W poczekalni u mistrza Dürera

Przyglądam się temu zjawiskowemu dziełu – to jakby uchylony rąbek niebiańskiej szczęśliwości, wycinek odwiecznej glorii przepełniającej to miejsce.

Albrecht Dürer, "Adoracja Trójcy Świętej" lub "Wszyscy Święci", Kunsthistorisches Museum, Wiedeń

zdjęcie: www.freechristimages.org

2013-06-14

Antoni Bochniarz

 

Prawie pięćset lat temu nobliwy mieszczanin z Norymbergi, Matthäus Landauer zamówił u mistrza Albrechta Dürera okazały obraz do kaplicy Szpitala Dwunastu Braci w Landau. Po kilku miesiącach geniusz niemieckiego renesansu ukończył dzieło, któremu nadał autorski tytuł: „Adoracja Trójcy Przenajświętszej”. Z czasem, malowidło zyskało nazwę: „Wszyscy Święci” i w takim charakterze odnajdujemy je dzisiaj w wiedeńskim Kunsthistorisches Museum.

Przyglądam się temu zjawiskowemu dziełu – to jakby uchylony rąbek niebiańskiej szczęśliwości, wycinek odwiecznej glorii przepełniającej to miejsce. Oto centralnie, w pełni majestatu sam Bóg Ojciec darujący ludzkości ciągle konającego Zbawiciela, a nad Nimi rozświetlona platynowym blaskiem gołębica, symbol Ducha Świętego. Tej nie do pojęcia ludzkim intelektem Tajemnicy oddają cześć Święci, zatopieni w mistycznej adoracji – Trójjedynego. Na lewo od Chrystusa klęczy przyodziana w szlachetną purpurę Maryja Cesarzowa Świata, a za Jej plecami Święty Jan Ewangelista z wyrazem twarzy ciągle przypominającym gehennę Golgoty. Potem orszak męczennic trzymających w dłoniach palmy, symbol niezłomnej wiary. Jest więc Święta Agnieszka z nieskalanym barankiem, bo za swoją czystość oddała życie. Jest też Święta Dorota z koszem, który w czasie Jej kaźni zapełnił się wonnymi kwiatami. Wreszcie Święta Katarzyna Aleksandryjska z kolczastym kołem, na którym dopełniła żywota. Po prawej stronie krzyża klęczy zaś Święty Jan Chrzciciel. Nie widać, jakoby okrywały go wielbłądzie skóry, ale niechybnie zdaje się powtarzać: „Oto Baranek Boży”. Tuż za nim starotestamentalni patriarchowie, choćby Mojżesz z tablicami Przymierza, albo sam król Dawid, który ledwo zakończył psałterzowe pienia, ale przygrywa jeszcze na harfie. Są jeszcze rozprawiający siwowłosi mędrcy i wiele zacnych matron z uwielbieniem przyglądających się chórom i zastępom anielskich posłańców. Procesja zdaje się, nie mieć końca…

Za chwilę przed swym Panem staną Wszyscy Święci. Mistrz Dürer powołał do istnienia także inną grupę osób – to ludzie pretendujący do świętości, pragnący doskonałości uzdolniającej do oglądania Stwórcy twarzą w twarz. Mimo, że unoszą ich obłoki nad jeziorem Garda, mimo, że nie stąpają już po „ciernistym padole”, to jednak pozostają w… przedsionku Raju. Zawieszeni między doczesnością a wiecznością, jeszcze tak mało odmienieni, ciągle pielgrzymujący, po prostu – ziemscy. Reprezentacja wszelkich stanów aż kipi od blichtru gronostajów, szkarłatu i złota. Pośród nich w zdobnej tiarze i altembasowym ornacie papież Juliusz II, założyciel Gwardii Szwajcarskiej. Dzięki wysokiej koronie wyróżnia się też cesarz Maksymilian I jeden z twórców potęgi rodowej Habsburgów. Nie brakuje purpuratów i znamienitej szlachty tamtych czasów. Większość ekstatycznie spogląda w stronę Boga, jednak tylko starzec o długich włosach rozpoczął oczyszczenie duszy, porzucając doczesne splendory. Wszak tylko on zarzucił na ramiona czarny, pokutny płaszcz uznając swoją duchową ułomność. Owa czerń pokory jest tak dojmująca i tak jednoznaczna, że klęczący opodal anonimowy kardynał wskazuje właśnie na nią, jako warunek osiągnięcia świętości.

Może z czasem, choć na chwilę, wszyscy pretendujący do świetlistej aureoli przywdzieją kir żalu i zadośćuczynienia. Może właśnie wtedy możni pierwszego planu ustąpią miejsca tym, których ziemska powszedniość ulokowała pośród niewyraźnych twarzy tła… Pośród milionów twarzy ludzi, którzy mierzyli świat i współbraci – sercem – i dzięki temu, naprawdę mili są Odwiecznemu!

Wystarczy przymknąć oczy, wystarczy wpatrzyć się w ogniki pełgające na listopadowych cmentarzach, wystarczy chwila zaduszkowej melancholii, a wtedy pojawi się w wyobraźni – nowa, prawie nieskończona procesja Sprawiedliwych. A pośród nich Ojczulek franciszkański w charakterystycznych okrągłych okularach, który ratując życie współwięźnia, sam skazał się na bunkier głodowy. Jest też niepozorny Oblat, proboszcz z Okopów. Marzył, aby - „choćby godzinę być księdzem”, a zginął za miłość chrześcijańską, przepiłowany jak kloc drewna. Widać też człowieka w bieli wznoszącego modły o „odnowienie oblicza Ziemi, tej Ziemi”. Przecież to ten sam, któremu żałobnicy skandowali – „Santo Subito”! Oto wyłania się Mateczka miłosierna dostrzegająca wewnętrzne piękno tych, którym trąd amputował dłonie i stopy. Jest skromny Kapelan, który „zło zwyciężał dobrem”, a mimo to zatłuczono go stalowymi pałami, a potem próbowano zatopić w wiślanej wodzie. A oto polski jezuita – „posługacz trędowatych” do końca wierny swoim „czarnym pisklętom” z Madagaskaru. Pojawia się kilka postaci przedziwnych, naznaczonych trwożnym śladem z tyłu głowy… Czyżby to tułacze z katyńskiego lasu? Nie trudno dostrzec tych, którzy zsiniałym paznokciem drążyli Znak Krzyża w ciemnych katowniach i zagrzybiałych kazamatach. Jest też cała defilada umundurowanych – polskie orzełki, kolorowe baretki, a stroje przeróżne – lotnicze, marynarskie, ułańskie… Jedni śpiewają - „Bogarodzicę”, drudzy – „Pierwszą Kadrową”, wybrzmiewa też - „Rota” i „Obozowa modlitwa”… Wszyscy mają jednak wspólne zawołanie: „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Dostrzec można górnika, który w styczniowy poranek spiesznie opuścił swój dom i nawet nie nakarmił żółciutkiego kanarka. Nie uczynił tego też po szychcie, bo czekał już na niego bydlęcy wagon i nowy adres przeznaczenia – kopalnie Donbasu. Zresztą, górników jest wielu, zwłaszcza spośród tych, których pogrzebały ciemności. Pojawił się kapłan, któremu moje pokolenie zawdzięcza duchową Oazę. Jest już tutaj, mimo, że wielu nawiedza jeszcze Jego mogiłę w Krościenku.

I dalej, coraz to nowi, niektórzy nieznani, a jednak przedziwnie bliscy. Kolejna babcia z tysięcy podobnych do niej „dobrocinek”. To jej palce starły paciorki w niejednym różańcu. I jeszcze podhalański góral a zarazem uczony filozof, który całe życie dziękował Stwórcy za to, że jest, a w południe na „Anioł Pański” sławił swą Ludźmierską Orędowniczkę. Pojawili się też ci, którym jezdnia była zbyt wąska, albo mgła zatarła drogę lądowania, no i tłum przeogromny tych, którzy walczyli o każdy dzień życia, ale pokonała ich choroba. I wreszcie bielusieńka gromadka anielskich maleństw, które nie ujrzawszy złotego słońca, powróciły, aby zamieszkać w Panu. Lista to niedokończona, ciągle ktoś przybywa, bo nieustająco każdy z nas dopisuje do niej kogoś, z kim dzieliliśmy miłość. Jedni dożyli wieku matuzalemowego, drudzy zgaśli nim na dobre rozbłysł ogień ich żywota. Jedni czuli każdą minutę zbliżającą ich do przejścia na „drugi brzeg”, inni zaś obudzili się tam nagle w wielkim zdziwieniu. Jedno jest pewne, wszyscy – równo – stanęli przed Stwórcą jedynie z tym, co „upakowali” w „plecakach” swoich serc…

A kimże to są i jakiej łaski doświadczyli ci wszyscy, zapatrzeni w Dawcę Wieczności? Podpowiada sam ksiądz Piotr Skarga: „O, błogosławione wasze oczy, które widzą to, w co my wierzymy! O, jako szczęśliwe uszy wasze, które słyszą to, czego my pragniemy! Coście słyszeli , na to już patrzycie. O, jak mocne stopy wasze, które już na skale stanęły, na brzegu onym, do którego my jeszcze z niebezpiecznością i postrachem płyniemy”.

W przedsionku u mistrza Dürera oczekujących jest wielu, ale jeszcze więcej jest tam wolnych miejsc… A może już czas pomyśleć o rezerwacji!?

nd pn wt śr cz pt sb

28

29

30

1

2

3

5

11

12

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

Dzisiaj: 14.05.2024