W drużynie Jezusa

Wypadek był dla niego początkiem nowego życia. Niepełnosprawność paradoksalnie doprowadziła go do żywej wiary i Boga. 35-letni Sebastian szczerze opowiada o swoim nawróceniu.

zdjęcie: canstockphoto.pl

2013-06-06

Redakcja: Dziękuję Ci za to, że zgodziłeś się na rozmowę. Od jak dawna jesteś w Ośrodku?

Sebastian: – Od kwietnia 1996 roku. 25 października 1995 roku uległem wypadkowi. Wracając z meczu piłkarskiego, wpadłem pod pociąg. Niestety byłem wówczas pod wpływem alkoholu. Straciłem lewą rękę w 89 procentach i złamałem kręgosłup. Doznałem jeszcze innych, lżejszych obrażeń, ale to z powodu złamanego kręgosłupa znalazłem się na wózku inwalidzkim. Ponieważ w moim rodzinnym domu nie było odpowiednich warunków dla osoby niepełnosprawnej, mama załatwiła mi miejsce w Ośrodku w Borowej Wsi.
 
 – To musiał być dla Ciebie trudny czas… Przejście z tamtego życia w to, które obecnie prowadzisz.
 – Oczywiście, że było trudno. Przedtem prowadziłem taki trochę szalony tryb życia; grałem w piłkę nożną w klubie Podlesianka-Katowice. Pierwsze dwa miesiące po wypadku spędziłem w szpitalu górniczym Świętej Barbary w Sosnowcu. Najtrudniejszy był pierwszy miesiąc. To wtedy pojawiły się pytania: Czemu akurat mnie to spotkało? Przecież tylu ludzi chodzi po ziemi i normalnie funkcjonuje… Początkowo lekarze pocieszali mnie, zapewniając, że będę mógł chodzić. Niestety, okazało się to niemożliwe. Myślę, że gdyby od razu powiedzieli mi prawdę, szybciej zaakceptowałbym tę sytuację. A tak, tylko się niepotrzebnie łudziłem. Kiedy w styczniu, zaraz po świętach, trafiłem do Górnośląskiego Centrum Rehabilitacji w Reptach, lekarz powiedział, że o chodzeniu mogę zapomnieć. Tym stwierdzeniem sprowadził mnie na ziemię.
 
 – Potem trafiłeś do Ośrodka „Miłosierdzie Boże”. Jaka była Twoja pierwsza reakcja na wiadomość, że będziesz mieszkać w Ośrodku o takim wezwaniu?
 – Na początku nie wiedziałem, że to Ośrodek „Miłosierdzie Boże”. Mama załatwiała wszystkie formalności, a mnie przywieziono tu karetką prosto z Rept. Zauważyłem, że na budynku, tuż nad portiernią, znajduje się wielki wizerunek Pana Jezusa. To był dla mnie szok. Zapytałem kierowcę karetki, czy przypadkiem nie pomylił się, przywożąc mnie tutaj. Odpowiedział, że adres się zgadza, a innego Ośrodka w okolicy nie ma. Byłem zdumiony i zły na mamę, że nie powiedziała, że trafię do ośrodka katolickiego. Na szczęście ta złość trwała krótko. Potem pojawił się Ksiądz kapelan. Często mnie odwiedzał i próbował przekonać, że jestem tutaj mile widziany. Tłumaczył, że to Ośrodek jak każdy inny, z tą tylko różnicą, że swoje cierpienie i niepełnosprawność mogę ofiarować Panu Bogu. Oczywiście wtedy podchodziłem sceptycznie do jego słów. Nigdy nie byłem blisko związany z Kościołem, może z wyjątkiem małych epizodów. Zanim przeprowadziliśmy się do Podlesia mieszkałem w Katowicach i uczestniczyłem w zajęciach szkółki niedzielnej, organizowanych w Seminarium duchownym. Kiedy zamieszkałem w Podlesiu także i ten kontakt z Panem Bogiem się urwał.
 
 – Czy był jakiś szczególny powód Twojego odejścia od Boga?
 – Trudno powiedzieć. Może stało się tak dlatego, że nikt nigdy nie wywierał na mnie żadnej presji w sprawach Kościoła i wiary. Nie czułem potrzeby spotkania z Panem Bogiem. Ważniejsi dla mnie byli koledzy i mecze niż kontakt z Nim.
 
 – Powiedziałeś, że pierwszy miesiąc po wypadku był dla Ciebie okresem buntu, zarówno jeśli chodzi o wiarę, jak i o ten Ośrodek…
 – Tak. Delikatnie mówiąc, nie byłem zadowolony. Ale wkrótce, pod wpływem naszego Księdza, sytuacja zaczęła się zmieniać. On naprawdę bardzo mnie zaskoczył. Dotąd miałem nienajlepsze zdanie o księżach. Ja i moi koledzy traktowaliśmy ich z przymrużeniem oka. Ksiądz kapelan często przychodził do mojego pokoju i pytał, czy nie miałbym ochoty z nim porozmawiać. Kiedy odmawiałem – nie narzucał się. Ciekawe jest to, że nie mówił wiele o Bogu. Zachęcał mnie raczej, bym pojawił w kaplicy, kiedy poczuję, że tego chcę. I tak powoli dokonywała się moja przemiana duchowa. Pamiętam jeden – jak sądzę – ważny moment mojego nawrócenia. Leżałem w łóżku. Na ścianie wisiał krzyż. Przeważnie na niego nie patrzyłem. A wtedy powiedziałem: „Skoro już tu jesteś, to mi się pokaż”. No i – szok!
 
 – Pan Jezus Ci się ukazał?
 – Nie było to tak, że Go nagle zobaczyłem. To było raczej takie przeżycie wewnętrzne, które trwało dłuższy czas. Najpierw, zacząłem odczuwać potrzebę obcowania z Nim. Coraz częściej zaglądałem do kaplicy. Jezus „dawał mi sygnały”, że ta moja niepełnosprawność jednak nie jest najgorsza. Polubiłem wizyty w kaplicy, zwłaszcza wieczorami. Muszę przyznać, że choć jestem facetem, zdarzyło mi się tam nieraz zapłakać. Nad sobą no i nad tym wszystkim… To trwało latami. Kiedy miałem 21 lat, w kaplicy naszego Ośrodka przystąpiłem do Pierwszej Komunii Świętej. Jako 26-letni mężczyzna przyjąłem bierzmowanie w parafii Świętego Mikołaja w Borowej Wsi.
 
 – Wiem, że Twoja przygoda z Panem Jezusem od tego czasu jeszcze się rozwinęła. Kiedy dziś rozmawiamy w Twoim pokoju, widzę, że nadal jesteś kibicem piłkarskim;świadczy o tym nawet Twoja pościel z logo klubu Manchester United. Jesteś więc wierny swojemu dawnemu hobby…
 – Tak, muszę przyznać, że lubię oglądać widowiska sportowe. Lubię czystą, sportową rywalizację. W moim życiu i w tej kwestii wiele się zmieniło. To już nie jest takie szaleństwo, jak kiedyś, kiedy mogłem komuś dać za to w twarz. Teraz jestem raczej kibicem „w pantoflach” i gram w drużynie Jezusa. Czuję, że mam w sercu Pana Boga, który inaczej kieruje moimi emocjami.
 
 – Spotkało Cię kolejne trudne – jeśli nie najtrudniejsze – doświadczenie w życiu. Masz odleżyny, z powodu których od kwietnia 2012 roku nie opuszczasz łóżka. Słyszałem, że lekarze nie dawali Tobie wielu szans na przeżycie. Przypominam sobie w związku z tym spotkanie w Twoim pokoju, o którym Tobie może być niezręcznie opowiedzieć. Podczas tego spotkania, Ewa – również osoba niepełnosprawna – podziękowała Ci za Twoje świadectwo wiary. Zauważyła, że niejeden człowiek z podobnymi przeżyciami, buntowałby się. Tymczasem Ty – od tylu miesięcy leżący w łóżku – przyjmujesz to z pokojem w sercu. Wiem, że wiele osób do Ciebie przychodzi i buduje się Twoją postawą...
 – Jestem wdzięczny za te słowa, ale myślę, że to zasługa Pana Boga. Dziękuję Mu, że całkowicie wypełnił pustkę w moim życiu. Dziękuję Mu za krzyż i za to, że za mnie umarł. Właśnie ta prawda była dla mnie pierwszym wyraźnym sygnałem w sercu. Wcale nie musimy widzieć Go twarzą w twarz. To symbole, które nam przekazał, które Kościół nam daje, powodują, że kiedy wewnętrznie się nad nimi zatrzymamy, możemy z nich wyciągnąć dużo pięknych wniosków. Dla mnie istotnym momentem było uświadomienie sobie, że oto Bóg – Istota doskonała – zniżył się do roli zwykłego człowieka i oddał za nas życie na krzyżu. Jemu zawdzięczam to, że jestem teraz takim a nie innym człowiekiem. I Duchowi Świętemu, że to wszystko jakoś we mnie ogarnął i uporządkował. Stąd ta radość w moim życiu. Nie smucę się odleżynami. One się przecież kiedyś zagoją i będę dalej funkcjonował. Cieszę się natomiast z tego, że mogę być sobą, mówić o Panu Bogu i każdego dnia żyć w Jego obecności. Bo to jest najważniejsze. To jest istota naszego życia, tu na ziemi.
 
 – Czyli być sobą – znaczy być z Panem Bogiem?
 – Dokładnie tak. Być sobą to znaczy mieć Go w sercu i umyśle. I kierować się codziennie Jego wolą. Gdy rano otwieram oczy – a leżę teraz głównie na jednym boku – to pierwszym, co widzę, jest niebo za oknem. Ono czasami jest zachmurzone, ale uśmiecham się i mówię: „Panie Boże, dziękuję Ci za kolejny dzień, który mi dajesz. Bez Ciebie byłby on szary i zwykły, jak te chmury za oknem”. A tak – ja tych chmur po prostu nie dostrzegam. Otwierając oczy, widzę tylko, że dostałem kolejny prezent, kolejny dzień, który mogę przeżyć jak najlepiej. To, że mogę dawać o Bogu świadectwo, to jest tylko i wyłącznie Jego zasługa. I za to po prostu dziękuję. Przed wypadkiem myślałem o Panu Bogu zupełnie inaczej, ale On już wtedy miał wobec mnie Swój plan. Może nawet wcześniej – zanim się urodziłem – zaplanował dla mnie przyszłość. Moja niepełnosprawność nie jest dla mnie Bożą karą. Traktuję ją, jako coś, co się stało, ale co nie jest najważniejsze. Pan Jezus Sam powiedział, że najważniejsze, aby do nieba wejść z czystym sercem. Nie jest ważne, jak będę wyglądał, czego mi będzie brak – ręki, nogi czy oka. Nie jest ważny mój wygląd zewnętrzny i to czy jestem niepełnosprawny. Każdy z nas przyjmując Go, jest Jego dzieckiem. A nawet, jeśli Go nie przyjmujemy, to Pan Bóg i tak będzie się o nas upominał. Bo On za nas wszystkich umarł na krzyżu.
 
 – Każdy z nas ma swoją własną historię zbawienia. Ty o Swojej zgodziłeś się nam opowiedzieć. Masz za Sobą doświadczenie życia bez Boga, później nawrócenie. Twoja niepełnosprawność nie tylko nie oddaliła Cię od Boga, ale wręcz odwrotnie – przyprowadziła Cię do Niego.
 – Pan Bóg rzeczywiście w cudowny sposób działa. My tego nigdy do końca nie zrozumiemy, bo jesteśmy zbyt krótkowzroczni. Bóg znał nas zanim się urodziliśmy. Zna każdy nasz dzień. On go nawet w pewnym sensie przygotował. W Piśmie Świętym zapewnia, że dba nawet o ptaki, więc tym bardziej zatroszczy się o nas. Bo jesteśmy mu bliżsi, On stworzył nas na Swoje podobieństwo. Mamy nieśmiertelną duszę, mamy część z Pana Boga. I to jest piękne. Dusza ludzka zawsze będzie lgnęła do Stwórcy. Nawet złych ludzi od czasu do czasu „rusza” sumienie. Problem polega na tym, czy chcę tego sumienia posłuchać, czy je w sobie zagłuszyć.
 
 – Czy zatem możesz powiedzieć, że Ośrodek „Miłosierdzia Bożego” okazał się dla Ciebie zbawienny?
 – Tak właśnie myślę. Jestem tu już prawie 17 lat i nie oddałbym tych chwil za nic w świecie. Każdy, kto mnie zna, dziwi się, jak to możliwe, że brak ręki i sprawnych nóg nie jest dla mnie przeszkodą. Owszem, pewnych rzeczy nie zrobię, czegoś tam w życiu nie osiągnę. Ale to nie jest istotne. Wolę niepełnosprawny wejść do Królestwa Niebieskiego. Dla mnie najważniejsze jest, abym w chwili śmierci był wolny od zwątpienia, miał serce czyste i cieszył się, że za chwilę będę mógł zobaczyć się z moim Ojcem – najprawdziwszym z ojców. Tak właśnie wygląda moje życie. A to, że jestem akurat w Ośrodku „Miłosierdzia Bożego” również jest dla mnie wyraźnym sygnałem od Niego. Choć wyrządziłem ludziom wiele zła, dzięki Bożemu Miłosierdziu mam szansę za to przepraszać. Jestem też przekonany, że Pan Bóg wszystkie te sprawy, które miałem w sercu i które Mu oddałem – naprawi. Być może już nigdy nie spotkam tych osób, ale wierzę, że Pan Bóg będzie działał w taki sposób, aby ci ludzie, którym wyrządziłem zło, nie czuli, że było to najgorsze doświadczenie w ich życiu. A gdybyśmy kiedyś się spotkali, wtedy z całego serca będę mógł ich przeprosić. Jestem jednak przekonany, że Pan Bóg już to załatwił.
 
 – Bardzo dziękuję za rozmowę.

Miesięcznik, Numer archiwalny, 2013-nr-03, Z cyklu:, W cztery oczy

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 20.04.2024