Ile jest Serca w sercu?

O pragnieniu wielkiej miłości i o tym, że serce to nie tylko organ opowiada Grzegorz Dłoczyk – 20-latek cierpiący na tetralogię Fallota.

zdjęcie: canstockphoto.pl

2016-10-06

REDAKCJA: – Kiedy 13 lat temu poznałam Cię jako ucznia I klasy szkoły podstawowej, nie siedziałeś w szkolnej ławce, ale leżałeś w swoim łóżku. Obolały, siny i słaby. Byłeś ciężko chory.

GRZEGORZ DŁOCZYK: – Tak. Byłem i nadal jestem. Niezbyt dobrze pamiętam moment, o którym pani mówi, ale wciąż mam przed oczami mój pokój, w nim postawione szpitalne łóżko, blisko niego biurko i krzesło przygotowane dla nauczyciela, który przychodził na lekcję. Ten obraz tak bardzo wrył mi się w pamięć, że lata szkoły podstawowej chyba już zawsze będę kojarzył właśnie z nim.

– Wyjaśnij, proszę, na czym polega Twoja choroba.

– Urodziłem się jako 8-miesięczny wcześniak z wrodzoną, bardzo poważną wadą serca, która nosi nazwę tetralogia Fallota. To złożona i dość skomplikowana wada. Składa się z czerech zaburzeń: ubytku w przegrodzie międzykomorowej, przerośnięcia prawej komory, zwężenia tętnicy płucnej i przesunięcia aorty w prawo nad otwór w przegrodzie międzykomorowej.

– Brzmi fachowo i groźnie.

– Tak, to groźna choroba. Krótko po urodzeniu przeszedłem dwie operacje ratujące mi życie, potem było jeszcze kilka mniejszych zabiegów rozłożonych w czasie. Objawów choroby było początkowo wiele: dusiłem się, mdlałem, siniałem na całym ciele, plułem i krztusiłem się krwią, często nie potrafiłem zapanować nad ciałem.

– Między innymi dlatego nie mogłeś normalnie chodzić do szkoły i nauczyciele przychodzili do Ciebie na nauczanie indywidualne.

– Co prawda zdarzały się dłuższe okresy, że nie musiałem leżeć w łóżku, ale o chodzeniu do szkoły nie było mowy. Przy najmniejszym wysiłku moje serce buntowało się i nie pozwalało na najdrobniejszą nawet aktywność. Nie mogłem na przykład korzystać ze schodów, a poza tym nie wysiedziałbym w ławce 45 minut bez zmiany pozycji. W domu uczyłem się więc przez całą szkołę podstawową i gimnazjum. Sytuacja trochę zmieniła się dopiero w liceum.

– Dobrze wspominam te nasze wspólne lekcje. Zawsze byłeś wzorowo przygotowany do zajęć, a pracy domowej nie odrobiłeś tylko jeden raz.

– Naprawdę to pani pamięta!? Cóż, czasem budził się we mnie straszny leń.

– Mówiąc poważnie – biorąc pod uwagę Twój stan zdrowia – radziłeś sobie wspaniale. Nie chciałeś, by traktowano Cię ulgowo i nie próbowałeś przez chorobę niczego sobie „załatwić”.

– Miło to słyszeć. Ale w tym miejscu jestem winien ogromne podziękowania przede wszystkim moim rodzicom i dziadkom. To oni przez te wszystkie lata dbali, bym mógł w miarę normalnie funkcjonować. Opiekowali się mną i organizowali wszystko tak, by można było pogodzić ze sobą wiele zajęć i obowiązków. To, że nie użalałem się nad sobą i do wszystkiego próbowałem dojść własnym wysiłkiem również zawdzięczam im. Owszem, dużo pracowałem, wymagając od siebie, ale bez pomocy i motywacji moich najbliższych niczego bym nie osiągnął. To oni jako jedyni słyszeli wielokrotnie moje „poddaję się, dłużej nie dam rady”. Zamykałem się wtedy w pokoju i nikogo nie chciałem widzieć. Mimo to, zawsze byli blisko, nigdy nie pozwolili mi się załamać i zrezygnować. Dzięki nim odzyskiwałem siłę po większych i mniejszych kryzysach. Szczególnie pragnę wspomnieć mojego tatę, który od dziecka uczył mnie bycia mężczyzną. Zawsze mi powtarzał: „tak, jesteś chory, ale to cię nie zwalnia z bycia odpowiedzialnym, solidnym i pracowitym. Pamiętaj, że to facet ma dawać oparcie, ma być jak twierdza. Nawet gdy leży w łóżku w pampersie i z kroplówką”. I w jednym faktycznie ma pani rację. Nigdy nie próbowałem do niczego wykorzystać swojej choroby. Myślę, że taka pokusa czai się za plecami wielu osób chorych. My chorzy musimy bardzo uważać, by chorowanie nie stało się naszym sposobem na życie. Wiem, że we własnej chorobie można się czasem nieźle „urządzić”. Dlatego trzeba dużej czujności i właściwego zrozumienia swojej sytuacji.

– Chcesz powiedzieć, że można nie chcieć wyzdrowieć?

– Tak, choć oczywiście nie musi to być świadome. Myślę, że czasem jest nam po prostu wygodnie z tym, co już znamy, nawet jeśli to jest coś trudnego. Podam przykład pewnego pacjenta, którego spotkałem kilka lat temu na turnusie w sanatorium. Z powodu niedoleczonej grypy zapadł na skrajną niewydolność serca i aby żyć, potrzebował przeszczepu. Opowiadał, że w czasie oczekiwania na zdrowy organ wszyscy obchodzili się z nim jak z jajkiem, by tylko zdołał doczekać operacji. Dość szybko znalazło się dla niego serce i wszystko dobrze się skończyło. Tyle tylko, że ów pacjent po udanym przeszczepie zachorował na depresję. Jak się później okazało, diametralna zmiana w jego życiu, jaką było odzyskanie zdrowia, uruchomiła w nim lęk i obawy o to, że nie będzie już przedmiotem troski i starań całego otoczenia. Podświadomie nadal pragnął, by inni okazywali mu współczucie, otaczając go stałą opieką. Sam nieraz łapię się na myśleniu o tym, że wygodnie byłoby wszystko sobie odpuścić, dać się obsługiwać i „nic nie musieć”. Również mam w tym względzie wiele pokus.

– Ale z tego, co wiem, łatwo tym pokusom nie ulegasz. Jesteś bardzo aktywny, w ubiegłym roku zdałeś maturę.

– Staram się żyć tak, jakbym był zupełnie zdrowy. Wspomniałem na początku, że uczyłem się w domu przez cały okres szkoły podstawowej i gimnazjum. Kiedy trzeba było podjąć decyzję o ewentualnej dalszej nauce, za radą najbliższych zdecydowałem się pójść do liceum. Mój stan był na tyle dobry, że dwa razy w tygodniu przychodzili do mnie nauczyciele, a w pozostałe dni normalnie chodziłem do szkoły. Udało się tak ułożyć plan lekcji, że moja klasa zawsze miała zajęcia na parterze. Dzięki temu nie musiałem korzystać z dużej ilości schodów. Jednak poza drobnymi udogodnieniami architektonicznymi, nikt na szczęście nie dawał mi taryfy ulgowej. Do wszystkiego musiałem dojść solidną pracą, podobnie jak moi koledzy. Dzisiaj bardzo się z tego cieszę. Mam satysfakcję, że w miarę dobrze zdałem maturę, polegając wyłącznie na własnej wiedzy. W czasie nauki w liceum przeżyłem kilka trudnych momentów i byłem bliski rzucenia szkoły. Bałem się, że sam sobie nie poradzę, a nie chciałem być ciężarem dla mojej rodziny. Na szczęście moi najbliżsi zawsze byli obok. Zawsze wiedzieli co i kiedy powiedzieć, bym chciał próbować kolejny raz. Naprawdę zawdzięczam im bardzo wiele.

– Grzesiu, ale Ty też pomagasz innym! Sam byś pewnie o tym nie wspomniał, więc muszę ja. Mimo swojej poważnej przecież choroby udzielasz korepetycji z języka niemieckiego i to całkowicie bezinteresownie. W sensie materialnym nie masz z tego absolutnie nic.

– Dobrze pani powiedziała: w sensie materialnym, nic. Spłacam w ten sposób swój dług wdzięczności wobec tych, którzy kiedyś bardzo mi pomogli i nadal pomagają. W swoim 20-letnim życiu spotkałem wiele osób, które nigdy o nic nie pytając, były gotowe we wszystkim mi pomóc i usłużyć. To jest naprawdę coś nadzwyczajnego! Myślę, że jeżeli człowiek ma blisko siebie przynajmniej jedną osobę, na którą może liczyć w każdej sytuacji, zwłaszcza trudnej, ma szczęście. A ja takich osób wokół siebie mam sporo. Dlatego na ile potrafię, chcę się odwdzięczać każdego dnia tym, których spotykam.

– Jesteś klasycznym przykładem kogoś, kto udowadnia, że w wątłym i kruchym ciele może mieszkać wielki duch. Wygląda na to, że Twoje Serce jest całkowicie zdrowe i nie przeszkadza mu nawet jakaś tam tetralogia Fallota...

– Ufam, że nie przeszkadza. Nie da się zaprzeczyć, że mam chory organ, któremu na imię serce. Po wielu zabiegach i stosowanych lekach jest zmaltretowane i sponiewierane. Ogólnie nie jest z nim zbyt dobrze. Ale mam nadzieję, że moje Serce – w znaczeniu wnętrza, które jest mieszkaniem uczuć, cnót i dobrych decyzji – ma się nie najgorzej. Ciągle pracuję nad tym, by w moim sercu było jak najwięcej Serca...

– Pozwól, że zapytam na koniec o Twoje plany na przyszłość. Wybierasz się na studia? Masz tyle odwagi?

– To trudne pytanie, ale bardzo ważne. Obecnie jestem na etapie stawiania go samemu sobie. W maju minął rok odkąd zdałem maturę. Od tamtej pory stan mojego serca mocno się pogorszył. Jest już naprawdę słabe i wyeksploatowane. Ten rok przerwy był więc koniecznością, by choć trochę się zregenerować i nabrać sił. Czy myślę o studiach? Tak! Może na razie trochę nieśmiało, ale myślę! Wymarzyłem sobie filologię germańską, bo ogólnie dobrze radzę sobie z nauką języków obcych, a niemiecki znam już dość biegle. Marzy mi się otwarcie małej szkoły językowej. Mam jednak świadomość, że to, co innym przychodzi bez trudu, mnie kosztuje wiele wysiłku. Jestem poważnie chory i muszę o tym pamiętać. Zdaję sobie sprawę, że niektóre rzeczy i wydarzenia w życiu pozostaną dla mnie nieosiągalne, że nie będę mógł się nawet do nich zbliżyć. Ale nie zamierzam łatwo rezygnować.

– Jest coś, czego oprócz sił i zdrowia mogłabym Ci życzyć?

– Jest wiele takich rzeczy. Najbardziej jednak chciałbym przeżyć piękną, prawdziwą miłość. Chciałbym spotkać kobietę, którą będę mógł pokochać i która pokocha mnie. Nie wiem tylko, czy moje chore serce zniosłoby te miłosne uniesienia...

Naprawdę wierzę, że mimo choroby uda mi się wieść w miarę normalne życie. Nie chcę się skupiać na tym, co złego może się stać. Chcę myśleć o tym, co jeszcze dobrego mnie czeka. Patrzenie na życie z takiej perspektywy jest o wiele ciekawsze. Jestem wierzący i myślę, że wszystko w rękach Boga.

– Życzę Ci zatem pięknej miłości i tego, by Twoje Serce karmiło się nią każdego dnia


Zobacz polecane teksty numeru ►

Chcesz już dziś przeczytać aktualny numer „Apostolstwa Chorych”? Zamów prenumeratę papierową lub elektroniczną.

Z cyklu:, Numer archiwalny, W cztery oczy, Miesięcznik, 2016-nr-09, Cogiel Renata Katarzyna, Autorzy tekstów

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 19.04.2024