By serca nie zamienić w głaz

Prawdziwą chorobą cywilizacyjną staje się coraz bardziej powszechna obojętność, która każe nam wynajdywać tysiące pretekstów, które zamykają nasze oczy, dłonie i serca na potrzeby innych.

zdjęcie: pixabay.com

2017-08-24

Tak się składa, że dość często podróżuję tramwajem, a moja trasa, pokrywa się z ich trasą. Wyróżnia ich wszystko – odzienie zwykle znacznie odbiegające od obowiązujących kanonów mody. Niechlujne zarosty i włosy – nieraz od dawna tęskniące za fryzjerem czy choćby zwykłym szamponem, no i ten zapach… zapach człowieka, który od dawna nie odwiedzał łazienki i dla którego pralka to niewyobrażalny luksus. „Mamusiu, co tu tak śmierdzi?” – zapytała matkę mała, siedząca na jej kolanach dziewczynka. No cóż, dzieci bywają okrutnie szczere. Ale ona tylko głośno wypowiedziała spostrzeżenie nas wszystkich. Niektórzy, nie mogąc znieść smrodu wysiedli zaraz na następnym przystanku, inni przenieśli się do bardziej oddalonej części wagonu. Ja, nie chcąc spóźnić się do pracy, postanowiłam dojechać do właściwego przystanku starając się nie oddychać. Ktoś rzucił jakąś obraźliwą uwagę w kierunku dwójki bezdomnych mężczyzn, ktoś inny mu zawtórował. Mężczyźni nie reagowali. Na przedostatnim przystanku starszy z nich zwrócił się do młodszego z pytaniem „jadłeś dziś?” Ten drugi zaprzeczył ruchem głowy. Starszy mężczyzna schylił się do swoich reklamówek i dość długo w nich szperał, aż w końcu wyciągnął bułkę, rozerwał ją  i połowę dał swojemu towarzyszowi podróży. Przez lata podróżowania tą linią tramwajową byłam świadkiem już niejednej podobnej sytuacji.

Myślę, też że niemal w każdym mieście jest też ulica podobna do tej w Katowicach. Bogata ulica biednych ludzi. Ekskluzywne sklepy kuszą wielokolorowym światłem, a z ich uchylanych raz po raz drzwi dobiegają dźwięki muzyki. Ludzie wchodzą i wychodzą, wchodzą i wychodzą…. I tak w kółko, przez cały dzień i dzień po dniu. Objuczeni zakupami, które już jutro okażą się zbędne i przestaną cieszyć. Ale teraz o tym nie myślą. Myślą… No cóż – myślą, że są szczęśliwi. Jeszcze tylko kolejny sklep, kolejny bank i znów sklep… Jutro będzie można wyprawić przyjęcie, zaimponować znajomym. „Niech zobaczą, że jestem kimś, niech mi zazdroszczą; zasłużyłem na to, to moja krwawica, wszystko zdobyte ciężką pracą, to tylko moje i nikomu nic nie jestem winien…".

Przez kilka lat widywałam na tej ulicy pewnego człowieka. Wybrał sobie jeden z takich sklepów. Tyle, że nikt nie witał go w nim od progu uprzejmym pytaniem; „Czym mogę Panu służyć?” Podejrzewam, że nigdy nawet nie ośmielił się przekroczyć szklanych drzwi prowadzących do jego wnętrza. Po prostu siedział przed nim na chodniku, na strzępach czegoś, co przypominało kraciasty koc, którego kolorów, trudno się już było domyślić. Nie żebrał. Tylko sobie siedział. Czasem lepiej, czasem gorzej odziany. Niekiedy nakrywał bose stopy rogiem kocyka, ale najczęściej ukrywał je pod wielkim łbem siedzącego obok kremowego psa. Ten pies go naprawdę kochał! To było widać gołym okiem.

Kiedy po jakimś czasie znów przechodziłam tą ulicą, mężczyzna siedział już sam, a jego oczy były dziwnie puste. Jak miejsce obok niego, w rogu starego koca. Aż w końcu zniknął i ów mężczyzna, a bywalcy ulicy szybko zapomnieli, że jeszcze niedawno tu byli: człowiek i jego pies. Że byli częścią tego krajobrazu. Nie wiem, co się z nim stało. Może znalazł gdzieś lepsze miejsce. Może Gdzieś - Ktoś go znów pokochał?

Niejeden raz Jezus zapewnia nas na kartach Ewangelii, że ubodzy nigdy nie zostaną zapomniani przez Boga. Przeciwnie - są Mu szczególnie bliscy. Bóg nigdy nie przestanie upominać się o ich ludzką godność i z całą pewnością w przyszłym życiu sowicie wynagrodzi ich niedolę. Nie może być inaczej. Czyż to nie jest wymowne, że w języku polskim słowo „ubogi” oznacza człowieka, który jest u Boga?

Nigdy już nie spotkałam ani tamtego mężczyzny ani jego psa. Ale lubię myśleć o nim, jak o ewangelicznym Łazarzu, który wreszcie znalazł swój dom „u Boga”, blisko kochającego serca Jezusa.

O trosce o ubogich, odepchniętych na margines życia, chorych, niepełnosprawnych, zmuszonych do opuszczenia własnych krajów z powodu wojen i głodu… o wszystkich współczesnych „trędowatych” nieustannie upomina się też papież Franciszek. Tymczasem prawdziwą chorobą cywilizacyjną staje się coraz bardziej powszechna obojętność, która każe nam wynajdywać tysiące pretekstów, które zamykają nasze oczy, dłonie i serca na potrzeby innych. Ta obojętność może się okazać jedną z najcięższych win człowieka i grzechem popełnianym najczęściej. Na domiar złego, bywa też grzechem najłatwiej przez nas usprawiedliwianym. No bo przecież raz po raz tłumaczymy sobie: „Po co się wtrącać w cudze życie?”, „Każdy śpi, tak jak sobie pościelił”, „Mam dość swoich spraw i własne kłopoty”, „Mnie też nikt nie pomaga, wszystko zawdzięczam tylko sobie i swojej ciężkiej pracy”. „A może to są terroryści, a może oszuści, którzy próbują mnie naciągnąć”… „I tak nie ocalę całego świata”  I jeszcze wiele innych „racjonalnych” uzasadnień dla własnego grzechu zaniedbania, własnej obojętności, znieczulicy, braku wrażliwości.

A ta obojętność jest bardziej niebezpieczna, niż sądzimy. Ona powoli, ale niezwykle skutecznie zamienia serce człowieka w kawałek lodu, w głaz, który ostatecznie zupełnie przestaje reagować nie tylko na cudze nieszczęścia i potrzeby, ale nawet na głos sumienia

Czas się więc obudzić, czas wyrwać ze snu swoje serca. Uczmy się patrzeć na ludzi potrzebujących i odrzuconych, jak na dar od Boga, Dar dla nas, którzy mamy się tu, na ziemi, nie najgorzej. Dar, ale i wieczny wyrzut sumienia. Obyśmy w porę zdążyli otworzyć nasze serca.

Najnowsze

nd pn wt śr cz pt sb

28

29

30

1

2

3

5

11

12

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

Dzisiaj: 04.05.2024