Chorzy piszą do nas – luty 2012

2013-06-06

Droga Redakcjo i Czytelnicy „Apostolstwa Chorych”


Dopiero niedawno, kiedy przebywałem na kolejnym już w moim życiu turnusie rehabilitacyjnym, natrafiłem na Wasze pismo. Do tej pory nawet nie wiedziałem, że istnieje. Znalazłem w nim list Kacpra, który jest chyba tylko trochę starszy ode mnie, więc pomyślałem sobie, że może dobrze mi zrobi, jeśli i ja do Was napiszę. Nie mam wielu doświadczeń, którymi mógłbym się podzielić z innymi, bo chociaż choruję od wczesnego dzieciństwa, to zawsze traktowałem moją niepełnosprawność jako coś naturalnego, a nawet oczywiste. Nigdy nie byłem zbyt towarzyski, więc nie przeszkadzało mi, że poza chłopakami, których kilka razy w roku spotykałem na turnusach rehabilitacyjnych, nie mam zbyt wielu kolegów, a to, że uczyłem się w domu i nie musiałem jak inni chodzić do szkoły, wydawało mi się całkiem fajne.

Wszystko zaczęło się zmieniać dwa lata temu. Rodzice zapisali mnie na turnus wakacyjny dla niepełnosprawnej młodzieży. Zwykle jeździła ze mną mama, ale miesiąc przed moim wyjazdem przeszła poważną operację i nie miała dość sił, aby pchać mnie i mój jeszcze cięższy wózek. Okazało się jednak, że nie ma przeszkód, abym pojechał sam, bo jak nas zapewniono, na miejscu będą wolontariusze, którzy ją zastąpią.

To pod wieloma względami były naprawdę super wakacje, najlepsze, jakie do tej pory przeżyłem. Mnie przydzielono parę opiekunów: starszą ode mnie o 3 lata Iwonę i Leszka, za którego, jak się dowiedziałem, niedawno wyszła za mąż. Byli naprawdę świetni; pełni entuzjazmu i energii, weseli i koleżeńscy, ale… chyba właśnie wtedy pierwszy raz uświadomiłem sobie, że nie należę do ich świata. Kłamałbym, gdybym twierdził, że dali mi to jakoś szczególnie odczuć, a jeśli nawet, to nie robili tego celowo. Niby się zaprzyjaźniliśmy, ale wyczuwałem, że przebywanie ze mną traktują bardziej jako pracę i tylko czekają, kiedy powiem, że chcę odpocząć, albo pobyć sam. To może głupio zabrzmi, ale kiedy odchodzili, to naprawdę czułem się tak strasznie sam, jak nigdy dotąd.

Po tych wakacjach przeżywałem kryzys. Sam nie wiem, jak moja mama ze mną wytrzymywała; zresztą sam siebie nie rozumiałem. Wiedziałem tylko, że nie chcę już żyć tak, jak dotąd, a jednocześnie zdałem sobie sprawę, że nie mogę żyć tak, jak moi zdrowi rówieśnicy. Jeden z moich dalszych wujków jest księdzem i to on zaproponował mi, żebym dołączył do jakiejś parafialnej grupy, najlepiej młodzieżowej. Trochę to trwało, zanim sam siebie przekonałem do tego pomysłu, ale w końcu zacząłem brać udział w spotkaniach młodzieżowego kręgu biblijnego przy sąsiedniej parafii. Myślę, że teraz, po kilku miesiącach, mogę powiedzieć, że chyba jakoś „wrosłem” już w to środowisko, a i sam zostałem zaakceptowany. Nie wszystko wygląda tak, jak bym sobie wymarzył, bo nie mogę dzielić z tymi ludźmi czasu, jaki spędzają z sobą już prywatnie, po naszych spotkaniach, ale to zawsze jakiś początek. Może z czasem nauczę się bardziej akceptować to, że moje życia jest inne niż ich. Może też dzięki tym spotkaniom z Pismem Świętym nauczę się rozumieć, że i niepełnosprawność może być doświadczeniem twórczym. A może po prostu bardziej zaprzyjaźnię się z Chrystusem? Zaczynam wierzyć, że to wszystko ma jakiś sens.

Pozdrawiam redakcję oraz wszystkich czytelników, a zwłaszcza Kacpra, z którym łączy mnie nasza niepełnosprawność. Życzę Wam wszystkiego dobrego.

 
Wojtek Ł. z Poznania

 

Miesięcznik, Numer archiwalny, 2012-nr-02

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 19.04.2024