Pełnosprawne więzi

Kiedy razem spotykałyśmy się wieczorem na jadalni na dziesiątce różańca, czasami niespodziewanie wchodzili opiekunowie czy pielęgniarki z lekami, a my tu ze Zdrowaśkami...

zdjęcie: Archiwum prywatne

2013-06-06

Duchu Święty przyjdź! Panie Jezu, Ty idź przede mną. Wejdź pierwszy do grupy, wejdź pierwszy przez drzwi, bądź w każdej rozmowie – te słowa często były w moich myślach przed rozpoczęciem pracy, kiedy przemierzałam korytarze, idąc do grupy trzeciej.

 
Błogosławione oczekiwanie
 
Pracując w Ośrodku „Miłosierdzie Boże” w Borowej Wsi, jako opiekun wśród grupy dziesięciu niepełnosprawnych dziewcząt i kobiet (w większości z normą intelektualną, lecz niepełnosprawnych fizycznie), doświadczyłam, że dobra wola, czas i wiara, że to, co dobre zwycięży, potrafią wiele zmienić. W pierwszych dniach pracy na „trójce”, podczas spontanicznej rozmowy przy stole, usłyszałam od jednej z dziewcząt przykre i mocne słowa związane z objęciem przeze mnie opieki nad grupą: „Tak, ale nas nikt nie pytał o zdanie!” Oczywiście łatwo można się domyślić, że pojawienie się mojej osoby na tym buntowniczym terytorium nie było związane z wielką euforią. I co za paradoks, kiedy teraz wspominamy ten moment, zawsze jest dużo śmiechu! A czasem zdarza się też usłyszeć z ust tej samej osoby miłe westchnienie: „Szkoda, że cię tu z nami już nie ma”. Nie piszę tego, aby samą siebie chwalić, ale po to, by pokazać, jak czas może zmienić myślenie, postawę wobec drugiego człowieka. Ale, aby tak się mogło stać, dobrze jest choć trochę zaufać Panu Bogu i czekać. Czas okazuje się błogosławiony.
 
Daj to, czym żyjesz i słuchaj „dobrych aniołów”
 
Ważną rolę w nawiązaniu bliższego kontaktu z mieszkańcami ośrodka odegrał mój „ośrodkowy anioł stróż” (bo tak sobie czasem nazywam jednego z pracujących tam opiekunów), który często wpadał na chwilę do naszej grupy i zawsze zostawiał jakąś myśl do refleksji lub dobrą radę i wsparcie. Pamiętam, że kiedyś powiedział (to były początki mojej pracy), że ludzie w Ośrodku potrzebują wzajemnych spotkań, potrzebują wyjść do innych, żeby nie zamykać się tylko w tym miejscu. Ta myśl zapadła mi wtedy bardzo w serce i w dużym stopniu wpłynęła na dalszą pracę. Z kolei inna osoba zasugerowała, aby wiele rzeczy robić razem. Dlatego też ważne stało się stwarzanie okazji do tego, by coś zrobić wspólnie.

I tak postanowiliśmy robić wspólnie comiesięczne zakupy z artykułami chemicznymi, razem też piekłyśmy ciasta – niestety często wychodziły nam zakalce. Zorganizowałyśmy sobie nawet kiedyś włoski wieczór. Z włoską muzyką i włoskim jedzeniem. Były też wypady do kina, w góry, wspólne grillowanie, wyjścia do restauracji na pizzę, czy gorącą czekoladę. Często podróżowałyśmy miejskimi autobusami, co sprawiało jeszcze większą frajdę, a dla osób poruszających się na wózkach było okazją do nabycia umiejętności korzystania z komunikacji miejskiej. Zdarzały się też wyjazdy pociągiem – na lody do Pszczyny, czy bardziej wymagający – na Górę Świętej Anny. Podczas każdego z takich wyjazdów można było poznać się lepiej. Dobrymi wspólnymi wydarzeniami, które dla mnie miały szczególne znaczenie, były pielgrzymki. Co roku z parafii w Borowej Wsi organizowana jest piesza pielgrzymka do pobliskiego Sanktuarium Maryjnego. Ponieważ była to okazja do wspólnego spędzenia czasu i do doświadczenia duchowego, nasza grupa również wybrała się na tę pielgrzymkę. Wyzwaniem dla nas stała się także nocna młodzieżowa piesza pielgrzymka do Rud Raciborskich. Niesamowite przeżycie! Było ciężko, ale świadectwo wiary niezapomniane. Wymyśliłyśmy nawet wspólną intencję – idziemy modlić się o dobrego męża!

Pamiętam moment na jednym z postojów, kiedy podczas adoracji była możliwość przystąpienia do spowiedzi świętej. Czułam wtedy potrzebę, aby skorzystać z tego sakramentu. Kiedy odeszłam od konfesjonału, zobaczyłam, że wielu z naszej grupy również podchodzi do spowiedzi. Wówczas przyszła taka refleksja, że warto dać przykład, bo wtedy istnieje szansa, że inni podążą naszymi śladami. W te różne wspólne działania często włączałam moich znajomych, mieszkańców Borowej Wsi, aby integracja miała szerszy wymiar, aby umożliwić im bliższy kontakt z osobami niepełnosprawnymi. Wierzę, że przyniosło to dobry owoc – przekonanie, że to przecież normalni ludzie, z podobnymi problemami. Takie znajomości to prawdziwy skarb.

Cudownym przeżyciem duchowym stała się wspólna pielgrzymka do Rzymu i Msza Święta przy grobie Błogosławionego Jana Pawła II . Miałam okazję być w Rzymie kilka razy i pomyślałam, że warto umożliwić wyjazd i przeżycie pięknych chwil także tym, którzy tak łatwo nie mogą sami pojechać. Zachęcam każdego do pielgrzymowania razem z osobami niepełnosprawnymi – to uczy pokory, a o narzekaniu nie ma mowy! Pomagając ludziom warto chyba dać po prostu to, co samemu lubi się robić. Wyjść z inicjatywą ale też korzystać z nadarzających się okazji. To zbliża do siebie!
 
Pozwól się zawstydzić
 
Pamiętam szczególny czas i wielkie świadectwo wiary grupy, kiedy w październiku – we wspomnienie Świętej Faustyny – większość z nas zdecydowała się na Duchową Adopcję Dziecka Poczętego. Pomysł wyszedł od jednej z mieszkanek, która trwała w tym nabożeństwie już długi czas. Wcześniej dałyśmy sobie tydzień czasu na podjęcie decyzji o przystąpieniu do modlitwy. Podczas jednej z kolacji umówiłyśmy się na spotkanie w kaplicy, aby przy Panu Jezusie to postanowienie złożyć. Dziewczyny zachęcały się wzajemnie. Ten widok budował! Prawie cała grupa przyszła. Pamiętam też, że ważne było dla nas to, aby modlić się razem. To miało nas motywować do wytrwałości w modlitwie przez całe 9 miesięcy. Ustaliłyśmy stałą wieczorną porę i miejsce na dziesiątkę różańca. Często przedłużałyśmy modlitwę, ponieważ dołączałyśmy dodatkowe własne intencje do przemodlenia. Dla mnie było to wielkie świadectwo wiary i pobożności. Nieraz zawstydziła mnie gorliwa modlitwa niektórych dziewczyn. Kiedy razem spotykałyśmy się wieczorem na jadalni na dziesiątce różańca, czasami wchodzili niespodziewanie opiekunowie, czy pielęgniarki z lekami, a my tu ze Zdrowaśkami. Przyznam, że niektórzy robili wielkie oczy ze zdziwienia, a nam pojawiał się wtedy uśmiech na twarzach. Siła tkwi w grupie. „Bo gdzie dwóch albo trzech modli się w Imię Moje...” – znamy dobrze te słowa Jezusa. I choć z różnych powodów zakończyłyśmy tę Adopcję, modląc się teraz indywidualnie, do dziś mam takie przekonanie, że wtedy ta modlitwa różańcowa była dla wielu z nas umocnieniem wiary i szczególnym ziarenkiem budującym i przemieniającym naszą grupową wspólnotę.
 
Bóg uczyni resztę!
 
Wierzę, że po prostu tyle, ile mogłyśmy z siebie dać – dałyśmy – a Pan Bóg uczynił resztę i pokazał, że możemy razem robić coś dobrego! Możemy umacniać się wzajemnie przeżywaniem swojej wiary. Możemy to czynić mimo różnych napięć i kryzysów, które się pojawiają. Mimo ukradkiem wylanych łez, mimo chęci pokazania swoich racji. Wiem, że choć pojawiały się nieporozumienia i trudności, przykre słowa czy niemiłe spojrzenia, w głębi serca zależało nam na wzajemnym dobru. To, co było złe i niepotrzebne rodziło okazje do powiedzenia słowa „przepraszam” czy przytulenia. Najważniejszym z doświadczeń z pracy w Ośrodku „Miłosierdzie Boże” jest poczucie, że daje się cząstkę siebie oraz przekonanie, że niepełnosprawność ludzka nie jest czymś, co tworzy bariery – ale wręcz przeciwnie – zbliża i może stać się przestrzenią motywującą do działania. Mam pewność, że niepełnosprawni są skarbem w oczach Boga, bo na nich objawia się Jego Chwała. Bycie wśród nich to dla mnie wielka łaska.

Miesięcznik, Numer archiwalny, 2012-nr-12, Z cyklu:, W cztery oczy

nd pn wt śr cz pt sb

25

26

27

28

29

1

2

3

4

5

6

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

Dzisiaj: 29.03.2024