Mamo...

2013-06-06

Jacek Glanc

 

Aby napisać o Tobie – Mamo, trzeba mi pióro zamienić na serce, granatowy atrament zaś na pastelowe kolory tęczy. Pióro bowiem nazbyt surowe, a pochmurny inkaust nie dość wymowny, aby uwiecznić wszystko, co podpowie dusza.

Laudacja niniejsza to ponadczasowej wdzięczności wersy. Pora zaś na nie wielce szczęśliwa, bo ze świętem polskich Matek skojarzona. Szczęśliwi ci, którzy do słów tych dołączyć się mogą, radując swe serca życiem doczesnym ich adresatek. O dziwo, zapóźnieni w serdecznościach także mają szansę, wszak żywa miłość względem Rodzicielki z łatwością osiąga drugi brzeg żywota. Swoją okazję mają nawet ci, którzy noszą na sobie ciężar zapomnienia o matce, bo przecież, jak mówiła Zofia Kossak: „(…) Matka, jak Pan Bóg, kocha wszystkie swe dzieci, każde z osobna i każde najwięcej”.

Mamo… w szczęśliwym zakłopotaniu podążająca do domu z cudowną wieścią o nowym życiu, niczym Święta Mateczka do biblijnego Ain-Karim na wzgórzu Hebronu. Świętująca ów najrealniejszy adwent ludzkiego żywota. Rejestrująca każde drgnienie maleńkiego jestestwa. Wsłuchująca się w muzykę jego serduszka. Dająca życie…

Mamo… odwieczna Ewo, przyjmująca zapowiedziany w Edenie wielki trud twej brzemienności. Matko dzielna, tuląca swoje szczęście i nie pamiętająca o bólu z powodu radości, że się człowiek narodził na świat.

Mamo… powołana do miłości dzieci kalekich i chorych. Kananejko z okolic Tyru i Sydonu podążająca za Mistrzem z wołaniem zlituj się nade mną i moim dzieckiem. Żebrząca o zdrowie u wrót nieba, kiedy nie starcza mądrości medyków. Matko niezłomna, do której On powie: Ty masz wiarę niewiasto! Niech ci się stanie tak, jak prosisz. Mamo o sercu miłości nieprzebranej – szlachetna Samarytanko wyciągająca dłonie w stronę dzieci porzuconych i oddanych w „dzierżawę” państwu. Uodporniona na ich nerwice, nocne lęki i genetyczne obciążenia. Dostrzegająca w nich betlejemskie Maleństwo…

Mamo… szafarko wiary, niosąca swe dziecię ku wodzie świętej obmywającej piętno Adama. Prowadząca dziecko w bieli na pierwszą Ucztę Świętą i asystująca w chwili, kiedy przyjęte „języki ognia” zwiastują dojrzałość. Dygocząca ze szczęścia, ale i obawy, kiedy Młodzi składać mają śluby dozgonnej miłości…

Mamo… strażniczko tradycji, współczesna pątniczko na szlaku do Królowej. Mamo żyjąca życiem parafii. Rodzinny głosie sumienia wytykający letniość wiary i rozwiązłość obyczajów…

Mamo… opowiadająca na łące o Matce Boskiej Anielskiej, Gromnicznej i Śnieżnej. Zbierająca kolorowe kwiecie w barwne naręcza i niosąca do domu, przed figurę Fatimskiej, Różańcowej i tej z Lourdes…

Mamo… dumna z owoców swego macierzyństwa. Powołana na Matkę kapłanów i sióstr zakonnych. Matko wszystkich – uczciwych, prawych i szlachetnych. I ty, zdruzgotana klęska najboleśniejszą – dzieckiem straconym dla Boga i ludzi. Mamo wyrozumiała – mimo wszystko! Wypatrująca nieprzerwanie powracającego syna marnotrawnego. Bolejąca jak watykańska Pieta, w ciszy, z nadzieją i niezłomną wiarą: Bądź wola Twoja!…

Mamo… pracująca w szkole, szpitalu, za ladą, w urzędach, i ty – na próżno poszukująca pracy. Domowa piastunko, nauczycielko, opiekunko oraz mistrzyni codziennych porządków. Kochana i noszona na rękach, i ty – grubiańskimi rękami poniewierana. Młoda i piękna, dojrzała i piękna, i ty – piękna staruszko. Żono, wdowo i kobieto porzucona…

Mamo… wspaniała gospodyni, szykująca wigilijne makówki – najlepsze na świecie, kompletująca wielkanocny koszyczek – najbogatszy na świecie i paczkę dla wojskowego rekruta – najcenniejszą na świecie. Przyrządzająca najwykwintniejszy obiad, gdy brać męska powraca spod tronu Świętej Gospodyni. Mistrzyni domowych klimatów topiących wszelkie lody…

Mamo… niewiasto mężna, na wzór starotestamentalnej Machabejki, któraś w czasie dziejowych zawieruch uczyła miłości Boga i Ojczyzny:  (…) synu, spojrzyj na niebo i ziemię... Nie obawiaj się oprawcy, ale bądź godny swoich braci i przyjmij śmierć. Matko czuwająca, błogosławiąca domowników Znakiem Krzyża z progu domu, zakładająca na dziecięcą szyję Szkaplerz – „płaszcz Maryi”, witająca zdrożonych uśmiechem… Mamo… o ciele już zmęczonym, o włosach srebrnych jak szron, choć były jak dojrzałe kasztany lub pióra górnolotnego kruka. O skórze pomarszczonej jak dotknięta zefirkiem tafla jeziora, choć była gładka jak najdelikatniejszy perski kanaus. O oczach z lekka przymglonych, choć kiedyś błyszczały jak brylanty. O głosie odrobinę zmatowiałym, choć jeszcze niedawno wybrzmiewał jak solowy mezzosopran. O sercu – ciągle gorącym…

Mamo… na wzór świętej babki Anny wyczekująca swych wnuków, aby opowiedzieć im jak to „drzewiej” między ludźmi bywało, jak okopywało się ćwikłę, zaplatało wianki z mleczy, spod kosy zboże „ubierało” i boso biegało po zroszonej łące. Zgarbiona stareńko wycierająca palcami resztki paciorków w wiekowym różańcu i recytująca Litanię Loretańską z pamięci. A jak zaśniesz przy modlitwie – zbierająca z podłogi rozsypane, żółte kartki twojej „Pamiątki ślubu”. Miłośniczko wielogodzinnego postu Eucharystycznego mimo, że już pościć nie powinnaś…

Mamo… przychodząca już tylko w snach, pozostawiając tęsknotę i nieustające poczucie pustki. Mobilizująca do spojrzenia na wyblakłą fotografię i odwiedzin miejsca „wielkiej ciszy”, a tam sierocego westchnienia: „Ty się módl za nas, bo już jesteś święta. Pamiętaj o nas, jak tylko MAMA pamięta”. Mamo…DZIĘKUJĘ!

Miesięcznik, Numer archiwalny, 2012-nr-05

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 25.04.2024