Lekarz dusz

Rozmowa z księdzem Andrzejem Ahnertem, kapelanem w Samodzielnym Publicznym Szpitalu Klinicznym im. Andrzeja Mielęckiego w Katowicach.

2013-06-06

rozm.: Renata Katarzyna Cogiel

 

Spotykając ludzi, często śmiertelnie chorych, trzeba zachować czujność. Trzeba współczuć i kochać. Trzeba też pielęgnować w sobie wdzięczność Panu Bogu za wszelkie dobro, które nas spotyka.

Na początku chcę zapytać Księdza o spotkanie przy łóżku chorego, które Ksiądz przez lata swojej posługi szczególnie zapamiętał, które najbardziej zapadło Księdzu w serce.
Pracuję w szpitalu 12 lat, na oddziałach onkologicznych i hematologicznych. Dla mnie każdy dzień obfituje w nowe, bardzo ciekawe wydarzenia, w których widzę działanie Pana Boga. Kiedy podjąłem posługę w szpitalu przy ul. Reymonta w Katowicach, zacząłem spotykać młodych ludzi w wieku 20-30 lat, ciężko chorych. Takich spotkań pamiętam wiele, do dzisiaj mam je wszystkie przed oczyma.

Wspomnę o kilku. Pamiętam spotkanie z 18-letnim człowiekiem, chorym na białaczkę. Wchodzę do sali, witam się a on mnie wyrzuca. Wychodzę ale myślę sobie: przecież on potrzebuje Pana Boga. Znowu wchodzę i znowu padają epitety pod moim adresem. Próbuję kolejny raz. Siadam, chwytam go za rękę a on zaczyna płakać. Prosi mnie, żebym wybaczył mu jego zachowanie i tłumaczy, że niedawno dowiedział się o swojej chorobie. Pamiętam dobrze te nasze rozmowy. Wiele było w nim buntu, pytań. Czasem moja rola polegała tylko na trzymaniu go za rękę, na krótkiej modlitwie przy nim. Jak mi po czasie powiedział, w szpitalu przeżył najpiękniejsze chwile swojego życia. Tam Pan Bóg dotknął go swoją łaską i miłosierdziem, kiedy przyjął sakramenty święte. Mam przed oczyma młodą dziewczynę – Danusię, która leżała w szpitalu na Reymonta prawie 700 dni. Była już po studiach. W szpitalu nauczyła się biegle języka hiszpańskiego, bo jak mówiła, nie chce marnować czasu, który można mądrze zagospodarować. Kiedy jej rodzice prosili mnie o modlitwę przy niej, ona stale powtarzała, że wołamy do Boga o zdrowie dla niej, a Jego wola jest inna. Wciąż mówiła, że Bóg chce inaczej. Doskonale też pamiętam Pana Piotra, który leczył się na hematologii przez 30 długich lat. Pan Piotr nigdy nie przystępował do sakramentów świętych, zawsze jednak, gdy wchodziłem do sali, wstawał, robił znak krzyża, klękał. Mówię kiedyś do niego: Panie Piotrze może jednak udzielę sakramentów. On na to: księże, jeszcze nie jestem gotowy. I tak spotykaliśmy się wielokrotnie na oddziale, przez kilka lat. Pewnego dnia Pan Piotr prosi mnie o spowiedź i komunię świętą. Mówi potem: jestem szczęśliwy, proszę o wypisanie kartki, bo mi żona nie uwierzy. Proszę sobie wyobrazić, że Pan Piotr następnego dnia wyszedł do domu i tam zmarł. I znowu widziałem niezwykłe działanie Pana Boga. Na szpitalnych oddziałach przeżywam najpiękniejsze chwile swojego kapłaństwa. Nawrócenia, spowiedzi po kilkudziesięciu latach. Tego nie sposób zapomnieć.

A czy zdarzyło się, że mimo Księdza starań, człowiek chory do Pana Boga nie trafił, że jednak nie udało się tego człowieka z tym Panem Bogiem spotkać?
Oczywiście, nie brakuje momentów trudnych. Czasem zdarza się, że to dochodzenie chorego do Pana Boga jest rozłożone w czasie i dokonuje się powoli. Słyszę nieraz wiele przykrych słów pod swoim adresem. Wtedy dopominam się o szacunek, modlę się za tego człowieka a resztę zostawiam Panu Bogu. Często przed pójściem do takiego chorego, modlę się w kaplicy szpitalnej, żeby z naszego spotkania coś wyszło. Czasem wychodzi, innym razem nie. To Pan Bóg o tym decyduje. Ja jestem tylko Jego narzędziem.

No tak, ale podejrzewam, że mimo tego pokornego oddania się w ręce Pana Boga, dosięga Księdza czasem zwykłe ludzkie zniechęcenie.
Jesteśmy tylko ludźmi. Ja każdą trudną sytuację bardzo przeżywam. Dla mnie szczególnie trudne jest to, że nie mam możliwości dotrzeć do wszystkich pacjentów szpitala. Mam pod swoją opieką łącznie 7 klinik, więc jest to potężny obszar i mnóstwo ludzi. Teraz często modlę się za wstawiennictwem Błogosławionego Jana Pawła II i czuję, że On mnie w tej mojej posłudze wspiera. Ciągle próbuję iść do przodu, pokonując zniechęcenie i trudności.

Czy utrzymuje Ksiądz jakiś kontakt z chorymi, którzy zakończyli już leczenie w szpitalu?
Tak, to zawsze są piękne spotkania. Są chorzy, którzy odwiedzają mnie przy okazji badań kontrolnych, kolejnej chemii. Niektórzy przychodzą i zamawiają mszę świętą z okazji urodzin czy rocznicy przeszczepu. Cieszą się, że możemy spotkać się w kaplicy a nie w sali szpitalnej.

Wiem skąd inąd, że w Księdza przypadku, ten kontakt sięga o wiele dalej. Proszę pozwolić, że w tym miejscu wspomnę o pewnej Księdza praktyce. Otóż, kiedy umiera któryś z pacjentów, kiedy wraca do domu Pana Boga, wówczas Ksiądz zadaje sobie trud i jedzie na grób tego człowieka i tam się modli.
Odwiedzam groby podopiecznych zwłaszcza wtedy, kiedy nie mam możliwości odprawić ich pogrzebu. Nasi chorzy przyjeżdżają z różnych stron Polski, dlatego – gdy odchodzą – nie zawsze mogę uczestniczyć w ich ostatnim pożegnaniu. Zdarza się, że odwiedzam grób pacjenta z jego rodziną i razem się modlimy. Mam też taki zwyczaj, że wszystkich zmarłych, z imienia i nazwiska wpisuję do swojego brewiarza. Staram się o nich pamiętać w mojej codziennej kapłańskiej modlitwie.

To jest taki rodzaj kontaktu, który łączy dwie rzeczywistości, który przekracza i pokonuje granice śmierci. To kontakt otwarty i wychylony w wieczność.
Tak, to prawda. Czasami się zdarza, że ktoś żegna się ze mną w dniu śmierci albo wręcza mi swoje zdjęcie i zaprasza na pogrzeb. Chorzy mówią: do zobaczenia w niebie, za wszystko dziękuję, już się nie zobaczymy. Ci ludzie często przeczuwają moment przejścia do wieczności. Dojrzewają do tego najważniejszego spotkania.

Podstawowym zadaniem kapelana jest naturalnie posługa ludziom chorym. Ale interesuje mnie też, jak wyglądają Księdza relacje z personelem szpitala, czy tym ludziom również Ksiądz służy?
W naszym szpitalu pracuje prawie 900 osób personelu. To jest tłum ludzi. Staram się o bezpośredni kontakt z nimi, ale przy takiej ilości osób jest to czasem trudne. Zawsze wchodzę do dyżurek, rozmawiam z pielęgniarkami, błogosławię, pytam o ich sprawy. Mając ze sobą dobre relacje, możemy zrobić dużo więcej.

Rozumiem, że ten kontakt Księdza z personelem powoduje, że możecie razem lepiej służyć chorym.
Oczywiście. Nieraz nie przyszłoby mi na myśl, że ktoś może czegoś potrzebować. Kiedyś jeden pacjent ze Szczecina leżał sam na sali i nie pomyślałem, że z uwagi na odległość nikt go nie odwiedza. Pielęgniarki wiedzą takie rzeczy. Zrobiliśmy więc zrzutkę i kupiliśmy dla niego potrzebne drobiazgi. Innym razem pielęgniarki zwracają mi uwagę, że trzeba porozmawiać z którąś pacjentką, bo jest smutna. Często trzeba coś załatwić, również poza szpitalem. Jestem więc do dyspozycji w ciągu dnia i w nocy. Ale sam niczego bym nie zrobił. Pragnę więc w tym miejscu podziękować za ofiarną pracę wszystkim, których mam przyjemność i zaszczyt codziennie spotykać przy łóżku chorego. Są to zastępy lekarzy, pielęgniarek, personel pomocniczy – mnóstwo cudownych ludzi.

Chciałabym powrócić w tym miejscu do początków Księdza posługi. Interesuje mnie, jak to się w ogóle stało, że został Ksiądz kapelanem w szpitalu?
12 lat temu dostałem dekret do parafii mariackiej w Katowicach, w której proboszczem był ks. Eugeniusz Szczotok. On po pół roku zapytał mnie, czy jestem gotowy służyć w szpitalu. Odpowiedziałem wówczas, że boję się, bo to potężna klinika ale że oddaję się całkowicie woli Pana Boga. I tak znalazłem się wśród chorych. A praktykę miałem jeszcze przed święceniami, pracując w Chorzowie, w mojej rodzinnej parafii św. Antoniego. Tam posługiwałem w szpitalu psychiatrycznym, neurologicznym i zakaźnym. Chodziłem do chorych najpierw jako akolita, diakon, później jako neoprezbiter. Jak tylko mogłem, odwiedzałem ich codziennie. Wtedy – 12 lat temu – pomyślałem sobie, że jeśli wrócę do posługi chorym, to owy powrót będzie takim przedłużeniem mojej pracy sprzed święceń.

Wyobrażam sobie, że ktoś, kto służy ludziom chorym, musi być fachowcem w wielu dziedzinach. Musi być trochę medykiem, trochę psychologiem, trochę przytulanką, trochę żywą tarczą, gotową przyjąć ciosy.
Oj, tak. To, że jestem kapelanem, absolutnie nie zwalnia mnie z ciągłego szkolenia się i dokształcania. Muszę znać się na wielu sprawach. Muszę też podporządkować się warunkom panującym na oddziałach, szczególnie tych zamkniętych i sterylnych. Są oddziały na których przebieram się od stóp do głów, zakładam maskę, czepek i wyglądam jak lekarz. Nie mogę zapominać o dezynfekcji rąk, o przechodzeniu przez specjalne bakteriobójcze drzwi. Wszystko dla dobra pacjentów.

Powiedziałabym tak: Ksiądz nie tylko wygląda jak lekarz, Ksiądz jest lekarzem. Specjalistą od ludzkiej duszy.
Tak. Próbuję z pomocą Bożej łaski leczyć dusze pacjentów, porządkować i uzdrawiać ich wewnętrzny świat. To ważna specjalizacja. Bo kiedy pacjent ma porządek w sobie, wówczas z większą nadzieją patrzy w przyszłość i wzrastają szanse na powodzenie w leczeniu jego dolegliwości fizycznych.

Człowiek, który decyduje się na jakąś formę posługi chorym, narażony jest – mam wrażenie – na pewne konkretne niebezpieczeństwo. Chodzi o to, że idąc do chorych, trzeba bardzo uważać, by zamiast dziękować, nie pocieszać się kosztem tych ludzi i nie utwierdzać się w przekonaniu, że jest się wybrańcem i że ma się całkiem fajne życie. Myślę, że to realne zagrożenie bo w obliczu cierpienia trudno oprzeć się wrażeniu, że Pan Bóg dzieli ludzi na lepszych i gorszych i że lepszymi są ci zdrowi.
Jest wiele prawdy w tym, co pani mówi. Spotykając ludzi, często śmiertelnie chorych, trzeba zachować czujność. Trzeba współczuć i kochać. Trzeba też pielęgnować w sobie wdzięczność Panu Bogu za wszelkie dobro, które nas spotyka. Pamiętam pacjentkę – młodą dziewczynę, która pewnego dnia przychodzi do mnie i mówi: jutro wychodzę ze szpitala. Jestem taka szczęśliwa – zobaczę ludzi, drzewa. Jestem wdzięczna Bogu, że mogę samodzielnie przejść kilkadziesiąt metrów. Gdy słyszę podobne wyznania, otwierają mi się oczy.

Że mamy za co dziękować.
Tak, dziękować w każdym położeniu, mimo trudności.

Teraz będzie pytanie z gatunku metafizycznych. Jak według Księdza należałoby zdefiniować cierpienie?
Ja bym powiedział, że cierpienie jest wielką tajemnicą. I można by sprowadzić mądrych ludzi żeby to wytłumaczyli, tylko nie wiem, czy warto. Nieraz słyszę pytanie: dlaczego tak cierpię? I odpowiadam: nie wiem. To jest tajemnica, to wie tylko Bóg. Kiedyś spotkałem pacjenta, który stracił wiarę, będąc w Auschwitz. Od lat szukał księdza, który by mu wytłumaczył dlaczego Pan Bóg do tego dopuścił. Opowiadał mi, że niektórzy próbowali Pana Boga przed nim usprawiedliwiać, jeszcze inni podawali niezrozumiałe dla niego argumenty. W końcu spotkał jednego mądrego księdza, który na jego pytanie odpowiedział: nie wiem. I to wystarczyło temu człowiekowi, żeby wrócić do Boga. Często chcemy wytłumaczyć różne sprawy, a czasami wystarczy uklęknąć i powiedzieć: Panie Boże oddaję wszystko w Twoje ręce.

Z tego co Ksiądz mówi, wnioskuję, że chory czy cierpiący człowiek wcale nie oczekuje żeby Ksiądz był ekspertem we wszystkich sprawach, może bardziej oczekuje wysłuchania i obecności.
Dokładnie tak. Żeby przy nim być, porozmawiać, krótko przy nim i z nim się pomodlić. W wielkich słowach człowiek może się zgubić.

Czyli nie chodzi o to, żeby choremu wytłumaczyć świat ale o to, żeby przy nim być.
Właśnie. Przypominam sobie młodą dziewczynę, która długo leżała w szpitalu. I matka tej dziewczyny przyjechała do niej, ale z powodu warunków sterylności nie mogła wchodzić do sali szpitalnej. Matka czuwała przy córce za ścianą przez długie miesiące. Ta młoda dziewczyna mówi do mnie tak: ja nie widzę mamy ale czuję jej obecność. Jest mi łatwiej bo wiem, że mama jest za ścianą i czuwa. Zrozumiałem wtedy, co jest ważne. Nie tylko dla chorych ale w ogóle w życiu.

Z każdą chwilą naszej rozmowy staje się dla mnie jasne, że bycie wśród chorych jest ciężką i odpowiedzialną pracą.
To nie ulega wątpliwości. Gdybym jednak traktował to bycie przy chorych wyłącznie jako pracę, wówczas stałoby się ono nie do zniesienia, po ludzku nie do wytrzymania. Staram się widzieć w tym wolę Pana Boga i ją wypełniać. Ale rzeczywiście bywa wiele momentów, po których trzeba dojść do ładu ze samym sobą, żeby następnego dnia móc wrócić do chorych i im służyć.

Aby ta posługa była owocna, trzeba mieć coś do zaoferowania. Co według Księdza opiekun powinien zaoferować choremu?
Powinien po prostu być człowiekiem. W tym stwierdzeniu zawiera się wszystko. Bo pacjent nie chce i nie potrzebuje wielkiego mówcy ale oczekuje tego, że ten, kto do niego przyjdzie okaże mu zainteresowanie, dobroć, że będzie dla niego bliźnim.

Jest Ksiądz całym sercem oddany innym ludziom. Wątpię, czy ma Ksiądz czas, by zaprzątać sobie głowę samym sobą. Pytam więc nieśmiało: ma Ksiądz jakieś marzenie?
Jakieś marzenie?... Chciałbym kiedyś trafić do malutkiej parafii i tam poświęcić się ludziom podobnie jak w szpitalu. Chciałbym dotrzeć do każdego człowieka. Odwiedziłem kiedyś znajomego proboszcza, w jednej z mniejszych parafii w diecezji – ok. 350 wiernych. Wiem, że ten proboszcz ma czas dla każdego. Marzy mi się, żeby podczas obchodu chorych czy odwiedzin kolędowych poświęcić każdemu tyle czasu ile on rzeczywiście potrzebuje, bez nerwowego patrzenia na zegarek. To jest prawdziwy sens duszpasterstwa.

Czego można życzyć osobie tak pogodzonej i zaprzyjaźnionej z życiem jak Ksiądz?
Wytrwałości! Żeby dalej starczało sił. Resztę zostawiam Panu Bogu z zawierzeniem Jezu, ufam Tobie.
_________
Nie mogę nie wspomnieć o pewnym drobnym szczególe z naszej rozmowy, który wyraźnie pokazał mi, jakim człowiekiem jest Ksiądz Andrzej, co jest dla Niego ważne i jakimi wartościami żyje na co dzień. Otóż, na zakończenie spotkania podaję Księdzu swoje dane kontaktowe i pytam o Jego numer telefonu. Ksiądz Andrzej mówi, że nie pamięta i zagląda do notesu, mimo, że telefon ma – jak przyznaje – od ponad 10 lat… Otwieram buzię ze zdumienia, bo trudno mi pojąć jak to możliwe, że wciąż istnieją ludzie, których świat w jakości HD jeszcze nie zdołał połknąć. Chylę czoło.

Miesięcznik, Numer archiwalny, 2012-nr-04

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 26.04.2024