Uniesieni symeonową dłonią

Siwowłosi ludzie szybko nawiązują przyjacielskie relacje, zwłaszcza, gdy zasiadają w poczekalni tej samej przychodni.

2013-06-06

Jacek Glanc
 

Najpierw narzekają na sierpniową duchotę lub styczniowe mrozy. Potem wyliczają wszelkie zakamarki ciała, gdzie strzyka i boli. Wreszcie dają upust swoim lękom, oznajmiając tonem pewnym, choć głosem drżącym: „Lepiej byłoby już umrzeć, byle tylko nie być dla kogoś ciężarem”. W gromadce autodestrukcyjnych staruszków zdarzają się też wyjątki, deklarujące śmiało: „A tam, co pani mówi, ja jeszcze mogę wkoło siebie wiele zrobić, nie jestem taka stara”.

Skąd ten podświadomy strach przed starością i jej objawami? Dlaczego bardziej wypada mówić: „człowiek starszy” lub „w podeszłym wieku”, niż po prostu „stary”? Czyżby cytat z Owidiusza: „(…) wielka była niegdyś cześć dla siwej głowy” – trafił już do antycznego lamusa, a napomnienie Fokilidesa: „Szanuj siwe włosy, a mądrego starca otaczaj czcią, jak własnego ojca” – wybrzmiewało jak pusta mantra?     

Wydaje się, że stan taki jest rezultatem swoistego „biologicznego terroru”, lansowanego przez młodzieńczo-świeżą rzeczywistość. Eufemizmy, jak na przykład „wiek poprodukcyjny”, usuwają w cień tych, którzy stracili już walor efektywnej wytwórczości. Wymowa mediów jest jednoznaczna: liczy się młodość, witalność i wybitny iloraz inteligencji. Wiekową dyskryminacją trącą niektóre przepisy prawne, choćby kredytowe. Nawet na kosmetykach ostentacyjnie nanosi się z lekka drażniące symbole „+60” i od razu wiadomo, że do półki z nimi nie podejdzie żadna zwiewna modystka. Do tego dochodzi jeszcze syndrom „wiecznego zapracowania” młodego pokolenia, dla którego rozmowa z domowym staruszkiem to żaden interes.

Nie dziwi zatem, że pochodną powyższych postaw są: izolacja, milczenie i bierność tych, którzy niegdyś kipieli energią, a teraz czują na sobie piętno nieatrakcyjności. Niektórzy podejmują „walkę” z wyimaginowanym zarzutem nienadążania za światem. Aktywność taka, żywo nagłaśniana od pewnego czasu, przybiera najróżniejsze formy. Najczęściej zaś polega na skupieniu we własnym gronie ludzi w „wieku emeryckim” i zaproponowaniu im odpowiednich form uzewnętrznienia drzemiącego w nich potencjału. Wachlarz możliwości jest ogromny: nauka języków, dbałość o kondycję, podróże, występy artystyczne, poszerzanie wiedzy, nauka obsługi komputera i tak bez końca.

Cześć i chwała tym wszystkim, którzy mimo siedemdziesiątki „na karku”, kilkudziesięciu lat pracy zawodowej, odchowanych dzieci oraz pooperacyjnych blizn na ciele znajdują w sobie niezbędne wolicjonalne i ambicjonalne przyczynki, aby jeszcze się doskonalić! Co jednak z tymi, którym nie po drodze z nowoczesnymi, informatycznymi technologiami, albo z tymi, którzy nie potrafią przełamać w sobie nieśmiałości paraliżującej wchodzenie do nowych środowisk, wreszcie z tymi, którym chorobowa niemoc odbiera chęć wyjścia poza próg domu? Czy to grupa bezwartościowej starszyzny pokoleniowej?

To tendencyjne pytanie jest odzwierciedleniem trendów konsumpcjonizmu, traktującego człowieka jako jednostkę socjometryczną, podlegającą ocenie ze względu na życiową kreatywność i to najlepiej w wymiarze dozgonnym.Tymczasem nasi seniorzy nic nie „muszą”, i nic nie „powinni”! To raczej nasz świat powinien za nimi nadążyć, aby nadal w osobie ludzkiej dostrzegać wartości cenniejsze niż znajomość cyfrowego Canona oraz Microsoft Office. Daleko bardziej trzeba też naszych „staruszków” kochać – „bo są”, a nie – „za to, jacy są”. Może właśnie wtedy dostojeństwo starości będzie afirmowane w rodzinie, a nie w seniorskich środowiskach zastępczych!?

Ponad dwa tysiące lat temu, dokładnie 40 dni po betlejemskiej nocy, „gdy upłynęły dni oczyszczenia Maryi według Prawa Mojżeszowego”, święci Rodzice przynieśli Jezusa do jerozolimskiej świątyni, aby Go przedstawić Odwiecznemu. Nie było w tym nic niezwykłego, gdyż zwyczaj poświęcenia Bogu pierworodnego kultywowany był w Narodzie Wybranym od wieków, na pamiątkę ocalenia synów Izraela podczas niewoli egipskiej. W tym jednak dniu przyszedł do świątyni matuzalemowy Symeon, który miał nie ujrzeć śmierci, aż  nie zobaczy Mesjasza. A potem jeszcze nadeszła ascetyczna prorokini Anna, której cytowany św. Łukasz naliczył aż osiemdziesiąt cztery lata. Wystarczy odrobina  wyobraźni, aby ujrzeć starcze dłonie Symeona zagłębiające się w schludne zawiniątko, z którego za moment wyjmą  Jednorodzonego. Jeszcze chwila, a mały Jezus, uniesiony w górę, zostanie przedstawiony światu, jako - „Światło na oświecenie pogan”, starzec zaś błogosławić będzie Boga, bo jego oczy wreszcie „ujrzały Zbawienie”.        

Nie sposób, abyśmy to pamiętali, ale czy i nas nie ujęły żylaste babcine lub pradziadowe dłonie nim na czoła nasze spłynęły krople chrzcielnej wody? Może właśnie wtedy zostaliśmy ofiarowani Stwórcy w misterium bezgłośnej modlitwy, otrzymując błogosławieństwo na drogę pozostania Chrystusowymi. Tak oto przed laty, uniesieni „symeonową dłonią”  domowych „starzyków”, staliśmy się najsłodszą ich modlitwą. Oni uprosili dla nas łaskę wiary, a nasza niemowlęca niewinność była radością zmierzchu ich żywota.

Dzisiaj – my, wykształceni, nowocześni i „światowi”, próbujemy zagospodarowywać czas ludziom, zbliżającym się do granicy dwóch światów. Chcemy, aby byli  sprawni, pogodni i zdrowi, choć raczej powinniśmy im tego życzyć i o to się troszczyć. Oczekujemy, że będą  dyspozycyjni i pomocni, choć raczej przystoi nam o to prosić. Spodziewamy się, że nadążą za cywilizacyjnymi nowinkami, choć to naszym zadaniem jest objaśniać im arkana XXI wieku. Nade wszystko zaś pragniemy, aby pozostawali jak najdłużej pomiędzy nami. I słusznie, bo zawsze może pojawić się nowe życie, które trzeba przytulić, a potem unieść w stronę nieba i przedstawić Trójjedynemu.

Przecież to największe Ich powołanie!

Miesięcznik, Numer archiwalny, 2012-nr-02

nd pn wt śr cz pt sb

25

26

27

28

29

1

2

3

4

5

6

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

Dzisiaj: 29.03.2024