Miłość w kolorze blue

2013-06-06

Renata Katarzyna Cogiel

 

Doskonale pamiętam czas, kiedy moja Mama była jeszcze w pełni sił. Cóż Ona miała za energię! Taką chyba atomową albo nawet nuklearną. Coś niesamowitego. Żyła w ciągłym ruchu, a nogami przebierała nawet podczas snu. Nigdy nie umiałam za Nią nadążyć. Ani fizycznie, ani mentalnie. Przy Niej byłam spokojna, że wszystko jest jak należy. Wystarczyło mi, że Ona wie. Poza tym świat mógł nie istnieć. Była wymagająca. Bardzo. Przede wszystkim dla siebie. Uważała, że szkoda czasu na narzekanie i błahostki. Ceniła konkrety. W wielu rzeczach była dobra. Zawsze poukładana, pedantyczna, wszystko „pod sznurek”. Perfekcjonistka. Tytan pracy. Przy tym skromna i pokorna wobec życia. Z łatwością ogarniała trudny świat. Mnóstwo zajęć, mało snu, morze radości, ocean uśmiechu. Moja Mama.

20 listopada 2008 r., czwartek
Końcówka roku. Z tego czasu pamiętam wiele złych chwil. Takich chwil, które są zatrzymaniem w czarnym kadrze i wejściem na powrót na lodowatą drogę, gdzie niczego się nie czuje. Taki trochę niebyt. Jakbym coś przeczuwała. Mama trafia do szpitala. Powód: powikłania okołocukrzycowe. Myślę sobie: damy radę.

3 grudnia 2008 r., środa
Kroplówki, cewniki, tabletki, maści, opatrunki. Do tego moc czułości, przytulania, głaskania i tyle uśmiechu na ile nas tylko stać. Powrót Mamy do domu – daliśmy radę. Teraz będzie już tylko lepiej.

24 grudnia 2008 r., środa
Idą święta. Niestety lepiej nie jest. Mama nie ma siły na nic. Ja razem z Nią. Kumulacja złych chwil jest nieznośna. Obawy wyłażą ze mnie na różne sposoby, a ja nic nie mogę zrobić. Przegrywam z lękiem na całej linii.

1 stycznia 2009 r., środa
Nowy Rok. Postanawiam, że będę miała czas na rzeczy ważne. A najważniejsza jest Mama. Wszystkie swoje sprawy odkładam więc na bok: spotkania, plany, książki, odpoczynek. Śpię po trzy godziny na dobę, czasem krócej. Zaczynam postrzegać życie jako coś, o co trzeba walczyć. Odkrywam, że jak coś jest wywalczone – staje się cenniejsze.

20 stycznia 2009 r., poniedziałek
Karnawał w pełni. Mama w łóżku wygląda jak królowa balu. Ma koszulę nocną w ulubionym niebieskim kolorze. Z płyty każe sobie puszczać „California blue” Roya Orbisona. Uśmiecha się tak, jakby wiedziała coś o czym ja jeszcze nie wiem. Czułościom nie ma końca. Dzisiaj wszystko jest niebieskie. Oprócz nieba nade mną.

25 stycznia 2009 r., sobota
Jest źle. Mama nie zawsze wie, że ja to ja. W przebłyskach pamięci woła mnie w nocy po imieniu. Natychmiast staję na równe nogi. Dla Niej jestem gotowa na wszystko. Zdobywam się nawet na heroiczną wiarę w lepsze dni. Próbuję przekonać samą siebie, że jeszcze nie jest za późno, by uciec przed linczem codzienności.

2 lutego 2009 r., poniedziałek
Zima nie odpuszcza. Złe dni również. Zawozimy Mamę do Kliniki Neurologii. Jest bardzo słaba ale wciąż pogodna. Prosi żeby przynieść Jej niebieski ręcznik i sok marchewkowy. Najpierw jedziemy na rezonans, potem czekamy. W końcu przychodzi lekarka. Mówić? – pyta. Mówić – odpowiadam. Pani Mama ma raka mózgu – krótko i węzłowato. Czy jest złośliwy? – pytam bez sensu. Każdy rak jest złośliwy – odpowiada pani doktor.

6 lutego 2009 r., piątek
No to podniosłam się z desek po nokaucie. Teraz próbuję ogarnąć wrogi świat. Idzie mi średnio. Woń środków dezynfekujących sprawia, że ilekroć wchodzę na szpitalny oddział, zbiera mnie na wymioty. Obiecuję sobie, że Mama będzie pachnąca. Dotrzymuję obietnicy. Mama pachnie pięknie. Jaśminem i nasturcją.

10 lutego 2009 r., wtorek
Mama przestała jeść. Jakby mało było nieszczęść. Podłączają Jej sondę pokarmową. To niesamowite, jak łatwo można oszukać organizm. Oprócz sondy pokarmowej jest jeszcze monitoring serca. Dziwnie się czuję wiedząc, że Mamy pilnują maszyny. Siedzę więc przy Niej wiele godzin i odmawiam kilometry różańca.

12 lutego 2009 r., czwartek
Dociera do mnie, że moja Mama jest piękna. Mimo pomarszczonych powiek, spierzchniętych ust, przerzedzonych rzęs, policzków pokrytych rzeką naczyń krwionośnych, wychudzonego nosa i skorodowanych dłoni. Bella donna.

13 lutego 2009 r., piątek
Mama próbuje ukryć, że ta potworna rura w gardle Jej przeszkadza. Ani słowa skargi. Ani słowa wyrzutu. Zawsze widziałam w ludziach to, co chcieli ukryć. Dziś wiem, że ta umiejętność rzadko przynosi coś dobrego.

14 lutego 2009 r., sobota
Śpię. W miarę spokojny sen. Najwyżej dwa razy budzę się w niepokoju – po drugiej i około piątej. Tak sobie myślę, budząc się w ciemnej ciszy, że zbliża się czas ostateczny. W głowie zapalają mi się sztuczne ognie. Rozjaśnia się moja świadomość. Mamo kochana, w moich snach zawsze niebieska, wytrzymaj jeszcze trochę!

15 lutego 2009 r., niedziela
Mama uciekła w świętość. Samotnie. Nie zdążyłam na czas. Życie znowu zdołało mnie przechytrzyć i decydującą rozgrywkę przegrałam do zera. Jakby nie można było trochę delikatniej. Jakby nie można było stopniowo odcinać kuponów pomyślności. Zły czas zaaplikowano w dawce niemalże śmiertelnej, czas dobry się skurczył jak sweter wyprany w 60
° C bez wirowania. Na szczęście Bóg wie lepiej. Na szczęście Jego łaska wciąż mnie dosięga. Dzięki tej łasce wierzę Mu nawet wtedy, gdy staję wobec potężnych znaków zapytania. Wciąż sobie powtarzam: jeszcze będzie dobrze, cierpliwości.

18 lutego 2009 r., środa
Pogrzeb był piękny. Jak Ona. Morze głów, morze kwiatów, morze dobroci. Wizyta w krainie bólu. Gdy po takiej wyprawie widzę uśmiechnięte oczy ludzi, przypominam sobie, że powrót do odczuwania jest banalnie prosty. Na nowo wiem, że uczucia i nadzieja odrastają jak stracony jaszczurczy ogon. Wystarczy poczekać.

Miesięcznik, Numer archiwalny, 2012-nr-05

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 26.04.2024