Dwie babcie – dwa światy

Moi rodzice pochodzą z sąsiadujących ze sobą wsi – ich rodzinne domy znajdowały się od siebie w odległości niespełna dwóch kilometrów. Mimo bliskości, tak naprawdę to były dwa światy…

zdjęcie: www.pixabay.com

2019-01-21

Babcia „z Czarkowa”

Kiedyś ta nazwa była bardzo istotnym wyznacznikiem, czy mam w ręku porządną mapę – ze względu na jednostkę wojskową znajdującą się nieopodal, na niewielu mapach można było znaleźć rodzinną miejscowość mojego taty.

Dom babci i dziadka zawsze był pełen życia: najpierw wzrastały w nim dzieci moich dziadków, potem wnuki. Teraz rozbrzmiewa dziecięcymi głosami kolejnego pokolenia. Dla mnie i mojego kuzynostwa był miejscem spełniania marzeń: mogliśmy robić wszystko, co nam przyszło do głowy, włącznie z używaniem do zabawy prawdziwych garnków… Była tylko jedna rzecz, której nam zabraniano: ponieważ dom znajdował się bardzo blisko głównej ulicy, nie mogliśmy wychodzić na podwórko bez opieki kogoś z dorosłych. Ale to jakoś specjalnie nam wtedy nie przeszkadzało, dom krył w sobie tyle atrakcji, że nie tęskniło się za wychodzeniem na podwórko. Zresztą, od zabaw na świeżym powietrzu była druga wieś i dom rodzinny mojej mamy.

Babcia „spod lasu”

Do dzisiaj do tej części wsi, gdzie znajduje się dom mojej „drugiej” babci, nie prowadzi asfaltowa droga. Nawet Google Maps tam jeszcze nie dotarły, chociaż w ciągu ostatnich lat przybyło tam trochę nowych zabudowań.

Dom babci i dziadka otaczały pola i łąki, do lasu było jakieś 100 metrów. Płot okalał jedynie ogród i fragment podwórka, po którym chodziły kury i kaczki – reszta obejścia była ogólnie dostępna. Dlatego chyba nasze życie toczyło się przede wszystkim na podwórku. Wolno nam było poruszać się wszędzie, z jednym zastrzeżeniem – musieliśmy być w zasięgu głosu babci. A ponieważ babcia miała donośny głos, więc nieraz samodzielnie wędrowaliśmy nawet do pobliskiego lasu. Obiad też jedliśmy na świeżym powietrzu. Był to właściwie jedyny posiłek spożywany na siedząco: śniadania i kolacje najczęściej wyglądały tak, że babcia przygotowywała nam kanapki, które kroiła potem na małe kwadraciki. Gdy któreś z nas znalazło się w pobliżu, babcia wkładała małe kawałki chleba bezpośrednio do naszych ust, karmiąc nas jak ptaszęta. Dzięki temu nie traciliśmy czasu na zajęcia mało istotne.

Babcia „spod lasu” była dla nas bardziej wymagająca, zakazów było dużo (nie gonić kur, nie wchodzić na strych bez dziadka, nie deptać grządek, nie grymasić przy jedzeniu…) i chyba z tego powodu niezbyt ją lubiliśmy. Ale chociaż nasze serca buntowały się przeciwko wymaganiom, to wiedzieliśmy, że przestrzegając ich, zyskujemy nieograniczone możliwości biegania po polach, łąkach, lesie. Coś za coś. 

Doświadczenia

Dziadkowie „z Czarkowa” nie tylko nas rozpieszczali, jak na dziadków przystało. To oni pomagali nam poznawać Pana Boga – uczyli nas modlitwy, pieśni religijnych, prowadzili do kościoła. Babcia w ogóle dużo nam śpiewała. Tak bardzo mi się to podobało, że jak urodziła się moja młodsza siostra, to też śpiewałam jej różne piosenki. Babcia czytała nam też opowieści biblijne, pilnowała pacierza. A z dziadkiem nosiliśmy kwiatki do kapliczki Matki Bożej.

„Pod lasem” uczyliśmy się za to, czym jest wolność. Chociaż była ona obwarowana różnymi nakazami i zakazami, miała swój szczególny urok. To dlatego każdy początek roku szkolnego, po wakacjach spędzonych na wsi, był bardzo bolesnym doświadczeniem. Trudno było wejść nie tylko w rytm szkolnych dzwonków, ale przede wszystkim – zamienić zapach polnych kwiatów i leśnych ziół na spaliny miejskich autobusów i samochodów, świergot ptaków – na głos spikera w radiu czy telewizji, nieograniczone przestrzenie pól i łąk – na niewielką piaskownicę przed blokiem…

Można powiedzieć, że dom „pod lasem” uczył nas również życia społecznego. Rzadko byliśmy tam jedynymi dziećmi – równie chętnie do dziadków przyjeżdżało moje kuzynostwo. A sześcioro dzieci było już dużym wyzwaniem, zarówno dla babci i dziadka, jak i dla mnie – ponieważ byłam najstarsza w tej gromadce, poczuwałam się do obowiązku organizowania nam czasu. Bawiliśmy się więc tradycyjnie – w dom, w sklep, ale też przygotowywaliśmy krótkie przedstawienia czy scenki, by zaprezentować je potem naszym rodzicom i dziadkom. Nawet jeśli nie mieli ochoty ich oglądać, to i tak świetnie się bawiliśmy przy układaniu scenariuszy.

Wspomnienia

Kiedyś zazdrościłam mojej młodszej siostrze – urodzona trochę później, żyła w „lepszych” czasach niż jej starsze rodzeństwo. Miała bardziej doświadczonych rodziców, którzy widzieli, że ich starsze dzieci nie wyrosły na chuliganów, więc na więcej pozwalali najmłodszemu dziecku. Ta zazdrość minęła mi, kiedy w jakiejś rozmowie uświadomiłam sobie, że moja siostra nie spędziła tyle czasu u dziadków, co my. Jej dzieciństwo było inne, w pewnym sensie  – uboższe.

Dzisiaj moi dziadkowie już nie żyją. Ale wciąż o nich pamiętam i gdy tylko mam taką okazję, staram się odwiedzić ich groby, by się pomodlić, zapalić lampkę. Często w trudnych chwilach proszę ich o pomoc: skoro za życia tak bardzo mnie kochali, to przecież i teraz chętnie mi pomogą. I zawsze pomagają…

Autorzy tekstów, S. Aleksandra, Polecane

nd pn wt śr cz pt sb

25

26

27

28

29

1

2

3

4

5

6

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

Dzisiaj: 29.03.2024