorego ratunkiem i Pan go podźwignie, a jeśliby popełnił grzechy, będą mu odpuszczone” (Jk 5,14-15).

Kilkuletnie doświadczenie kapelań­skie pozwala mi dostrzec, że choroba i cierpienie należą do najtrudniejszych momentów w życiu. W tym trudnym okresie człowiek doświadcza niemocy oraz różnego rodzaju ograniczeń. Zwłasz­cza obecny czas pandemii pokazuje, że choroba bywa nieprzewidywalna, nie­rzadko prowadząc także do śmierci. Pan Jezus wiedział, co przeżywa człowiek cierpiący, dlatego uzdrawiał chorych. Towarzyszyły temu gesty, które czynił wobec chorych, np. nałożenie rąk (por. Mk 7, 32-36; 8, 22-25), błota, obmycie w wodzie (por. J 9, 6-15).

Gesty Jezusa gestami Kościoła

Sakrament namaszczenia chorych bogaty jest w gesty i wymowne słowa, przez które dzisiaj działa Chrystus w Ko­ściele. Sprawowanie tego sakramentu ma charakter nabożeństwa (obrzędu), niezależnie czy jest udzielany jednemu choremu, czy grupie osób. Zachęcam, aby nie być tylko biernym uczestnikiem udzielanego nam sakramentu, ale włączyć się aktywnie w to, co czyni kapłan.

Szczególnymi momentami tego nabożeństwa są: litania – gdzie chory powtarza słowa wezwania „Wysłuchaj nas Panie” oraz modlitwa dziękczynna nad olejem – podczas której przyjmu­jący namaszczenie wypowiada słowa „Błogosławiony jesteś Boże, teraz i na wielki”. Najważniejszym momentem obrzędu namaszczenia jest modlitwa poprzedzona gestem nałożenia ręki przez kapłana na głowę chorego. Oto słowa tej ważnej modlitwy (jest to tak zwana formuła sakramentalna): „Przez to święte namaszczenie niech Pan w swoim nieskończonym miłosierdziu wspomoże ciebie łaską Ducha Świętego. Pan, który odpuszcza ci grzechy, niech cię wybawi i łaskawie podźwignie”. Kapłan wypowia­dając te słowa, namaszcza kolejno czo­ło i dłonie chorego. Osoba przyjmująca namaszczenie, odpowiada dwukrotnie: „Amen” (po namaszczeniu czoła i dłoni).

Gest dotknięcia czoła chorego przez kapłana przywołuje obecność Ducha Świętego, którego łaska tak bardzo po­trzebna jest cierpiącemu. Nie zapominaj­my, że pierwszym owocem sakramentu namaszczenia chorych jest łaska umoc­nienia, pokoju i odwagi, by przezwyciężyć trudności związane ze stanem ciężkiej choroby lub starości (por. KKK 1520). Zresztą wyraża to już sama modlitwa po namaszczeniu chorych, w czasie której prosi się Ducha Świętego, by pokrzepił chorą osobę, przywrócił jej pełne zdro­wie duszy i ciała do pełnienia swoich obowiązków.

Wspomniane gesty dotknięcia cia­ła chorego mają swoje źródło w gestach Chrystusa. Na przykład gdy uzdrawiał głuchoniemego, „wziął go na bok, z dala od tłumu, włożył palce w jego uszy i śliną dotknął mu języka” (Mk 7, 33). Podobne gesty towarzyszyły Jezusowi przy uzdro­wieniu teściowej Piotra (por. Łk 4, 38-39), czy trędowatego, któremu Jezus kazał wyciągnąć rękę, a następnie jej dotknął (por. Mk 1, 40-45).

Namaszczenie chorych w czasach koronawirusa

Jak udzielać namaszczenia chorych na oddziałach covidowych? To ważne pytanie, z którym musieli zmierzyć się kapelani. Kodeks Prawa Kanoniczne­go pozwala w sytuacjach wyjątkowych przy namaszczeniu użyć odpowiedniego oraz ograniczenia wynikające z kon­taktu z zakażonymi, są takimi wyjąt­kowymi okolicznościami. W praktyce duszpasterskiej na oddziale covidowym kapelan zakłada kombinezon oraz ręka­wiczki chroniące go przed zakażeniem. Wcześniej, w sterylnych warunkach przygotowuje gaziki nasączone olejem chorych i wnosi je na oddział (do tzw. strefy brudnej) w foliowych woreczkach zamkniętych w odpowiednim, również sterylnym naczyniu. Niczego, co wnosi na oddział covidowy, nie może później wynieść z powrotem poza oddział (do tzw. strefy czystej).

Z doświadczenia duszpasterskiego dodam, że ważne jest dla mnie rów­nież słowo wypowiadane do chorego – Ewangelia. Widzę, że usłyszane słowo Boże rodzi u chorych wiarę, poruszając ich wnętrza. Nieraz mam wrażenie, że wielu z nich przez lata nie miało kon­taktu ze słowem Bożym. Dlatego jest to czasem jedyna okazja, by ktoś usłyszał o miłosierdziu Pana Boga i o Jego mi­łości. Jezus także uzdrawiał przez sło­wo. Jego cudownym interwencjom nie zawsze towarzyszył dotyk. Wystarczy wspomnieć historię paralityka, które­go przyniesiono do Jezusa. Jezus nie dotykając go, przywrócił mu zdrowie oraz odpuścił jego grzechy (zob. Łk 5,17-26).

Namaszczenie chorych a uzdrowienie duchowe

Udzielony choremu sakrament namaszczenia często zmienia jego duchowe nastawienie. Zdarza się, że osoba po przyjęciu namaszczenia cho­rych nie tylko zaczyna akceptować stan nieuleczalnej choroby, łączyć ją z krzy­żem Jezusa, ale doświadcza również głębokiej przemiany życia. Sakrament namaszczenia nieraz pomaga człowie­kowi choremu zrobić krok w kierunku pojednania się z bliźnimi i przebacze­nia doznanych krzywd. Namaszczenie pozwala zobaczyć w chorobie bliskość i moc Boga oraz dostrzec wymiar zbaw­czy samego cierpienia.

W tym miejscu warto przypomnieć związek sakramentu namaszczenia chorych z sakramentem pokuty i po­jednania. Jeżeli chory nie jest w stanie łaski uświęcającej, przed namaszcze­niem powinien odbyć najpierw spo­wiedź sakramentalną. Chyba, że jest nieprzytomny, wówczas namaszczenie gładzi jego grzechy, oczywiście pod warunkiem, że miał on pragnienie wyspowiadania się przed zapadnię­ciem w nieświadomość. Po przyjęciu namaszczenia chorych, udzielana jest Komunia święta. Zdarza się, że osoba nieprzytomna zostaje namaszczona na prośbę rodziny lub personelu medycz­nego, a po odzyskaniu przytomności, osobiście prosi kapłana o spowiedź świętą.

Namaszczenie chorych a uzdrowienie fizyczne

Chociaż namaszczenie chorych nie powinno być odczytywane wyłącznie w kategoriach fizycznego uzdrowienia, to nie można takiego wykluczyć. Przy­chodzą mi na myśl obrazy z oddzia­łów szpitalnych. „Choroba ma zawsze oblicze, ma oblicze każdego chorego” – przypomina nam papież Franciszek w orędziu na Światowy Dzień Chorego. Mam przed oczyma takie oblicza kon­kretnej choroby, konkretnych chorych i konkretnych uzdrowień.

Na początku mojej posługi w szpi­talu w Chorzowie zostałem wezwany na OIOM, gdzie udzieliłem sakramentu namaszczenia dwóm chorym kobietom. Po kilku dniach dowiedziałem się od pielęgniarek, że kobiety te wróciły do zdrowia. Wspominam także jedną z pacjentek szpitala tymczasowego w Międzynarodowym Centrum Kon­gresowym w Katowicach. Pani Iwona przebywała na OIOMIE, z ciężkimi powikłaniami CO­VID-19 i nie było nadziei na jej powrót do zdrowia. Widząc ją nieprzytomną, zdecydowa­łem się udzielić jej sakramen­tu namaszczenia chorych. Po kilkunastu dniach okazało się, że pani Iwona odzyskała przytomność i wróciła do zdrowia. Dzisiaj uśmie­cha się, cieszy się z każdej chwili życia, jest wdzięczna za udzielenie jej tego sakramentu, bo – jak sama mówi – zawdzięcza osobistą sytuację właśnie namaszczeniu chorych.

Bóg ma moc działać w różny sposób. W sakramencie namaszczenia chorych zawsze przychodzi do człowieka z po­mocą w cierpieniu i z umocnieniem jego wiary. Pokrzepia jego duchowe siły i udziela swojej łaski. Bóg przez dzia­łanie sakramentu namaszczenia cho­rych może również – na co wskazują przytoczone przykłady – przywrócić człowiekowi zdrowie ciała i sprawić, że wrócą także jego siły fizyczne.

„Jedni drugich brzemiona noście”

Czas pandemii koronawirusa uświa­damia nam jak bardzo chorzy potrzebują obecności nie tylko bliskich, ale przede wszystkim Boga. W sytuacji, w której chorzy pozbawieni są bliskich na od­działach, Kościół posyła do nich kape­lanów. Oni zaś przynoszą im konkretną, realną obecność Jezusa w sakramentach świętych.

Przywołuję w pamięci piękny bi­blijny obraz – uzdrowienie sługi setnika, który spotykając Jezusa w Kafarnaum prosił go: „Panie, sługa mój leży w domu sparaliżowany i bardzo cierpi” (Mt 8, 6). Jezus pochwalił wiarę setnika: „U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary” (Mt 8, 10). To ze względu na wiarę setnika w tej samej godzinie jego sługa odzyskał zdrowie.

Zwracam się w tym miejscu z prośbą do samych chorych, ale szczególnie do ich rodzin – nie czekajmy na ostatni moment choroby, zadbajmy o to, by nasi bliscy chorzy byli zaopatrzeni sakramentami. Okażmy im w ten sposób serce. Obyśmy wszyscy: bliscy chorych, pracownicy służ­by zdrowia i kapelani przeżywali swoje życie w poczuciu odpowiedzialności i z myślą o chorych oraz o ich zbawieniu. Tak wiele zależy od naszej wrażliwości na sprawy duchowe, które są istotnym wy­miarem uzdrowienia człowieka chorego.

 

O pojednaniu z Bogiem w szpitalu
ks. Antoni Bartoszek

W czasie pobytu w szpitalu bardzo często dokonuje się w sercu chorego przebudo­wanie relacji do Pana Boga. Czasem dzieje się tak, że człowiek podczas cho­roby zamyka się całkowicie na Boga, a nawet – w skrajnej sytuacji – dochodzi do przekonania, że Boga nie ma. Postawy takie są wyrazem rozczarowania czło­wieka Panem Bogiem. Chory czuje, że Bóg go opuścił, że zapomniał o nim, że nie wysłuchuje jego modlitw, które najczęściej dotyczą pragnienia powrotu do zdrowia. Gdy zdrowie nie powraca, człowiek zaczyna wątpić w miłość Boga, a także w Jego wszechmoc. To może doprowadzić do całkowitego zamknięcia się na Pana Boga. Częściej jednak czas pobytu w szpitalu prowadzi człowieka do nowego otwarcia się na łaskę Bożą. Przysłowie „jak trwoga, to do Boga” zawiera w sobie podstawową prawdę, że właśnie doświadczenie kruchości własnego życia i przeżywane cierpienia otwierają ludzi na Bożą miłość. I dlatego też wiele osób leżąc w szpitalu, przystę­puje do sakramentu pokuty i pojednania. Czasem dzieje się to wręcz po długim okresie niespowiadania się. Warto zatem zatrzymać się nad tajemnicą pojedna­nia człowieka z Bogiem, dokonującą się podczas pobytu w szpitalu. Rozważania te można oczywiście odnieść także do sytuacji przeżywania choroby w innej placówce medycznej bądź we własnym domu.

Czy bać się spowiedzi?

Zwyczajnym i podstawowym spo­sobem pojednania się człowieka z Bo­giem jest sakrament pokuty. Gdy chory pragnie wrócić do Pana Boga, wówczas prosi kapelana szpitalnego o spowiedź

świętą. Bardzo często odbywa się ona przy łóżku w sali szpitalnej, czasem w kaplicy. W sytuacji, gdy poprzednia spowiedź miała miejsce dawno temu, na przykład kilka lub kilkanaście lat, chory przeżywa różne niepokoje. Po pierwsze zastanawia się, jak zostanie przyjęty przez kapłana. Warto pamiętać, że mądry duszpasterz w tego typu przypadkach doświadcza w sercu tej samej radości, którą przeżył ewangeliczny ojciec podczas powrotu syna marnotrawnego oraz pasterz, gdy znalazł zagubioną owcę. Dlatego nie należy bać się spowiedzi z powodu reakcji kapłana. Po drugie chory, który od dawna nie przystępował do spowiedzi może przeżywać lęk z powodu tego, że albo nie pamięta formułek, które należy wypowiedzieć przy wyznaniu grzechu, albo też nie potrafi w sposób właściwy wyznać samych grzechów. Także w takich przypadkach warto przezwyciężać strach, pamięta­jąc, że roztropny kapelan przyjdzie ze wsparciem, pomagając w przeprowa­dzeniu rachunku sumienia i w wyznaniu grzechów.

Najważniejszym elementem pojed­nania człowieka z Bogiem jest wzbudze­nie żalu za grzechy. Szczery i głęboki żal otwiera ludzkie serce na miłosierdzie Boże. Taki żal przeżył wspomniany syn marnotrawny: „Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie” (Łk 15, 18). Żal doprowadził go z powrotem do domu ojca. Żal to nie tylko smutek z powodu własnych grzechów, ale to przede wszystkim uznanie, że naszymi grzechami obraziliśmy dobrego Boga. Żal to nie tylko uczucie, ale to postawa zwrócenia się w stronę Boga, powiązana z prośbą o miłosierdzie i przebacze­nie grzechów. Można go wypowie­dzieć własnymi słowami, można też posłużyć się piękną formułą modlitwy, nazywanej aktem żalu: „Ach, żałuję za me złości, jedynie dla Twej miłości. Bądź miłościw mnie grzesznemu, do poprawy dążącemu”. Widać w treści tej modlitwy, że dobry żal powiązany jest postanowieniem poprawy.

Z woli Chrystusa pojednanie czło­wieka z Bogiem dokonuje się przez po­sługę Kościoła. Jezus bowiem, przeka­zując apostołom dar Ducha Świętego, dał im władzę odpuszczania i zatrzy­mywania grzechów: „Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzy­macie, są im zatrzymane” (J 20, 22n). Od tamtego czasu pojednanie z Bo­giem odbywa się w obecności i przez posługę przedstawiciela Kościoła. Dla­tego wzbudzając żal za grzechy, wy­znajemy je spowiednikowi, zasadniczo w konfesjonale, ale też – gdy jesteśmy w szpitalu – czynimy to na łóżku w sali szpitalnej.

Które grzechy są ciężkie?

W sakramencie pokuty człowiek zobowiązany jest do wyznania wszyst­kich grzechów ciężkich. Jeśli szczerze za nie żałuje i postanawia poprawę, wówczas następuje rozgrzeszenie, czyli odpuszczenie grzechów, którego udziela Bóg przez posługę spowiednika w mocy otrzymanego w dniu święceń kapłańskich Ducha Świętego. Oczywi­ście, w spowiedzi można także wyznać grzechy lekkie i powszednie, których odpuszczenie także następuje.

W tym miejscu rodzi się niełatwe pytanie o to, co jest grzechem ciężkim, a co lekkim. Katechizmowa definicja mówi, że grzechem ciężkim jest poważ­ne wykroczenie przeciw przykazaniu Bożemu, dokonane w sposób świado­my i dobrowolny. Warto tu wymienić kilka przykładów poważnych wykro­czeń przeciw Dekalogowi: przeciw pierwszemu przykazaniu – odejście od wiary w Boga; przeciw trzeciemu przykazaniu – zaniedbanie niedziel­nej Mszy świętej (przykazanie Boże jest tu doprecyzowane przez przyka­zanie kościelne); przeciw czwartemu przykazaniu – brak troski o starszych, schorowanych rodziców; przeciw pią­temu przykazaniu – aborcja, pomoc w jej dokonaniu, popieranie jej; przeciw szóstemu przykazaniu – cudzołóstwo, czyli podejmowanie współżycia z osobą niezwiązaną sakramentem małżeństwa, przeciw siódmemu przykazaniu – nie­uczciwość finansowa; przeciw ósmemu – oszczerstwo, zniesławienie czyjegoś imienia, np. w mediach. To tylko nie­które przypadki poważnych wykro­czeń przeciw przykazaniom Bożym. Nie zawsze dokonują się one w pełni świadomie i dobrowolnie i wtedy wina człowieka zmniejsza się, a nawet nie ma jej w ogóle. Przykładem może być tu postawa odejścia od wiary, prowadząca do niewiary. Jest to jedno z najpoważ­niejszych wykroczeń przeciw Bożemu przykazaniu. Jednak może się zdarzyć, że to odwrócenie się od Boga nie jest w pełni dobrowolne, gdyż ma miej­sce pod wpływem bardzo negatyw­nych emocji, związanych na przykład z poważnym cierpieniem.

Choć odejście od Boga jest czymś naprawdę poważnym, to jednak wina za ten akt może być zmniejszona wskutek towarzyszących mu okoliczności np. ciężkiej choroby, która zrodziła nega­tywne emocje względem samego Boga. Inną sytuacją niezachowania przyka­zania Bożego jest nieuczestniczenie w niedzielnej Mszy świętej. Może być ono skutkiem dobrowolnej decyzji wy­jechania w góry na weekend i wtedy jest grzechem ciężkim, ale może też być powodowane chorobą: w takim przy­padku grzechu nie ma, bo pozostanie w domu wynika z troski o zdrowie. Poza wymienionymi powyżej ciężkimi wystą­pieniami przeciw Bożym przykazaniom pojawiają się w naszym życiu grzechy lekkie, związane z naszymi słabościami. Mogą to być jakieś drobne złości, znie­cierpliwienia, zdenerwowania. Mają one charakter grzechów lekkich.

Czy ksiądz może nie udzielić rozgrzeszenia?

Jeśli człowiek popełnił grzechy, czy to ciężkie, czy lekkie, to wyznanie ich w spowiedzi powiązane ze szczerym żalem, prowadzi do ich odpuszczenia. W tym miejscu rodzi się pytanie: czy grzech może nie zostać odpuszczony? Już wyżej wspomniano, że Pan Jezus dał władzę nie tylko odpuszczania, ale i za­trzymywania grzechów. Taka sytuacja może mieć miejsce, gdy człowiek nie żałuje swoich grzechów i nie postana­wia poprawy. Zatrzymanie grzechów, czyli nieudzielenie rozgrzeszenia może mieć miejsce na przykład wtedy, gdy człowiek trwa w nieprawidłowej sytu­acji małżeńskiej, to znaczy żyje z drugą osobą bez ślubu kościelnego. Od razu trzeba zaznaczyć, że sytuacja ta wyma­ga bardziej szczegółowego omówienia. Przede wszystkim należy wyróżnić dwa przypadki.

Pierwszy to taki, w którym obydwie osoby trwające w związku, nie mają przeszkody do zawarcia małżeństwa sakramentalnego; żyją albo w związku partnerskim albo są po ślubie jedynie cywilnym. Sposobem naprawy takiej sytuacji jest zawarcie sakramentalnego małżeństwa. Zwykle, na krótko przed takim ślubem osoby przystępują do spo­wiedzi. To w niej oddają miłosierdziu Bożemu swoje dotychczas nieupo­rządkowane życie i właśnie podejmują jego zmianę. Wyrazem tej zmiany jest zawarcie ślubu kościelnego. W praktyce szpitalnej sytuacja może wyglądać nastę­pująco: chory żyjący dotychczas w nie­uporządkowanym związku małżeńskim (bez przeszkody), przystępuje do spo­wiedzi i postanawia w niej bezpośrednio po wyjściu ze szpitala uporządkować swoją sytuację małżeńską. Wystarczy, że po wyjściu ze szpitala uda się do urzędu parafialnego i wyrazi gotowość zawarcia sakramentalnego małżeństwa. Podobne przykłady porządkowania życia małżeń­skiego miały miejsce w hospicjach, kiedy to osoba terminalnie chora pragnęła na krótko przed śmiercią zawrzeć sakra­ment małżeństwa. Formalności ślubne są w takich przypadkach uproszczone, ale – co ważne – możliwe do zrealizowania.

Drugi przypadek jest bar­dziej złożony. Chodzi miano­wicie o osoby żyjące w związku niesakramentalnym, przy czym przynajmniej jedna ze stron ma przeszkodę, to znaczy wcześniej żyła w ważnym związku sakramentalnym. Osoby takie nie mogą przystępować do sakramentów świętych, gdyż trwają w nieprawidłowej sytuacji małżeńskiej, której nie mogą uporządkować przez zawarcie nowego ślubu kościelnego. Czy taka osoba może przystąpić do spowiedzi świętej przebywając w szpitalu? Zgodnie z zaleceniem papieża Franciszka trze­ba tutaj uwzględnić różnego typu oko­liczności, gdyż każda sytuacja jest inna. W obliczu niebezpieczeństwa śmierci związanego z poważną chorobą lub z jej terminalną fazą człowiek może pojed­nać się z Bogiem w sakramencie pokuty, oddając całe swoje życie miłosierdziu Bożemu. W obliczu bliskiej śmierci człowiek, który wcześniej żył w związ­ku niesakramentalnym, może przystąpić do spowiedzi świętej, do namaszczenia chorych oraz do Komunii świętej. Gdy natomiast nie ma bezpośredniego za­grożenia dla życia, należy – będąc wier­nym nauczaniu Kościoła – pozostać bez przystępowania do sakramentów. Na­uka Kościoła wypływa wprost ze słów Pana Jezusa: „Każdy, kto oddala swoją żonę, a bierze inną, popełnia cudzołó­stwo; i kto oddaloną przez męża bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo” (Łk 16, 18). Niemożność przystąpienia do sakramentów świętych jest dla wielu osób trudnym do­świadczeniem, narasta bowiem głód i tęsknota za Eucharystią. Czasem osoby chore pytają, czy z racji niemożności przy­stąpienia do Komunii świętej mogłyby przyjąć sakrament namaszczenia chorych. Jednak należy pamiętać, że tak jak godne przystąpienie do Komunii świętej wymaga wcześniej spowiedzi, tak podobnie jest w przypad­ku namaszczenia chorych: winno być ono poprzedzone spowiedzią świętą. A w sytuacji trwania w związku niesa­kramentalnym rozgrzeszenie (zarówno w spowiedzi poprzedzającej Komunię, jak i w spowiedzi poprzedzającej na­maszczenie) zostanie odłożone do czasu uporządkowania sytuacji małżeńskiej.

„Też należymy do Kościoła”

Ważne, by w tych trudnych doświadczeniach zachować przekonanie płynące z wiary, że cały czas jest się członkiem Kościoła, a Pan Jezus w swoim miło­sierdziu spojrzy na każdego człowieka z miłością. Niemożność przystępo­wania do sakramentów nie jest karą Kościoła, ale konsekwencją życiowych, nieraz skomplikowanych decyzji.

Mówiąc o osobach żyjących w związ­kach niesakramentalnych, należy przy­wołać jeszcze jedną możliwość: do sa­kramentów świętych mogą przystąpić także te osoby, które zadeklarują goto­wość do rezygnacji z aktów cielesnych, przysługujących osobom żyjącym w związkach sakramentalnych. Taką deklarację można złożyć przy samej spowiedzi świętej, przy czym winna dotyczyć całego przyszłego życia, a nie tylko okresu pobytu w szpitalu. Z tej możliwości czasem korzystają osoby starsze lub trwale schorowane, które z racji zdrowotnych nie podejmują już życia cielesnego z drugą osobą. Za­sadniczo jednak tej propozycji Kościół nie kieruje do osób w sile wieku, kie­dy to aktywność cielesna jest czymś naturalnym i oczywistym.

Trzeba jeszcze przywołać osoby żyjące w separacji lub samotnie po rozwodzie. Osoby te mogą przystępo­wać do sakramentów świętych. Choć małżeństwo przeżywa skrajny kryzys, a może – po ludzku mówiąc – już się rozpadło poprzez rozwód, to jednak osoby, związane takim poranionym małżeństwem, nie wchodząc w nowy związek, zachowują ostatecznie wier­ność złożonej przed laty przysiędze małżeńskiej. Dlatego też mogą przy­stępować do sakramentów świętych. Tych osób nie dotyczą wyżej przywo­łane słowa Pana Jezusa o wiązaniu się z nowym małżonkiem.

Odrzucić bożki

W szpitalu człowiek zastanawia się nad wieloma wydarzeniami swojego życia. Nie sposób w tych krótkich rozważaniach przedstawić wszyst­kich sytuacji życiowych, które chory chciałby oddać miłosierdziu Bożemu, i które być może wymagają pojednania z Bogiem i z ludźmi. Prawdą jest, że gdy człowiek godzinami leży w łóżku, wówczas bardziej szczegółowo ana­lizuje swoje życie. Dostrzega, co jest prawdziwą wartością: wiara w Boga, miłość w rodzinie, zdrowie. Widzi też, że wiele spraw, którym do tej pory poświęcał tak wiele czasu i energii, nie jest faktycznie wartych aż tak wiel­kiego zaangażowania: rozwój kariery, pomnażanie dóbr materialnych, śle­dzenie wydarzeń medialnych. Być może tego typu sprawy stały się jakimiś życiowymi bożkami i może stanowią poważne wykroczenie przeciw pierw­szemu przykazaniu Bożemu. Człowiek dostrzega, że trzeba na nowo poukła­dać hierarchię wartości i przeczuwa, że dobrym miejscem na dokonanie tego może być spowiedź przy łóżku szpitalnym.

Czy nieprzytomny może pojednać się z Bogiem?

Analizując tajemnicę pojednania z Bogiem, dokonującego się pod­czas choroby, trzeba jeszcze odpo­wiedzieć na bardziej szczegółowe pytania. A mianowicie, czy człowiek nieprzytomny ma szansę na pojedna­nie z Bogiem? Owszem, sam nie może przystąpić do spowiedzi, jednak wspól­nota Kościoła może go powierzać mi­łosierdziu Bożemu poprzez modlitwę wstawienniczą. Mogą czynić to bliscy, odmawiając za nieprzytomnego modli­twy, na przykład różaniec czy koronkę do miłosierdzia Bożego. Nieprzytom­nego może polecać Bogu w modlitwie także kapłan. Duszpasterz może także udzielić osobie nieprzytomnej sakra­mentu namaszczenia chorych. Czyni to zwykle na prośbę rodziny, która zwracając się do kapłana, jest wyra­zicielem pragnień chorego. Rodzina bowiem wie, że gdyby ich bliski tylko mógł, poprosiłby o sakramenty święte. Czasem ktoś z personelu medycznego jest osobą proszącą w imieniu chore­go o sakrament namaszczenia. Brak przytomności to najczęściej sytuacja bezpośredniego zagrożenia dla życia, a zatem każdy wierzący (także osoba żyjąca w związku niesakramentalnym) może przyjąć ten sakrament i dzieje się to bez wymaganej w normalnych przypadkach spowiedzi świętej. Wie­rzymy, że namaszczenie jest wtedy sakramentem pojednania z Bogiem.

Jak już wspomniano, w sytuacji nieprzytomności nie ma spowiedzi, gdyż wyznanie grzechów przez chore­go jest niemożliwe. Kapłan może na­tomiast poza namaszczeniem udzielić odpustu zupełnego na godzinę śmier­ci. Zachęca się, by w bezpośredniej bliskości śmierci odmawiać przy chorym takie modlitwy, które swoją treścią pomagają człowiekowi w po­jednaniu z Bogiem. Mogą to być: akt żalu – „Ach żałuję”, krótki akt strze­listy – „Jezu, ufam Tobie”, bądź też cała koronka do miłosierdzia Bożego. Mówiąc o sakramencie namaszczenia, trzeba podkreślić, że sakramentu tego, jak zresztą wszystkich innych, udziela się człowiekowi, który jeszcze żyje. Po stwierdzonej śmierci żadnego sakra­mentu się już nie udziela. Pozostaje wówczas modlitwa za zmarłego. Jeśli przed śmiercią człowiek nie zdążył się pojednać z Bogiem, potrzebna jest wówczas szczególnie intensyw­na modlitwa o miłosierdzie Boże. Na zakończenie każdej dziesiątki różańca po modlitwie „Chwała Ojcu” dopowia­da się zwykle jeszcze jedną modlitwę: „O mój Jezu, odpuść nam nasze winy, broń od ognia piekielnego, zaprowadź do nieba wszystkie dusze, szczególnie te, które najwięcej potrzebują Two­jego miłosierdzia”. Jest to modlitwa, której Matka Boża nauczyła dzieci podczas objawień w Fatimie. Modli­twa ta ma różne lokalne modyfikacje. Jednak wszystkie one zawierają tę samą myśl, a mianowicie, wypraszanie mi­łosierdzia tym, którzy go „najwięcej potrzebują”. Chodzi tu w pierwszym rzędzie o tych, którzy za życia nie zdążyli pojednać się z Bogiem.

Co robić, gdy nie ma księdza?

Rodzi się jeszcze jedno pytanie: czy możliwe jest pojednanie z Bogiem, gdy chory nie może skontaktować się z księdzem? Pytanie to stało się szczególnie aktualne w sytuacji ob­ostrzeń związanych z zagrożeniem epidemicznym. Dla zachowania bez­pieczeństwa, by nie stwarzać dodatko­wego zagrożenia zakażenia wirusem wielu duszpasterzy ograniczyło kon­takty ze szpitalami, domami pomocy społecznej, a także z chorymi leżącymi w domu. Czasem te ograniczenia wy­nikały z przepisów wprowadzonych przez dyrekcje placówek leczniczych. Należy w tym miejscu podkreślić, że przede wszystkim w przypadku za­grożenia życia, ale także wówczas, gdy nie ma takiego niebezpieczeń­stwa, chory ma prawo do kontaktu z duszpasterzem. Ma prawo poprosić o bezpośrednie, nie tylko telefoniczne, spotkanie z duszpasterzem. Spełnienie tego prawa powinno być zapewnio­ne zarówno przez dyrekcje placó­wek leczniczych, jak i przez samych duszpasterzy gotowych do niesienia posługi sakramentalnej, oczywiście z zachowaniem wszystkich rygorów bezpieczeństwa sanitarnego. Gdyby się jednak zdarzyło, że do jakiejś placówki duszpasterz nie przychodzi, to chory sam może powierzyć się miłosierdziu Bożemu. Kościół naucza, że w takich przypadkach wzbudzenie szczerego żalu za grzechy, powiązane z pra­gnieniem przystąpienia do spowie­dzi świętej, jedna człowieka z Bogiem. Wzbudzenie żalu za grzechy jako droga do pojednania z Bogiem może okazać się potrzebna także w sytuacji nagłe­go pojawienia się niebezpieczeństwa śmierci, na przykład wskutek wypadku samochodowego. Bardzo ważne jest w takich chwilach skierowanie myśli do Boga i powierzenie się miłosier­dziu Bożemu. Może to być moment prawdziwego pojednania z Bogiem na chwilę przed śmiercią.

Warto tu przywołać dwie modli­twy znane w tradycji chrześcijańskiej. Otóż, w każdej modlitwie „Zdrowaś Maryjo” prosimy Matkę Najświętszą, by była przy nas „w godzinie śmierci naszej”. Przywołując ostatnią godzinę życia, modlimy się o to, by była to godzina pełna pokoju oraz godzina pojednania z Bogiem, szczególnie, jeśli tego pojednania nie było wcześniej. Natomiast w Suplikacjach modlimy się o to, aby dobry Bóg „zachował nas od nagłej i niespodziewanej śmierci”, czyli takiej, w której człowiek nie zdążyłby pojednać się z Bogiem.

Czas choroby, przeżywanej czy to w szpitalu czy w domu, jest trudnym okresem życia. Jest naznaczony bólem, lękiem, niepewnością, czasem samot­nością i oddaleniem od bliskich. Jed­nak może to być też ważny i dobry czas pojednania się z Bogiem. Wielu mówi, że choroba to rekolekcje, w których człowiek odbudowuje swoje relacje z Bogiem, rekolekcje w których jedna się z Bogiem poprzez szczere zawie­rzenie siebie Jego miłosierdziu oraz głęboką spowiedź świętą.

 

Działanie pozasakramentalne w szpitalu
ks. Marek Gwioździk

Tym razem słów parę o działaniu pozasakramentalnym w szpitalu. Słowo działanie w tym przypadku jest bardziej adekwatne niż duszpaster­stwo czy posługa bowiem zawiera szersze spektrum kontaktów i spotkań z pacjen­tem. Posługa sakramentalna i posługa sło­wa są głównymi obszarami realizacji misji pełnionej przez kapłana. Zazwyczaj ma to miejsce w przestrzeni świątyni, księża katecheci realizują swą misję w szkole, działanie formacyjne odbywa się także w różnego rodzaju grupach, do których należą świeccy. W szpitalu kapelan działa dla dobra chorych szczególnie przez po­sługę sakramentalną, udzielając Komunii świętej, jest szafarzem sakramentu po­jednania i namaszczenia chorych, ale nie może się jedynie ograniczać do tego wymiaru.

W kościele, kaplicy, klasie, salce pa­rafialnej są ci, którzy pragną kontaktu z Bogiem dzięki pośrednictwu Kościoła. Z kolei na szpitalnym oddziale znajdują się ci, którzy trafili tam z konieczności. Dość często są to ludzie o religijności powierz­chownej, związanej jedynie z obrzędami. Choroba powoduje, że część z nich nie ma potrzeby spotkania z Chrystusem w sa­kramentach, ale są też tacy, którzy pod jej wpływem nagle zaczynają patrzeć na życie z innej perspektywy niż dotychczas i pojawiają się u nich pytania natury eg­zystencjalnej. Personel medyczny stara się zadbać o to wszystko, co jest związane z kondycją ciała. Oczywiście w szpitalach są psychologowie i psychoterapeuci, ale dla wielu osób kontakt z psychologiem jest czymś trudnym i jeśli to tylko możliwe, wolą go uniknąć. Inaczej jest z osobą ka­płana, z którym większość pacjentów już wcześniej miała styczność na jakimś eta­pie swojego życia i kontakt ten jest zwykle dobrze wspominany. Ponadto kapłan jest postrzegany jako ktoś godny zaufania, komu bez obaw można powierzyć swoje problemy, bo reprezentuje samego Boga.

Wielokrotnie mogłem obserwować, jak zmienia się sposób postrzegania kapłana, a także Boga przez chorego, jak dyskretne zainteresowanie osobą pacjenta, życzliwy dialog czy element humoru powodują, że nawiązuje się nić sympatii. Chory czuje wówczas, że jest ktoś dla kogo jest ważny w danym mo­mencie, ktoś, kto pozwolił mu na chwilę zapomnieć o chorobie, ktoś, kto zatrzymał się przy nim, nie tylko po to, by postawić diagnozę lub podać posiłek czy lekarstwo. Najtrudniejsze jest zainicjowanie kontaktu i rozmowy. Oczywiście w czasie trwającej pandemii staje się to o wiele trudniejsze, bo chociażby kombinezon ochronny, w który ubrany jest kapłan, może po­wodować pewien dystans i utrudniać komunikację. Bywa, że punktem wyjścia do rozmowy czy żartu jest rzut oka na to, co chory aktualnie czyta albo co ogląda na ekranie laptopa. Czasem proste pytanie o samopoczucie powoduje, że pacjent za­interesuje się przychodzącym. Kiedyś ktoś w szpitalu powiedział o mnie „akwizytor Pana Boga”. Nie obrażam się, ale staram się wykorzystać takie sytuacje, bo dla Pana Boga warto powalczyć o każdego pacjenta, także tego z początku wrogo nastawionego i niemiłego.

Kapłan w szpitalu – szczególnie w cza­sie pandemii – często nie jest postrzegany tak jak lekarz, pielęgniarka czy opiekun medyczny. Dla wielu chorych jest łączni­kiem ze światem zewnętrznym, stanowiąc jakby namiastkę tego, co nie jest związa­ne ze szpitalem i chorobą. W kontaktach z chorymi w szpitalu niezwykle istotna jest umiejętność słuchania i reagowa­nia na bieżąco na ich proste potrzeby. Czasem trzeba podać choremu butelkę wody, która jest poza jego zasięgiem, po­prawić poduszkę itd. Te drobne gesty są nieraz wstępem do głębszych rozmów, do nawiązania silnej nici porozumienia i do zmniejszenia dystansu. Niezwykle skutecznym i jednocześnie prostym spo­sobem nawiązywania kontaktu z chorym na oddziale szpitalnym jest używanie zwrotów grzecznościowych z użyciem imienia. To sprawia, że chory czuje się zauważony, potraktowany indywidual­nie, z szacunkiem i serdecznością. Bywa, że drogę do sakramentów trzeba wcze­śniej utorować i przygotować. Spotykam w szpitalu pacjentów, którzy z różnych przyczyn nie mogą przystępować w nor­malnej sytuacji do wymienionych wyżej sakramentów. Stan choroby i zagrożenia życia zmienia ich status, ale to osobna kwestia. Z pewnością poznanie pacjenta wiąże się z rozeznaniem, czego oczekuje, w czym jako kapłan mogę mu pomóc i co konkretnie może zaoferować mu Kościół.

Dużą trudność stanowi brak dyskre­cji na sali wieloosobowej, a nie zawsze jest możliwość, by wyjść na rozmowę na korytarz lub użyć parawanu. Jednak z drugiej strony, te trudne okoliczności mogą być także okazją, by jedni chorzy ewangelizowali drugich, dając świadec­two swojej wiary i życzliwego kontaktu z kapelanem. Mam zwyczaj wchodzić do każdej szpitalnej sali, także tej, w której wciąż słyszę odmowę. Zawsze proponuję modlitwę, błogosławieństwo, dyskretnie zostawiam też wartościową lekturę do poczytania. Nie zniechęcam się, niczego nie przyspieszam, bo nieraz chory po­trzebuje dłuższego czasu, aby otworzyć się na kontakt z kapłanem, a przez to na relację z Bogiem. Bywa i tak – i to wcale nierzadko – że pomimo moich duszpa­sterskich wysiłków, nie udaje się nawiązać bliższego kontaktu z chorym i doprowa­dzić go do sakramentów. Zdarza się tak­że, że zostanę arogancko i niegrzecznie potraktowany. Przyjmuję to, pamiętając o Chrystusowym nakazie, by miłować swoich nieprzyjaciół.

Również rodziny chorych proszą czę­sto o słowo pokrzepienia dla ich bliskich, szczególnie w obecnym pandemicznym czasie. W prośbach tych pobrzmiewa nie­raz echo nie tylko zatroskania, ale także trudnych relacji rodzinnych, świadomości trwającego konfliktu czy niedomówionych spraw. Niemożność osobistego kontaktu z chorym członkiem rodziny wydoby­wa nieraz na światło dzienne od dawna skrywane urazy. Ktoś nagle uświadamia sobie – i dobrze – że brak bliskiego kon­taktu z członkiem rodziny mu doskwiera i skłonny jest do odbudowania osłabio­nych więzi.

Idąc do szpitala, ciągle towarzyszy mi przekonanie, że wiara realizuje się w przestrzeni wolności. Szanuję prze­konania innych, ale nie zwalnia mnie to z podejmowania różnych wysiłków duszpasterskich, by jak najwięcej osób otwarło się na Bożą łaskę. Wszak Chrystus odkupił nas wszystkich. A gdy przychodzą chwile większych trudności, przypominają mi się wskazówki św. Pawła kierowane do Tymoteusza: „Głoś naukę, nastawaj w porę, nie w porę, w razie potrzeby wy­każ błąd, poucz, podnieś na duchu z całą cierpliwością, ilekroć nauczasz” (2 Tm, 2-5).

 

Dziękuję Bogu za ten czas
ks. Marek Gwioździk

Kiedy ostatnio udzielałem wywiadu dla „Apostolstwa Chorych”, bodaj na początku października, byliśmy przed drugą falą pandemii. Szpital, w któ­rym posługuję jako kapelan, przekształcał się wówczas w hybrydowy i ogólnie wyda­wało się, że najgorsze minęło. Specjaliści sugerowali wprawdzie, że nadejdzie ko­lejny wzrost zachorowań, ale chcieliśmy wszyscy wierzyć, że owo najgorsze nie wróci. Niestety wróciło. Coraz bardziej doświadczam, że druga fala pandemii jest dużo poważniejsza niż ta pierwsza, z wiosny 2020 roku.

Pisząc te słowa, nieustanie zza okna słyszę dźwięk sygnału karetki pogotowia ratunkowego, wspominam drastyczne obrazy z ostatnich dni, kiedy przy mnie umarł kolejny pacjent. I choć niejedno już widziałem, od miesiąca rzeczywistość Co­vid-19 jest dla mnie bardziej realna i bliska, ponieważ sam zachorowałem. Doświad­czenie to jest dla mnie jednocześnie bardzo cenne i dotkliwe.

Wydawało mi się, że naprawdę wie­le wiem o SARS-CoV-2, bo przecież od ponad pół roku rozmawiałem z chory­mi i ozdrowieńcami, którzy mówili mi o swoich objawach, problemach samot­ności. Okazało się, że jednak miałem bla­de pojęcie o tym, czym jest ta choroba. Przekonałem się o tym dopiero wówczas, gdy sam doświadczyłem czym jest izolacja, niepewność, dreszcze, brak smaku i wę­chu, łapanie oddechu jakby na zapas. To wszystko jest nie do wyobrażenia dla kogoś, kto nie przerobił tego na własnej skórze. Z czasu ponad półrocznego duszpsaterzo­wania wśród chorych na Covid-19 spokoj­nie mógłbym napisać książkę: o ludziach, pacjentach i ich reakcjach, nawróceniach, buncie, różnych sposobach przeżywania. Wciąż pamiętam historie ludzi, dla których pandemia stała się okazją do zmiany życia, jego przewartościowania. Niektóre z tych historii miały smutny finał. Noszę w sercu zapis rozmów z rodzinami chorych, wspo­minam dziesiątki kilogramów rzeczy, które dostarczałem chorym na oddział od ich bliskich, bo akurat miałem trochę czasu, a personel uwijał się w swojej niełatwej posłudze. Wspomnienia, chwile, urywki z wydarzeń – to wszystko tworzy moją obecną rzeczywistość.

Czuję zdenerwowanie, kiedy czytam lub słyszę, że pierwszy raz w historii jeste­śmy w sytuacji, że chorzy w szpitalach nie mają dostępu do chorych. Takie uogólnie­nie nie jest prawdą. Jeśli nawet podobna sytuacja miała miejsce w jednym szpitalu, nie oznacza to, że wszędzie jest tak samo. W Tychach – w szpitalu, w którym po­sługuję – od początku pandemii pacjen­ci na oddziałach byli i są objęci opieką duszpasterską. Bywało, że przebierałem się w kombinezon osiem razy w ciągu dnia, bo otrzymywałem informacje, że któryś chory mnie potrzebuje. Byłem do dyspozycji na każde wezwanie, 24 godzi­ny na dobę przez 7 dni w tygodniu. Do tego obchód chorych przynajmniej dwa razy w tygodniu. Każdy, kto chciał przyjąć Komunię lub wyspowiadać się, mógł to uczynić. Również w czasie mojej choro­by stale byłem dostępny pod telefonem, a już dzień po zakończeniu izolacji uda­łem się do chorych na oddziały z posługą sakramentalną. Pacjenci tyskiego szpitala mogą korzystać ze wszystkich sakramentów (Komunia święta, spowiedź, namaszczenie chorych). Nigdy nie zostawiłem swoich chorych, choć teraz, po przebytej chorobie, której skutki wciąż odczuwam, nie zawsze jest mi łatwo podjąć posługę.

Wielu z kapelanów innych szpitali, które obecnie tworzą oddziały covidowe, dzwoni do mnie z pytaniem, jak „technicz­nie” organizować posługę. Widać więc, że zależy im na obecności przy chorych, którym służą z oddaniem, a także wspierają duchowo personel.

Nie mogę powiedzieć, że moja „przy­goda” z koronawirusem już się zakończyła. Odczuwam jeszcze dolegliwości oddecho­we, szczególne przy większym wysiłku, po intensywnym działaniu czy posłudze przez dłuższy czas w kombinezonie, w pełnym zabezpieczeniu. Kiedy wróciłem do szpi­tala po czasie izolacji, byłem przerażony ilością chorych. Pamiętam, jak odwiedzając OIOM, na siedmiu pacjentów tylko jeden był starszy ode mnie. Obecnie codziennie jestem świadkiem śmierci. Chorzy walczą o każdy oddech, zapłakani zamartwiają się o domowników, którzy w oddaleniu też zmagają się z chorobą. Chciałbym przejść dalszą rekonwalescencję czy rehabilitację w miejscu, gdzie spokojnie mógłbym wró­cić do pełni sił, jednak na obecną chwilę to niemożliwe, bo potrzeby duszpasterskie w szpitalu są ogromne. Nie tylko dla cho­rych jestem kapelanem, ale również dla personelu szpitala, który pracuje resztką sił. Nie mogę i nie chcę ich zostawić.

Na szczęście w całej tej trudnej co­vidowej rzeczywistości widzę w ludziach pragnienie Boga i dostrzegam Jego same­go. Podzielę się pewnym doświadczeniem, które stanowić może ilustrację do perykopy ewangelicznej o pannach mądrych i głu­pich. Jednocześnie jest niezwykle aktualne w odniesieniu do toczącej się na ulicach debaty o każde życie. Dwa różne covidowe oddziały. Pierwszy – chirurgiczny – a na nim 70-80 latka, raczej słaba. Pytam ją, czy chciałby się wyspowiadać, przyjąć Ko­munię, sakrament chorych. Trzykrotnie słyszę zdecydowaną odpowiedź: „nie, na razie nie”. Na usta ciśnie mi się pytanie: „to kiedy?”. Niebezpieczeństwo śmier­ci jest przecież całkiem realne. Próbuję jeszcze grzecznie zachęcić. Bezskutecznie. Na pożegnanie życzę pacjentce zdrowia i zostawiam „Apostolstwo Chorych” do poczytania. Dwie godziny później – neu­rologia – oddział po drugiej stronie budyn­ku, pokój jednoosobowy, a w nim młoda kobieta z zespołem Downa. Pomyślałem, że może być z nią trudny kontakt, trudna rozmowa. Staram się dobrze artykułować słowa, bo mam przecież założony kombine­zon, maseczkę. Pytam o Komunię i od razu słyszę od pacjentki: „oczywiście”. Potem ma miejsce dziękczynienie po Komunii i pada pytanie z jej strony, czy mógłbym udzielić jej także namaszczenia chorych. Osłupiałem wręcz ze zdumienia i oczywi­ście udzieliłem jej sakramentu chorych. Potem jeszcze chwilę rozmawiam z panią Basią, bo nie omieszkała mi się grzecznie przedstawić. Żegnając się, mówię, że na­stępnym razem przyniosę jej coś do czy­tania, a ona prosi mnie jeszcze o różaniec, bo nie zdążyła zabrać swojego. Pani Basia żegna się ze mną, ale tylko „do jutra”, bo jest pewna, że znów przyniosę jaj Pana Jezusa w Komunii świętej. Rozbroiła mnie tym całkowicie. Czyżby dodatkowy 21 chromo­som to gen religijności? Na każdym kroku Pan Bóg daje mi takie perełki. W dobie kobiecych protestów na ulicach, znajduję odpowiedź na wiele pytań, wątpliwości. Stereotypy przestają istnieć, jakiekolwiek uprzedzenia znikają.

Mimo wielu trudności i przeszkód, w moim sercu są radość i pokój. Bogu dziękuję za ten trudny, ale piękny czas.

Autorzy tekstów, redakcja

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 24.04.2024