Osiołek na kółkach

Było trzęsienie ziemi. Według wszelkich praw fizyki, krzyż Chrystusa powinien upaść. Jednak tak się nie stało. Pękały skały, z grobu wychodzili umarli, a Krzyż stał… Dlaczego? Bo jest on symbolem miłości Boga do człowieka. Bo chrześcijaństwo to wiara miłości. Takiej szalonej, aż po krzyż.

zdjęcie: Archiwum prywatne

2013-06-28

To tylko słowa, słowa, słowa – można by rzec. Są jednak tacy, którzy ich treść zrozumieli aż do głębi. Był rok 2011. Nadszedł kolejny Wielki Post w moim życiu. Jak co roku uczestniczyłam w rekolekcjach. Byłam zaangażowana w duszpasterstwo akademickie, dlatego wiedziałam już wcześniej, że poprowadzi je ksiądz poruszający się na wózku inwalidzkim. Kiedy po raz pierwszy, z ust naszego duszpasterza usłyszałam tę wiadomość, zrobiła ona na mnie duże wrażenie. Zastanawiałam się wtedy: bardziej zapamiętam niepełnosprawnego rekolekcjonistę czy to, co będzie chciał nam przekazać? – Uśmiechnijcie się. Uśmiech skraca dystans! – już na samym początku powiedział ks. Marek Bałwas – nasz rekolekcjonista. A potem szło już z górki. To był naprawdę dobry czas. Ksiądz Marek nie pokazywał cierpienia, choć niewątpliwie nie było mu łatwo. Swoim świadectwem przypomniał nie tylko o tym, jak wielkim darem jest zdrowie, ale przede wszystkim o tym, jak ważne jest zaufanie Bogu i Jego bezgranicznej miłości.

Zatrzymać pędzący pociąg

– Wobec każdego z nas Pan Bóg ma własny plan zbawienia. I zgodnie z tym planem ja i wy, dziś, mieliśmy się tu spotkać – przekonywał nas pierwszego dnia. Jak na rekolekcje akademickie przystało, na początku, mówił do nas o miłości. Rekolekcjonista, pochylając się nad tematyką związaną z miłością ludzką, płynnie przeszedł do Boskiej. – Pierwszy raz słowa: „Kocham Cię!” świadomie powiedziałem Jezusowi. Dla mnie oznaczają one gotowość do oddania za Niego życia – tłumaczył. – Chrystus kocha nas miłością szaloną i bezwarunkową, a droga cierpienia prowadzi do ogrodu szczęścia – za świętą Faustyną przekonywał ks. Marek. – Pan Bóg jest wszechmogący. Może wszystko. Nie może tylko jednej rzeczy: nie może przestać nas kochać, bo tym samym zaprzeczyłby Swojemu Istnieniu. Ale to krzyż jest wyrazem miłości Boga do człowieka – wyjaśniał. Ksiądz Marek otwarcie mówił także o piekle. – To sam człowiek zapędza się do piekła. Chrystus przyszedł umrzeć za nasze grzechy, ale nikogo na siłę do nieba ciągnąć nie będzie – tłumaczył, by zaraz potem dodać: – Podziwiam ludzi, którzy kładą się spać z grzechami ciężkimi. To jest niebezpieczeństwo życia wiecznego, ale w piekle! Zachęcając do skorzystania z Sakramentu Pojednania, mówił: – Życie to pędzący pociąg, w którym wszystko można zrobić. Tylko czasem trzeba się zatrzymać i wyrzucić śmieci.

Gdy zabraknie gruntu pod nogami

To były rekolekcje wielkopostne. Musiało więc być i o krzyżu. Jednak jego istotę łatwiej jest zrozumieć, patrząc na fizycznie doświadczonego rekolekcjonistę. – Może w Twoim życiu przyszło właśnie trzęsienie ziemi – spójrz na krzyż… Jezus z tego krzyża dzisiaj mówi: „Kocham Cię, człowieku, oddałem za Ciebie Moje życie. Co jeszcze mogę zrobić, żebyś Ty mnie pokochał?”. Życie człowieka jest związane z krzyżem. Wiecie gdzie można znaleźć Jezusa? Na jednej jedynej drodze – drodze krzyżowej, którą jest nasze życie – z pokorą mówił nam.

Ksiądz Marek Bałwas zgodził się, by na naszej stronie internetowej zamieścić fragmenty jego świadectwa. Całość znaleźć można na stronie: www.dobreprzeslanie.pl.

Usłyszeć głos Pana

„Był lipiec 1985 roku. Pojechałem pierwszy raz do Lichenia, by tam pracować przy rozbudowie klasztoru i zarobić pierwsze w życiu pieniądze na wakacje. Tam właśnie po raz pierwszy zetknąłem się z ludźmi niepełnosprawnymi na wózkach inwalidzkich, którzy przebywali na wczasorekolekcjach. Opiekowali się nimi księża, klerycy i osoby świeckie. Patrząc na nich, myślałem sobie, że ja też chciałbym opiekować się chorymi, ale wtedy musiałbym zostać klerykiem lub księdzem. To wówczas pojawiła się pierwsza myśl o powołaniu. Byłem ministrantem już wiele lat, od 1978 roku, ale dopiero tam, patrząc na chorych, pomyślałem o kapłaństwie.

Wyjechałem stamtąd, ale myśli i pragnienia pozostały. Dzięki Bożej Opatrzności w 1991 roku wstąpiłem do Wyższego Seminarium Duchownego we Włocławku. Zaraz na początku roku akademickiego jeden ze starszych kolegów zapytał mnie czy chciałbym chodzić na spotkania z niepełnosprawnymi. Byłem zaskoczony i zarazem bardzo szczęśliwy, słysząc propozycję kleryka. Zgodziłem się bez wahania. Tak rozpoczęła się moja przygoda z osobami niepełnosprawnymi. Spotkania odbywały się co miesiąc, ale mogliśmy też odwiedzać chorych co tydzień w ich domach. Spotykałem się z nimi, rozmawiałem, żartowałem, pocieszałem ich i – co najważniejsze – traktowałem jak normalnych ludzi, bez litości i współczucia. Oni tego oczekiwali, chcieli normalności.

Radość służby

Pod koniec roku akademickiego dostałem propozycję wyjazdu z niepełnosprawnymi na wczasorekolekcje do Gdyni. Grupa była dość duża – ok. 25 osób na wózkach i wielu wolontariuszy - było cudownie! Byłem opiekunem osób niepełnosprawnych, spełniło się moje marzenie, po wielu latach od tego pamiętnego pobytu w Licheniu. Przebywaliśmy z chorymi cały czas. W dzień i w nocy, mieliśmy bowiem nocne dyżury przy chorych, w czasie których należało ich obracać co dwie godziny... Wtedy nie wiedziałem po co to robię, dzisiaj już wiem. Przy tych chorych trzeba było zrobić wszystko: od ubrania, umycia, przez dowiezienie na posiłek, nakarmienie, wyjście na spacer, zjeżdżanie po schodach; po modlitwę, rozmowę, radość, smutek, wspólną zabawę, rozmowy o życiu, cierpieniu i śmierci.

To były piękne chwile – mogłem pomóc drugiemu człowiekowi. Znikały wówczas wszystkie moje małe problemy. Od niepełnosprawnych uczyłem się modlitwy, życia i rozumienia tego, jak wiele mam rzeczy, których nie doceniam, a z których powinienem się cieszyć. Mam sprawne ręce, nogi, mogę mówić, patrzeć, skakać, wygłupiać się. Wielu z tych ludzi nigdy nie chodziło, nie mogło się samodzielnie ubrać, jeść, bo dłonie były niesprawne, a jeszcze, jakby tego było mało, niektórzy z nich byli na wózku i do tego niewidomi. Pytałem wtedy Pana Boga: >>Jak tak może być, dlaczego pozwala na to, by było tyle cierpienia, bólu i smutku?!<<. Odpowiedź dawali mi sami chorzy, którzy cieszyli się każdą chwilą życia, każdym gestem życzliwości i serdeczności. Nie rozpaczali nad swoją niedolą, nad swoim bólem, ale cieszyli się autentyczną radością z tego, co przynosił dany dzień.

Poczuć smak morskiej wody

Do dziś pamiętam jak pewnego pięknego słonecznego dnia poszliśmy na plażę. Ja wziąłem ze sobą jednego chłopaka na wózku. Wjechaliśmy kawałek na plażę i zsadziłem go z wózka na koc, na którym usiadł. Spoglądał w morze z oddali. Zapytałem go, czy był kiedyś w morzu. Odpowiedział, że nigdy, więc ja, nie zastanawiając się długo, wziąłem go na ręce i, choć ciężko było iść po piasku, doniosłem go do morza. Wszedłem z nim kawałek w morze, posadziłem na moim kolanie i kazałem mu dłonią dotknąć morskiej wody. Zrobił to, następnie dotknął dłonią ust i wykrzyknął: >>Rzeczywiście słona!<<. Jak wielka była jego radość z tego, że pierwszy raz w życiu dotknął morza – tego nie da się opisać. Moja radość była również wielka, ponieważ mogłem mu sprawić taką przyjemność. To jest coś niesamowitego, to trzeba przeżyć i tego doświadczyć. Takich chwil i podobnych do tych, przeżywałem wśród chorych bardzo wiele. Uczyłem się od nich wiary w Boga i modlitwy. Wczasorekolekcje skończyły się, potem były comiesięczne spotkania i znów rekolekcje. Tak co roku przez cztery lata, od niepełnosprawnych uczyłem się jak żyć. Potem troszkę oddaliłem się od nich, choć sercem i myślami byłem z nimi blisko, wspominając jak wiele im zawdzięczam. Zostałem księdzem w 1998 roku i najwspanialsze życzenia, jakie dostałem, to były właśnie życzenia od niepełnosprawnych.

Zaufać mimo wszystko

Przyszedł luty 2003 roku, kiedy to w wyniku wypadku samochodowego złamałem kręgosłup i mam uszkodzony rdzeń kręgowy na odcinku piersiowym Th3-Th4. Od tego czasu jestem niepełnosprawnym księdzem i poruszam się na wózku inwalidzkim. Gdy po wypadku doszedłem do siebie, a wypadek był dość tragiczny, i gdy dowiedziałem się, że nie będę chodził, nie byłem w wielkim szoku, może właśnie dlatego, że wcześniej miałem kontakt z osobami na wózku. Pomyślałem sobie: >>Trudno, widocznie tak ma być. Pan Bóg ma w tym jakiś plan dla mnie. Niech mnie jednak nikt nie pyta jaki plan, bo sam tego jeszcze nie wiem<<. Wszystko to, co ja robiłem przy chorych, teraz trzeba robić przy mnie... Jedno z moich pierwszych zdań, jakie wypowiedziałem, to podziękowanie Bogu, że zostawił mi sprawne ręce i głowę, czyli to, co do kapłaństwa jest najważniejsze. Mogę sprawować Eucharystię, udzielać Sakramentu Pojednania i mówić kazania. A od młodzieży na rekolekcjach, które dla nich prowadziłem, dowiedziałem się: >>Nogami nie można się zbawić, tylko sercem!<<. Dokładnie tak jest i coraz bardziej to do mnie dociera, że nogi nie są najważniejsze w życiu, najważniejsze jest serce pełne zaufania w Boży Plan Zbawienia wobec każdego z nas.”

– Póki żyję, to wiem, że cierpienia nie mogę marnować. Muszę ofiarować je za dusze czyśćcowe i zatwardziałych grzeszników. Ale, słuchajcie, jednego jestem pewien: gdy stanę przed Bogiem, to nic nie będzie mnie już bolało… Po tamtej stronie nie będzie już żadnego bólu, tylko jedno, wielkie szczęście. I tego szczęścia każdemu z nas życzę! – tymi słowami, dając piękne świadectwo życia, ks. Marek Bałwas, zakończył wielkopostne rekolekcje. Mimo że od naszego spotkania minęły już ponad dwa lata, ich treść pamiętam do dziś...

 

Teksty polecane

nd pn wt śr cz pt sb

25

26

27

28

29

1

2

3

4

5

6

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

Dzisiaj: 29.03.2024