Nasza historia zatoczyła krąg

Henryka i Florian Lesikowie opowiadają o radości wspólnego życia, o trudnym czasie cierpienia, o tym, co zmieniło się w Lourdes i jak zapamiętali to miejsce sprzed lat.

2017-08-11

REDAKCJA: – Wasza pierwsza wizyta w Lourdes miała miejsce 37 lat temu. Dlaczego wtedy tutaj przyjechaliście?

HENRYKA LESIK (HL): – Trzeba zacząć od tego, że wówczas podróżowanie po świecie nie było czymś tak oczywistym i popularnym jak dzisiaj. Aby można było wyjechać, potrzebny był paszport i specjalne pozwolenie. Mamy dwóch synów, ale wybierając się wówczas w podróż, mogliśmy zabrać tylko jednego – młodszego – ten starszy musiał pozostać w kraju niejako „na zastaw”, żeby przypadkiem nie przyszło nam do głowy, uciec zagranicę na stałe. 37 lat temu wybraliśmy się do Francji, aby odwiedzić grób mojego ojca, który w czasie II wojny światowej był pilotem i zginął prawdopodobnie w Normandii. Przy okazji pobytu we Francji chcieliśmy również odwiedzić Lourdes. Poszliśmy więc do naszego ówczesnego proboszcza, który pomógł nam, pisząc list polecający do Secours Saint-Pierre – miejsca dla pielgrzymów, gdzie ktoś miał się nami zaopiekować. Tak się rzeczywiście stało. Pomogły nam siostry zakonne, które przyjęły nas z wielką troską i życzliwością. Nasz pobyt w Lourdes trwał wtedy 4-5 dni.

FLORIAN LESIK (FL): – Tamten wyjazd i pobyt w Lourdes zapadł nam w pamięć, bo był to czas, kiedy w Polsce nie działo się dobrze. To był rok 1980, koniec lata. W kraju trwały strajki, ludzie wychodzili na ulice. Będąc w Lourdes, dowiedzieliśmy się od przypadkowo spotkanych ludzi z Polski, że w kraju właśnie podpisano Porozumienia Gdańskie i swoją działalność rozpoczęły wolne związki zawodowe. Cały świat śledził wtedy to, co działo się w Polsce.

– Czy Lourdes się zmieniło przez te prawie 40 lat?

HL: – Zmieniło się bardzo. Na miejscu Domu Pielgrzyma, w którym teraz mieszkamy, stał o wiele mniejszy budynek, który mógł pomieścić najwyżej 100 osób. Poza tym nie był on tak elegancki i piękny jak dzisiejszy Accueil Notre-Dame. Trochę inaczej wyglądały także procesje i ruch pielgrzymów na terenie sanktuariów. W pamięci utkwiło mi to, że podczas procesji eucharystycznej kapłan szedł z Najświętszym Sakramentem dookoła figury Matki Bożej Ukoronowanej, chorzy na wózkach siedzieli w półkolu i każdy otrzymywał indywidualne błogosławieństwo. Podczas wieczornej procesji maryjnej jedynym śpiewem była pieśń „Po górach, dolinach” w różnych językach. Pamiętam, że nasłuchiwaliśmy, czy ktoś oprócz nas śpiewa w języku polskim. Jakaż była nasza radość, kiedy w rozśpiewanym tłumie udało nam się czasem wyłowić pojedyncze słowa ojczystego języka.

FL: – Masz rację Heniu, zmieniło się wiele. Wówczas nie było pięknej drogi krzyżowej nad rzeką Gave i podziemna bazylika Piusa X była jeszcze nieskończona… Ale jedna rzecz nie zmieniła się tutaj w ogóle: nadal w Lourdes jest mnóstwo osób chorych i niepełnosprawnych, które przychodzą do Cudownej Groty i w nadziei dotykają skały. Wciąż mam przed oczami rzekę ludzi płynącą w stronę miejsca objawień. Ta „ludzka rzeka” mimo upływu lat, zdaje się płynąć tutaj nieprzerwanie.

– Po 37 latach znów jesteście w Lourdes. Skąd decyzja, by po tak długim czasie wrócić do Matki Bożej?

FL: – 37 lat temu byliśmy tutaj jako ludzie zdrowi. Byliśmy wierzącymi turystami, którzy przy okazji chcieli zobaczyć Lourdes i pomodlić się. To się udało i było dla nas ważnym przeżyciem. Byliśmy o 37 lat młodsi, przyjechaliśmy własnym samochodem, po drodze spaliśmy w namiocie, bo mieliśmy 50 dolarów i 50 marek – jedynie na paliwo. Wtedy dziękowaliśmy Bogu, że mogliśmy jako zdrowi ludzie tutaj przyjechać. Patrzyliśmy na tych, którzy cierpieli i nie pomyśleliśmy nigdy o tym – jak to młodzi – że i nam kiedyś też coś dokuczy i że nas też Pan Bóg pobłogosławi chorobą. Tak się stało 8 lat temu.

– Doświadczył Pan wówczas, czym jest cierpienie…

FL: – Tak. Któregoś dnia, przy popołudniowej kawie zaczęło mi się nagle kręcić w głowie, nie mogłem nic powiedzieć i wszystko widziałem podwójnie. Szybko przyjechało pogotowie i zabrano mnie do szpitala. Okazało się, że jest to udar mózgu. Mój stan był poważny. Nie mogłem mówić, poruszać ręką, nie potrafiłem samodzielnie usiąść. Moja żona oraz pielęgniarki musiały mi we wszystkim pomagać, a ja nawet nie potrafiłem im podziękować. Mogłem to uczynić jedynie nieporadnym gestem. Bardzo to wówczas przeżywałem. Po tym pierwszym, bardzo trudnym okresie, lekarze i rehabilitanci namówili mnie, bym wziął się w garść i rozpoczął rehabilitację. Mobilizowali mnie, bym ćwiczył i próbował wykonywać samodzielnie drobne czynności. Muszę w tym miejscu powiedzieć, że miałem doskonałych rehabilitantów, którzy wiedzieli, jak zmotywować mnie do ćwiczeń. Jestem im dzisiaj za to niezmiernie wdzięczny. W tym czasie ważna była dla mnie również duchowa rehabilitacja – modlitwa i Komunia Święta. Po 2-3 tygodniach zacząłem wychodzić z łóżka i stawiać pierwsze kroki, trzymając się poręczy. Po miesiącu rehabilitant kazał mi odłożyć kule i zrobić krok bez niczyjej pomocy. Niepewnie zrobiłem 4 kroki zupełnie samodzielnie. Dosłownie płakałem z radości. Poczułem wielką ulgę na myśl o tym, że będę jeszcze normalnie chodził.

HL: – Ja również, niemal w tym samym czasie co mąż, poważnie zachorowałam. Kiedy Florek był w szpitalu, wykryto u mnie nowotwór narządów rozrodczych i konieczna była natychmiastowa operacja. Mąż leżał w jednym szpitalu, a ja w drugim. Niezwykle się to poukładało, że doświadczenie choroby dotknęło nas jednocześnie. Właśnie te trudne przeżycia związane z chorobą, pomogły nam podjąć decyzję o ponownym przyjeździe do Lourdes. Tutaj nasza historia zatacza jakby krąg: przed laty przyjechaliśmy młodzi i zdrowi, dzisiaj jesteśmy trochę starsi i trochę bardziej cierpiący.

– Starsi i cierpiący może tak, ale wciąż pełni młodzieńczej radości!

FL: – Bo my się bardzo cieszymy i mamy Panu Bogu za co dziękować! W tym roku, w sierpniu, będziemy obchodzić 55-tą rocznicę ślubu. A krzyż naszych dolegliwości naprawdę dźwigamy z radością. Jak już wspomniałem: Pan Bóg nas pobłogosławił chorobą. Tak to przeżywamy i z wdzięcznością przyjmujemy.

– Ale oprócz podziękowań na pewno w sercu nosicie także prośby…

HL: – Oczywiście. Nasz wnuk zdaje właśnie maturę, więc modlimy się za niego, by dobrze wybrał swoją dalszą życiową drogę. Z kolei nasza wnuczka wyjeżdża w sierpniu do Indii, by służyć w jednym z sierocińców jako wolontariuszka. Prosimy Matkę Bożą o bezpieczeństwo dla niej. Naturalnie prosimy również o siły dla nas i zdrowie na tyle dobre, byśmy potrafili sobie poradzić i nie byli dla nikogo ciężarem.

– Mówiliście już o tym, jak wyglądała Wasza wizyta w Lourdes przed laty. A jak zapamiętacie obecną pielgrzymkę?

FL: – Ja jestem zachwycony wieloma rzeczami. Po pierwsze bardzo dobrze znieśliśmy prawie 40-godzinną podróż pociągiem do Lourdes. Innym środkiem transportu raczej byśmy się nie wybrali w tak daleką wyprawę. Poza tym już w podróży miało miejsce przygotowanie do pobytu u Matki Bożej. Cały skład pociągu był nagłośniony, dzięki czemu, nie wychodząc z przedziału, mogliśmy uczestniczyć we Mszy świętej i we wspólnych modlitwach oraz wysłuchaliśmy konferencji wygłoszonych przez naszych kapłanów. To były prawdziwe rekolekcje w drodze. Co do samego pobytu w Lourdes, to bardzo głęboko przeżyłem nabożeństwo drogi krzyżowej dla chorych. Bez pośpiechu, w wielkim skupieniu i z pięknymi rozważaniami.

HL: – Dla mnie szczególnie piękną chwilą była kąpiel w basenie wypełnionym wodą z cudownego źródła. Wszystko odbyło się bardzo spokojnie, przy wielkiej pomocy, zaangażowaniu i serdeczności miejscowych wolontariuszy. Byłam tak przejęta i szczęśliwa, że chyba z wrażenia nie poczułam nawet, że woda jest zimna i po wyjściu prawie w ogóle nie byłam mokra. Bardzo pięknym przeżyciem była dla mnie też Msza święta w Grocie Objawień w języku polskim. Zapamiętałam jedno ważne zdanie z wygłoszonej homilii, że matka to jest ktoś, kto nigdy nie zapomina o swoim dziecku. Taka właśnie jest Maryja dla nas – zawsze pamięta.

– A towarzyszyły Wam przed wyjazdem jakieś obawy?

FL: – Raczej nie. Bardzo się cieszyliśmy na ten wyjazd i była to nasza wspólna decyzja. Muszę powiedzieć, że na co dzień doświadczamy pomocy wielu wspaniałych ludzi i byliśmy przekonani, że w Lourdes będzie podobnie. No i nie zawiedliśmy się. Spotkaliśmy cudownych, ofiarnych pomocników, którzy nie odstępowali nas na krok i służyli nam z wielkim oddaniem. Spotkaliśmy na tej pielgrzymce wiele Weronik i wielu Szymonów.

HL: – To prawda. Jadąc do Lourdes, w skrytości serca liczyliśmy na to, że w razie potrzeby znajdzie się ktoś, kto nam pomoże. Otrzymaliśmy wielkie serce od ludzi i ogrom łask od Pana Boga. Możemy więc śmiało zachęcić innych, by nie bali się trudów pielgrzymowania. Skoro my sobie poradziliśmy, to inni również sobie poradzą.

FL: – I jeszcze jedno. Po powrocie do domu będziemy prosić Pana Boga, aby nam dał siłę i pieniądze, byśmy znów mogli tutaj przyjechać, na kolejną pielgrzymkę. Bo jest to fantastyczne przeżycie, głęboko duchowe. Myślę, że to się uda. Mnie jak dotąd wiele marzeń i pragnień się spełniło, a także wiele rzeczy poza marzeniami, o których nawet nie śmiałem pomyśleć. Pan Bóg jest naprawdę niesamowicie dobry i hojny!


Zobacz całą zawartość numeru ►

Z cyklu:, Numer archiwalny, W cztery oczy, Miesięcznik, 2017-nr-07, Cogiel Renata Katarzyna, Autorzy tekstów

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 16.04.2024