Barwami życia zauroczony

2013-06-06

Proszę cię życie

Gdy patrzę na czas mój przeszły dokonany, stwierdzam, że było w nim wiele zakrętów, przesiadek, przystanków, zasieków, ucieczek, szaleństw poturbowanych myśli, rozkoszy zwycięstw i goryczy porażek. Były też łaskawości, niespodzianki i uśmiechy losu, były błękity nieba, które przeganiały chmurne dni. W poszukiwaniu prawdy nie mogłem uniknąć uwikłań sumienia. Im dalej w życie, tym plecak pytań cięższy, tym pewność kroków mniejsza i tempo wolniejsze, tym lepiej widzę odłogi zaniedbań. Niosę ten plecak do bramy ostatecznej, z nadzieją otrzymania odpowiedzi na moje pytania. Idąc do bram przeznaczenia, chciałbym pozbierać echa swoich dobrych słów i czynów i porozwieszać je na pięciolinii czasu na dalszej drodze. Swoim pisarstwem próbuję szukać prawdy o sobie i wiem, że ta prawda mieszka we mnie.

Życie, daj mi iść w kierunku marzeń, upraszczaj to, co da się uprościć, pozwól sięgać jedynie po to, co leży w granicach moich możliwości, usuń wszystko to, co zagraca moje wnętrze. Pozwól zachować w pamięci te chwile, które są kamieniami milowymi na drodze mego rozwoju. Nie popychaj mnie ku blichtrowi i nie kuś mnie przynętami – skromność mi wystarcza. Naucz mnie być szczęśliwym bez tego, czego nie mogę mieć. Każ mi poszukiwać elegancji – a nie luksusu, być wartościowym – a nie bogatym, działać szczerze, pogodnie i odważnie. Pozwól mi rozegrać życie swoimi kartami i po swojemu. Pozwól mi osiągać małe i szlachetne cele tak, jakby były wielkie i imponujące. Daj mi siłę wytrwania w dążeniu do celów i wyznaczaj cele na miarę moich możliwości. Pozwól cieszyć się też małymi zwycięstwami. Bądź moim przyjacielem od dzisiaj, bo dzisiaj jest pierwszy dzień reszty mojego życia. Tutaj i dzisiaj jest moje Betlejem. Niech nadzieja będzie moim perpetuum mobile na drodze znoszenia uciążliwości pielgrzymowania ku wieczności. Daj mi budować nowy dom, jednak nie z cegiełek rozczarowań. Zawrzyj pokój z moją gorszą przeszłością, by nie wpływała na moją teraźniejszość.

Gdy zbłądzę, gdy wyczerpię zapas swoich możliwości, daj mi zastrzyk z surowicy miłości, bo ona ożywia, uczłowiecza, umacnia i dopinguje. Skłaniaj mnie do wartościowych wyborów, do godnych mej egzystencji postaw. Chroń mnie przed budowaniem murów, które mogą być początkiem więzienia. Daj sposobność uczynić z cierpień róże, z goryczy odrobinę humoru. Daj siłę wiatrom, które popychają moją łódź po oceanie życia i spraw bym nie stracił celu, bym nie wypuścił z rąk steru. Spraw, by sumienie – sufler milczenia – nigdy nie potrzebowało budzika. Pozwól memu dobru opuścić katakumby i wyjść z mrocznych ostępów. Rozstawiaj na moich szlakach drogowskazy i przyjazne namioty. Uczyń, by moje dłonie znalazły ciepło w innych dłoniach. Gdy na stosie czasu spłonie pamięć, gdy u kresu wędrówki sięgnę po pieczołowicie zbierane kamyki nadziei, to sądzę, że nie okażą się one fałszywkami i zbędnym balastem. Oszczędź mi dni źle przeżytych, przydaj mi mądrości, nie pozwól mego nieba ograbiać z błękitu i pomniejszać zasobów nadziei. Nie pozwól pod rządzą ujarzmiania padać na kolana, nie pozwól aby zabrakło oddechu przed metą celu. Niech twoją mocą i szczodrobliwością na piaskach mojej pustyni zakwitną ogrody, niech z chaosu mych myśli zrodzi się szlachetny chorał na twoją cześć. Nie bądź dla mnie zbyt surowe ani tak wyręczające jak nadopiekuńcza matka. Bądź dla mnie przyjaznym portem, gdy złowrogie wichry będą chciały wywrócić moją szalupę.

Rozpoczynam swoją dalszą Odyseję i potrzebują twojej łaskawości, bym nie zniżył się do frymarczenia życiem, do wystawiania na licytacje powierzonych mi do pomnożenia wartości, bym zauważał porzucone perły dobra. Będę starał się nie przegapić darów i uśmiechów losu. Ruszając w dalszą drogę, chcę zostawić za sobą i unicestwić moje prawdy wątpliwe, zmarły las mitów, cmentarzysko złudzeń, pobojowiska niespełnionych czynów, ugory zamierzeń, popioły marzeń, słowa ciężarne bólem, słowa skarlałe obłudą i te, których dotrzymać nie umiałem. Bandażem czasu przyszłego chciałbym opatrzyć rany przeszłości i ruszyć z nadzieją w lepsze jutro. Czuwaj nade mną, bym miary kroków nie stracił i nie zgubił się w labiryntach zamętów, bym nie utracił zachwytu nad urokami dzieła stworzenia. Spraw, abym nie wynosił miernoty na piedestał cnoty, bym umiał rozpoznać szlachetny zaśpiew i prawdziwe łkania serca u innych. Niech wichry czasu będą mi przychylne, a moja łódź niech omija mielizny. Pozwól mi cieszyć się pieszczotliwym szeptem wiatru, spotkaniem z drugim człowiekiem i ciepłym dotykiem słońca. Daj mi kosztować różnych smaków, rozterkom daj ukojenie, a z sejfu wspomnień pozwól wybierać słoneczne myśli. Skarlałym myślom daj wzlatywać z dziękczynieniem. Niech brutalny zgiełk świata i jego powaby, nie zagłuszą moich zmysłów do postrzegania człowieka. Życie, pozbaw mnie tego, co nie jest szlachetne, przydatne, piękne i radosne. Chciałbym na kolejnym etapie autorefleksji przystanąć i zrobić remanent swego szlaku. Chciałbym kiedyś iskrą serca rozpalić ognisko i podziękować za czas obfity łaskami.

Miesięcznik, Numer archiwalny, 2012-nr-01

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 26.04.2024