Czy Bóg zsyła na nas cierpienia? Czy je sprawia? Czy dopuszcza?
W święta wiele osób w sposób szczególny przeżywa swoje cierpienia. Może to być ból związany ze stratą bliskiego, kto jeszcze rok temu przeżywał z nami Wigilię. W Boże Narodzenie człowiek może szczególnie mocno doświadczyć osamotnienia, związanego z chorobą, niepełnosprawnością, starością.
2021-12-23
Rozważanie do fragmentu Ewangelii Łk 1, 57-66
IV tydzień Adwentu
To pytania, które ciągle wracają, szczególnie w życiu ludzi dotkniętych cierpieniem. Pojawiają się one stosunkowo często w obrębie wspólnoty Apostolstwa Chorych. Może wydawać się, że przeddzień Wigilii radosnych świąt Bożego Narodzenia nie jest właściwym czasem do podejmowania tak trudnych tematów. Jeśli jednak rozważanie to będzie poświęcone właśnie tej problematyce, to dzieje się to z dwóch powodów. Po pierwsze, to nie jest tak, że Boże Narodzenie to dla wszystkich ludzi czas radosny. W święta wiele osób w sposób szczególny przeżywa swoje cierpienia. Może to być ból związany ze stratą bliskiego, kto jeszcze rok temu przeżywał z nami Wigilię. W Boże Narodzenie człowiek może szczególnie mocno doświadczyć osamotnienia, związanego z chorobą, niepełnosprawnością, starością. W czasie świątecznym bardzo dotkliwie przeżywa się różne pęknięcia w relacjach międzyludzkich, zranienia doświadczane od bliskich. W święta nazywane rodzinnymi, te rany szczególnie mocno bolą. Drugim powodem, dla którego podejmuję tę problematykę, to treść dzisiejszej Ewangelii, która nawiązuje do dwóch rodzajów cierpień. Chodzi o wcześniejsze cierpienie Elżbiety i Zachariasza (szczególnie Elżbiety) związane z ich wieloletnią bezpłodnością, a także o cierpienie Zachariasza, wynikające z utraty mowy. Co prawda, obydwa te cierpienia zostały w dzisiejszej Ewangelii pokonane mocą łaski Bożej (Elżbieta właśnie urodziła syna, a Zachariasz odzyskał mowę), jednak aktualne pozostaje pytanie o przyczynę tych cierpień. A poszukiwanie odpowiedzi na to pytanie wpisuje się w szersze ludzkie niepokoje, dotyczące źródeł cierpienia, niepokoje, które z nową intensywnością mogą dojść do głosu w święta Bożego Narodzenia. Zatrzymajmy się zatem nad tajemnicą cierpienia.
Pierwsze cierpienie to bezpłodność Zachariasza i Elżbiety. Co mówi Ewangelia? „Oboje byli sprawiedliwi wobec Boga i postępowali nienagannie według wszystkich przykazań i przepisów Pańskich. Nie mieli jednak dziecka, ponieważ Elżbieta była niepłodna; oboje zaś byli już posunięci w latach”. W Starym Testamencie problem cierpienia wpisywał się w zasadę odpłaty, według której cierpienie było karą za grzech. Bezpłodność Zachariasza i Elżbiety była rzeczywiście ich wielkim cierpieniem. Tak też swoją bezpłodność przeżywa bardzo wiele współczesnych par małżeńskich. Jednak przywołane ewangeliczne słowa od razu wyjaśniają, że przyczyną bezpłodności Zachariasza i Elżbiety nie było ich grzeszne życie („oboje byli sprawiedliwi wobec Boga”). Potem, gdy po zapowiedzeniu Zachariaszowi przez anioła narodzenia Jana, Elżbieta faktycznie poczęła syna, ona sama wypowiedziała następujące słowa: „tak uczynił mi Pan (…) wówczas, kiedy wejrzał łaskawie i zdjął ze mnie hańbę w oczach ludzi”. Słowa Elżbiety o zdjętej hańbie potwierdzają, że bezpłodność była przez Izraelitów postrzegana jako kara Boża. Elżbieta postrzega zatem, że dar macierzyństwa jest podwójną łaską: po pierwsze otrzymuje dziecko, a po drugie – nie będzie postrzegana przez społeczność jako naznaczona grzechem, za który jakoby ponosiła karę w postaci bezpłodności. Dzisiejsza Ewangelia jeszcze raz ukazuje wielką radość z tej podwójnej łaski, radość, która była udziałem już nie tylko samej Elżbiety, ale także jej otoczenia: „dla Elżbiety zaś nadszedł czas rozwiązania i urodziła syna. Gdy jej sąsiedzi i krewni usłyszeli, że Pan okazał tak wielkie miłosierdzie nad nią, cieszyli się z nią razem”.
Jak ocenić zachowanie otoczenia Elżbiety? Odpowiedź jest trudna. Bo gdy Elżbieta była bezpłodna, to na pewno czuła spojrzenia sąsiadów i to spojrzenia podejrzliwe, oskarżające. Sama to przyznała, gdy powiedziała o hańbie w oczach ludzi. Potem, gdy urodziła, to wszyscy się cieszyli, że Pan okazał jej „tak wielkie miłosierdzie”. Czyżby to była ich skrajna hipokryzja? Nie, oni naprawdę tak to wszystko postrzegali, a mianowicie, że cierpienie bezpłodności było karą, a potem, gdy urodziła, to cieszyli się, tak jak Elżbieta podwójnie: że urodziła i że jednak nie było nad nią kary boskiej. Choć ostatecznie okazało się, że niewłaściwie ocenili Elżbietę (przecież była od początku sprawiedliwa), choć nie znaleźli poprawnej odpowiedzi na pytanie o źródło jej cierpienia, to jednej rzeczy nie można im odmówić: że zarówno na początku jak i na końcu oczyma swojej wiary widzieli działanie Boga. Widoczne jest tu niezwykłe napięcie, które towarzyszyło pobożnemu Izraelicie: z jednej strony wierzący Izraelita nie miał wątpliwości, że wszystko, co spotyka go, dzieje się zgodnie z planem Bożym, a z drugiej – wierzący Izraelita niejednokrotnie mylił się, co do przyczyny cierpienia. Nie zawsze bowiem cierpienie było związane z winą. Przecież cała Księga Hioba, pokazująca cierpienie niewinnego, dyskutuje z zasadą odpłaty. A jak jest w przypadku pobożnego chrześcijanina? Podobnie jak w przypadku Izraelity, nie potrafi rozwikłać zagadki pochodzenia cierpienia. Współczesny chrześcijanin bardzo często posługuje się następującym wyrażeniem: Bóg „dopuszcza” cierpienie. Co właściwie chce przez to powiedzieć? Z jednej strony – to, że Bóg nie zsyła cierpienia, bo przecież jest miłosierny, ale z drugiej – że nie całkiem dzieje się to bez wiedzy Boga, który jednak „dopuszcza”, a jeśli dopuszcza, to jakoś za tym cierpieniem stoi (bo przecież mógłby go nie dopuścić). Czyli ostatecznie chrześcijanin – czuje się równie bezradny wobec cierpienia, jak Izraelita. Równocześnie wydaje się, że współczesny chrześcijanin rzadziej dostrzega karny charakter cierpienia, a może nawet w ogóle nie widzi, że cierpienie może być karą. Czy słusznie?
Przyjrzyjmy się cierpieniu Zachariasza związanemu z utratą mowy. W scenie zwiastowania Gabriel mówi do Zachariasza: „A oto będziesz niemy i nie będziesz mógł mówić aż do dnia, w którym się to stanie, bo nie uwierzyłeś moim słowom, które się spełnią w swoim czasie. (…) Kiedy wyszedł, nie mógł do nich mówić, i zrozumieli, że miał widzenie w przybytku. On zaś dawał im znaki i pozostał niemy”. Z przekazu biblijnego widoczna jest natychmiastowa skuteczność słów anioła. Zarówno otoczenie Zachariasza, jak i odbiorcy Ewangelii nie mają wątpliwości, że utrata mowy nastąpiła wskutek bezpośredniej ingerencji Bożej. Cierpienie związane z utratą mowy ma tu charakter ograniczony czasowy i w tym sensie mogło być relatywnie mniej odczuwalne. Nie zmienia to jednak, że cierpienie to zesłał Bóg. Komentator Ewangelii ks. Franciszek Mickiewicz nagłą utratę mowy nazywa wręcz cudem. Pisze tak o doświadczeniu Zachariasza: „cud utraty mowy, który był karą za niedowiarstwo i go upokorzył, w końcowym rezultacie obudził jego wiarę i umocnił zaufanie Bogu”. Faktycznie, pierwsze słowa po odzyskaniu mowy związane z urodzeniem się Jana były słowami uwielbienia Boga: „A natychmiast otworzyły się jego usta, język się rozwiązał i mówił wielbiąc Boga”.
Życie Zachariasza pokazuje, że mogą być sytuacje, w których Bóg zsyła wprost na człowieka cierpienie. Takie cierpienie może być rodzajem kary i może prowadzić człowieka do nawrócenia. O ile bezpłodność Zachariasza i Elżbiety nie była karą, o tyle utrata mowy posiadała charakter kary, prowadzącej do nawrócenia. Jan Paweł II w Liście „Salvifici doloris” pisał tak: „jeśli prawdą jest, że cierpienie ma sens jako kara wówczas, kiedy jest związane z winą — to natomiast nie jest prawdą, że każde cierpienie jest następstwem winy i posiada charakter kary”.
Z rozważań tych można wyprowadzić wiele wniosków.
- Kwestia pochodzenia cierpienia pozostaje sprawą otwartą. Z jednej strony Bóg nie chce cierpienia ani śmierci człowieka, z drugiej – czasem je na człowieka zsyła lub dopuszcza.
- Nie wolno nam ferować wyroków, że czyjeś cierpienie jest karą Bożą, bo można się pomylić, tak jak otoczenie Elżbiety niewłaściwie interpretowało jej niepłodność.
- Jeśli jakiś człowiek odkrywa, że cierpienie, które go dotknęło, jest karą Bożą za grzechy, które popełnił, to myślenie to nie jest przekreśleniem prawdy o Bożym miłosierdziu. Człowiek doświadczając cierpienia jako kary, uświadamia sobie Bożą sprawiedliwość, który tym bardziej może go otworzyć na miłosierdzie Boga.
- W doświadczeniu cierpienia (jakiekolwiek byłoby pochodzenie tego cierpienia) człowiek na wzór Zachariasza i Elżbiety może całkowicie zawierzyć się Bogu. A jeśli nadchodzące święta będą związane z jakimś szczególnym bólem, to mogą stać się równocześnie czasem powierzenia się miłości Boga.