Okno zwane sercem

Pani Barbara przygotowała się do naszej rozmowy: pyszna herbata, genialne kremówki, nawet zupa ogórkowa. Pytana, mówi powoli, cedzi słowa. Nie jest rozmówczynią na długie, pełne dygresji wywiady. Uśmiecha się. Nie wiem, ile pod tym uśmiechem udaje Jej się ukryć. Niektóre pytania padają na głos chyba po raz pierwszy. Stosuję triki, próbuję wydobyć z Niej jakieś efektowne puenty i mądrości. Nic z tego. Ona się nie popisuje, rozmowa wciąż wraca w to samo miejsce. Dobrze, że przynajmniej w kilku momentach starcza mi rozumu, by zamilknąć…

2013-06-06

Renata Katarzyna Cogiel



Doprawdy nie wiem od czego zacząć. Znamy się ładnych parę lat, a ja główkuję jak zagaić rozmowę. Spróbuję najprościej. Jest Pani mężatką oraz mamą dwóch chłopców: 15-letniego Tomka i 9-letniego Łukasza. Trudno jest ogarnąć ten męski świat?
– Owszem. Czasem to jest wręcz niemożliwe. Mężczyźni są dużo bardziej skomplikowani niż nam kobietom się wydaje. Z nimi – obojętnie w jakim są wieku – trzeba postępować delikatnie i dyplomatycznie. Trzeba wiedzieć, co chce się osiągnąć. Moi synowie, choć są kompletnie od siebie różni, rywalizację kochają jednakowo. Często się kłócą, muszą stale jeden drugiemu coś udowadniać. Lepiej im na to pozwolić. Wtedy bywa wesoło.


No, domyślam się. Sama mam dwóch braci i swoje z nimi przeżyłam. Wracając do Pani synów: Tomek i Łukasz bardzo się różnią. A konkretnie?
– Pomijając cechy charakteru, podstawowa różnica między nimi polega na tym, że Tomek jest chory, a Łukasz zdrowy. To dwa absolutnie różne światy.


Dobrze, że Pani sama wywołała ten temat. Ja chyba nie miałabym odwagi. Skoro jednak słowo się rzekło, proszę wyjaśnić na czym polega choroba Tomka?
–Tomek urodził się ze złożoną wadą serca, zwaną Zespołem Fallota. Inne nazwy tego schorzenia to atrezja tętnicy płucnej lub sinica centralna. W praktyce oznacza to, że Tomek nie ma pnia tętnicy płucnej, ma dziurę między komorami serca oraz kilka naczyń krążenia obocznego. Na skutek niedotlenienia krwi, sinieją mu usta, ręce i nos. Konsekwencją tego jest fakt, że nie toleruje on absolutnie żadnego wysiłku. Każdy wysiłek jest dla niego poważnym zagrożeniem.


Rozumiem, że to wada wrodzona. Czy w okresie ciąży były jakieś sygnały, że Tomek urodzi się chory?
– Nie. Nie miałam żadnych informacji od lekarza, że coś jest nie tak. Nie wiem, czy lekarz coś wiedział, tylko nie chciał powiedzieć. Może nie starczyło mu odwagi. Nie mam pojęcia. Pewnie się już tego nie dowiem.


Jak wygląda leczenie Tomka?
– Tomek przynajmniej raz w roku przechodzi szereg badań kontrolnych i wtedy musi położyć się na oddział. Aktualnie jesteśmy na etapie rozmów z lekarzami na temat ewentualnego zabiegu operacyjnego. Przez wiele lat Tomka odraczano od wykonania zabiegu z powodu poważnego ryzyka niepowodzenia. Dzisiaj chirurdzy wypowiadają się raczej entuzjastycznie, choć naturalnie gwarancji żaden lekarz dać nie może. Wszystko będzie zależało od ogólnej kondycji organizmu i od tego, co lekarze stwierdzą bezpośrednio na stole operacyjnym. W tym temacie jest wciąż wiele niewiadomych.


Konsekwencją stanu zdrowia Tomka jest fakt, że nigdy nie chodził do szkoły. To szkoła, w osobach nauczycieli przychodzi do niego w odwiedziny.
– Tak. Chodzi przede wszystkim o to, że Tomka trzeba chronić przed infekcjami, bo każda infekcja jest dla niego poważnym zagrożeniem. Dużym problemem dla Tomka byłoby również pokonywanie schodów. Wiadomo, że szkoły zazwyczaj nie są jednopoziomowe, mają kilka pięter, a dzisiaj dzieci i młodzież rzadko uczą się przez cały dzień w jednej sali lekcyjnej, wciąż muszą wędrować. Inną kwestią jest fakt, że Tomek ma problemy z utrzymaniem równowagi. Gdyby go ktoś popchnął, to spadnie ze schodów jak kłoda, w niekontrolowany sposób. On nawet nie potrafi zrobić przysiadu, bo po pierwsze jest to dla niego wysiłek, a po drugie ma to fatalny wpływ właśnie na jego równowagę. Myślę więc, że dom jest dla niego środowiskiem dużo bardziej bezpiecznym niż szkolne korytarze i boisko.


Podejrzewam, że zapewnienie warunków, by Tomek mógł uczyć się w domu jest dla Pani poważnym wyzwaniem organizacyjnym i logistycznym.
– Delikatnie powiedziane. Ja sama jednak niczego bym nie zrobiła, nie dałabym rady. W ten proces jest zaangażowanych wiele osób. Głównie moja mama. Gdyby nie ona, pogodzenie wszystkich moich obowiązków z opieką nad Tomkiem byłoby niemożliwe. Z uwagi na to, że razem z mężem musimy pracować zawodowo, w opiece nad Tomkiem główną rolę odgrywa właśnie babcia. Bez niej nie byłoby szans na sensowne poukładanie tego wszystkiego. Gdy Tomek był mały, było łatwiej, bo mieszkaliśmy z mamą. Teraz mieszkamy osobno więc sytuacja jest dużo trudniejsza i wymaga od nas większej dyscypliny i racjonalnego planowania.


To ciekawe, co Pani mówi. Kiedy przez sześć lat miałam przyjemność przychodzić do Tomka na lekcje, nigdy nie pomyślałam o tym w ten sposób. Chodzi o to, że zawsze kiedy przekraczałam próg Waszego domu, miałam wrażenie, że niczego w nim nie brakuje, że wszystko jest na swoim miejscu. Że Wasze życie toczy się zupełnie normalnie. Nie postrzegałam wówczas Waszej codzienności jako czegoś wywalczonego i starannie zaplanowanego. Czegoś, co utrzymane jest w bezlitosnych ramach dyscypliny i poświęcenia. Widziałam ją raczej w kategoriach spokojnego przeżywania kolejnych dni, bez pośpiechu, w harmonii.
– Skoro tak, to znaczy, że mi się udało. Jako matka i żona postawiłam sobie za punkt honoru, że mój dom mimo wielu trudności jednak będzie normalny. Wychodzę z prostego założenia: to, że my jako rodzina każdego dnia musimy zmagać się z cierpieniem, wcale nie znaczy, że mamy prawo naszymi problemami zatruwać życie innym i narzekać, jacy to my jesteśmy biedni i umęczeni. Nie wszyscy wszystko muszą wiedzieć i widzieć. Nie wszystko nadaje się do pokazywania. Staramy się więc, by nasza codzienność była spokojna i na swój sposób radosna.


Mnie niestety nie zawsze stać na taką wspaniałomyślność wobec życia. Zastanawiam się, co ważnego przeoczyłam…
– Jest pani matką?


Nie.
– No to ma pani gotową odpowiedź. Bycie matką jest powołaniem w powołaniu. Najpierw jest powołanie do bycia kobietą, potem w tej kobiecości jest powołanie do bycia matką. Matki to specjalna kategoria wśród kobiet. Są zdolne do wielkich rzeczy.


Domyślam się, że decyzja o sprowadzeniu na świat kolejnego dziecka, podczas, gdy pierwsze urodziło się chore i wymaga stałej opieki, nie należała do łatwych.
– Przyznam uczciwie, że w naszym przypadku, nie była to decyzja świadoma. Z powodu lęku nie planowaliśmy kolejnego dziecka. To się po prostu stało. Kiedy się okazało, że jestem w ciąży, była we mnie ogromna obawa, że znowu będzie coś nie tak. Z czasem, kiedy wiadomo już było, że dziecko jest zdrowe, pojawiła się radość. No i wdzięczność Panu Bogu za dar nowego życia. Za to, że zdecydował za nas.


Kiedy Łukasz fika koziołki na kanapie, podczas gdy my rozmawiamy, nie bardzo potrafię sobie wyobrazić, że mogłoby go nie być. Jest wiercipiętą i gadułą. Przekochany chłopak!
– Oni obaj są kochani! Najfajniejsze w ich wychowywaniu jest chyba to, że ja każdego z nich muszę kochać trochę inaczej. Miłość matczyna ma wiele odcieni. Na Tomka bardziej chucham i dmucham, a Łukasz jakby z definicji boleśniej doświadcza twardości życia. Miłość do Tomka jest miłością opiekuńczą i troskliwą, miłość do Łukasza jest bardziej wymagająca.


Wspomniała Pani, że w opiekę nad dziećmi szczególnie angażuje się babcia. Pojawia się w tym miejscu piękny wątek, który przypomina prawdę oczywistą, że mało kto potrafi obejść się bez mamy i jej pomocy.
– No tak. Moje dzieci potrzebują mnie, a ja potrzebuję mojej mamy. Ja wspieram Tomka w jego chorobie, a moja mama wspiera mnie w tym wspieraniu. Mniej więcej tak to działa. Dzięki obecności i ogromnej pomocy mojej mamy, możemy razem z mężem pracować zawodowo, możemy zarabiać na życie. Bez niej nie byłoby to możliwe. Zresztą, gdybym chciała opowiedzieć o tym, ile dobra od niej otrzymujemy, to musiałaby mi pani poświęcić czas na niejedną jeszcze rozmowę.


Pani wciąż się uśmiecha. Trudno mi pojąć, że ktoś od lat męczony chorobą dziecka i niepewną przyszłością, ciągle może być optymistą. Można się tego nauczyć, jakimś cudem to wytrenować?
– To nie ma nic wspólnego z treningiem. Cały sekret polega na tym, że otaczają mnie ukochane osoby. Jest jeszcze odniesienie do Pana Boga, do kwestii wiary. To w bardzo konkretny sposób pomaga ustawić się w relacji do życia.


Właśnie odpowiedziała Pani na pytanie, którego jeszcze nie zadałam. Pozwalam wobec tego, by poprowadziła mnie Pani w tej rozmowie po swojemu…
– Kiedy pojawiło się w moim życiu cierpienie związane z chorobą Tomka, zaczęłam zadawać Panu Bogu pytania. Były to pytania raz w klimacie pretensji, innym razem w klimacie niepewności. Zastanawiałam się, dlaczego ta choroba nie dotknęła mnie, tylko moje dziecko? Gdybym miała wybór, bez wahania wzięłabym wszystkie jej konsekwencje na siebie, żeby tylko Tomek mógł być zdrowy. Na szczęście w mojej relacji do Pana Boga nigdy nie było na tyle dramatycznie, by całkiem się na Niego obrazić. Ja i moja rodzina ostatecznie zostaliśmy Panu Bogu wierni, choć nie powiem, że było łatwo.


Wciąż się zastanawiam, ile ran trzeba w sobie zamknąć, by umieć skonfrontować się z dojmującym cierpieniem i stale czekać w gotowości, by to, co najbardziej boli, przyjąć na siebie?
– Ja też się zastanawiam i wciąż nie pojmuję. Myślę jednak, że kiedy w grę wchodzi miłość matki, wówczas mamy do czynienia z tajemnicą. Nie wiem jak inne matki, ale ja patrzę na świat przez okno, które nazywa się serce. Z tego okna roztacza się cudowny widok. Można z niego dostrzec potrzeby innych ludzi i w miarę możliwości im zaradzać.


Kochające się osoby spędzają ze sobą sporo czasu. Co robicie, kiedy jesteście razem?
– Powiem szczerze, że rzadko mamy okazję pobyć wszyscy razem. Ale kiedy przychodzi już taki czas, staramy się go dobrze wykorzystać. Sposób spędzania wolnego czasu musimy jednak dostosować do możliwości Tomka. W jego przypadku odpada jakakolwiek forma aktywności ruchowej. Nie możemy zabrać Tomka w różne ciekawe miejsca, bo niestety nie wszędzie można wjechać autem. Na szczęście Tomek ma swoje pasje i w razie konieczności potrafi zorganizować sobie czas.


A co Tomek lubi robić, co go interesuje?
– Tomek siedzi w atlasach, encyklopediach, dużo czyta o klubach sportowych, o flagach. Zna wszystkie stolice, powierzchnię i liczbę ludności poszczególnych państw. Wybiera to, co go interesuje. Tabliczki mnożenia nie pamięta, bo według niego nie jest to do szczęścia potrzebne. Wiedzę dzieli na taką, którą zdobywa z konieczności i niejako z obowiązku i taką, którą zdobywa z własnego wyboru, dla przyjemności. Poza tym Tomek jest dosyć zamknięty w sobie, ma swój wewnętrzny świat. Jest oszczędny w słowach. Jak mówi, to zawsze krótko i na temat.


Tomek bez wątpienia różni się od swoich rówieśników.
– Z uwagi na to, że Tomek nie przebywa w środowisku szkolnym, jest trochę inny niż jego koledzy. Inny w tym znaczeniu, że nie zna problemów świata na zewnątrz, nie do końca jest świadomy zagrożeń, które mogą na niego czyhać. Potrzebuje pomocy i nadzoru. Jest nieporadny życiowo.


To ciekawe, bo ja mam dokładnie odwrotne wrażenie. Na potwierdzenie tego, wspomnę o pewnym szczególe. Kiedy dzisiaj wysiadałam z windy, Tomek już na mnie czekał. Potem poprowadził mnie korytarzem i szarmancko otworzył mi drzwi do Waszego mieszkania. Niejeden dorosły mężczyzna nie wie, że tak należy się zachować. Tomek jest prawdziwym młodym dżentelmenem. Chyba instynktownie wyczuwa, że kobietę trzeba adorować i się o nią troszczyć. O mnie zatroszczył się wspaniale. Pogratulować!
– Pozostaje mi powiedzieć, że się cieszę.


Pamiętam Tomka z naszych wspólnych lekcji i muszę przyznać, że kiedy dało mu się czas i swobodną przestrzeń do wypowiedzi, to nieraz potrafił tak się odezwać, że otwierałam buzię z wrażenia, że dziecko może mieć takie refleksje i przemyślenia. Ja jestem głęboko przekonana, że Tomek jest niezwykle wrażliwym i mądrym chłopcem. On mocno reflektuje świat.
– Tomek przeżywa wiele spraw, przeżywa też swoją chorobę. Mówi, że nie chce cierpieć, że wystarczy mu to, co już przeżył. I trudno mu się dziwić. Przez doświadczenie cierpienia i choroby musiał wewnętrznie szybciej dorosnąć.


Co – oprócz powrotu Tomka do zdrowia – uczyniłoby z Pani osobę w pełni szczęśliwą?
– Ja jestem szczęśliwa. Do szczęścia nie potrzebuję niczego więcej, jak tylko dobra moich najbliższych. Może jeszcze dobrze byłoby spłacić kredyt, który wzięliśmy, by móc przeprowadzić się do budynku z windą. Ale to nie jest najważniejsze.


Dobrze mi tutaj. Mogłabym tak rozmawiać z Panią bez końca. Ale chyba zbliżamy się do momentu, kiedy należałoby zadać ostatnie pytanie. Zatem, jaka jest recepta na pogodzenie się ze światem?
– Nie znam takiej recepty. Nie patrzę na to w ten sposób. Próbuję na co dzień nie myśleć stale o tym, co trudne, o tym, z czym trzeba się zmagać. Staram się uchwycić dobrych myśli i radzić sobie z godziny na godzinę, z tygodnia na tydzień, z roku na rok. To naprawdę da się zrobić!

Miesięcznik, Numer archiwalny, 2012-nr-05

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 27.04.2024