W oczach nie ma trądu

Patrzę, jak przy jednym z domków w kolonii starsza kobieta klęcząc, przebiera ryż. Okaleczone chorobą dłonie pozbawione są palców. To jest jej dzisiejszy zarobek. Te dwie garści ryżu udało jej się użebrać w centrum miasta.

zdjęcie: ARCHIWUM SEKRETARIATU MISYJNEGO JEEVODAYA

2016-01-05

Co dwie minuty ktoś zaraża się trądem. Najwięcej zachorowań jest w Indiach. Mapa tej choroby pokrywa się ze światową mapą biedy. Największym problemem nie są stygmaty choroby na ciele, ale totalne odrzucenie.

Choroba niczym piętno

„Nie powiedziałam ci jednej rzeczy. Jestem z najniższej kasty”. W ustach młodej dziewczyny te słowa brzmią jak wyznanie największej winy. Mamta pochodzi z hinduistycznej rodziny. Jest chora na trąd. Do prowadzonego przez doktor Helenę Pyz Ośrodka Rehabilitacji Trędowatych Jeevodaya trafiła z wioski w buszu, gdzie zamiast leczyć, ukrywano ją przed wścibskimi sąsiadami. Ma okaleczone ręce i stopy. Przed pięciu laty poprosiła o chrzest. Wtedy właśnie wyznała polskiej lekarce swój „największy grzech”. Kastowość to jedno z obliczy Indii. Wyznacza ona bieg życia milionów ludzi, rodzi podziały, a zarazem utrwala obowiązujący od wieków porządek społeczny. Kiedy rozmawiam z nią mówi, że Chrystus sprawił, że się już nie boi, że wie, iż nie jest już sama. W pewnej chwili pyta, czy może mi coś zaśpiewać. Słowa hinduskiej pieśni opowiadają o miłości Boga. Dodaje, że w Jeevodaya znalazła prawdziwą rodzinę jakiej nigdy wcześniej nie miała. Spotykam ją codziennie na Mszy świętej. Wchodząc do kościoła nie ściąga tak jak inni sandałów. Jej stopy pod bandażami wciąż ukrywają otwarte rany po trądzie. Ta choroba naznacza w Indiach na całe życie. Nawet ludzie z najwyższej kasty braminów gdy zachorują, tracą wszelkie prawa, są wykluczani. Po ponad 25 latach pracy wśród trędowatych doktor Helena mówi, że trąd nie jest już problemem medycznym, ale społecznym.

Chorują miliony

Cała wiedza przeciętnego Europejczyka na temat trądu to mieszanka strachu i ignorancji, której często towarzyszy pełne zdziwienia pytanie: „To trąd wciąż istnieje?”. Jeszcze 60 lat temu była to choroba nieuleczalna, na którą cierpiało co najmniej 20 milionów ludzi, jednak wraz z wynalezieniem antybiotyków, trąd jest całkowicie do pokonania. Mimo to, jak informuje Światowa Organizacja Zdrowia, w 2013 roku zanotowano blisko 230 tysięcy przypadków nowych zachorowań w 17 krajach świata. Ponad połowa z nich dotyczy Indii, kolejne kraje to m.in.: Brazylia, Demokratyczna Republika Konga, Etiopia, Nigeria, Bangladesz i Angola. Statystyki podają różne dane na temat aktualnej liczby chorych. Są niejednoznaczne ponieważ jedni liczą tylko osoby w aktywnym (prątkującym) stadium choroby, inni także tych, którzy borykają się z trwałymi skutkami trądu jakimi są okaleczenia. Ostrożnie licząc można powiedzieć, że na świecie są 3 miliony trędowatych. 70% z nich żyje w Indiach. Kiedy spotykam pierwszego chorego przychodzą mi na myśl słowa mojej koleżanki: „Nie patrz na ich okaleczone ręce, spójrz w oczy, w nich nie ma trądu”.

Powołana na imieninach

Trąd we współczesnym świecie nie jest problemem medycznym, ale społecznym. Polega przede wszystkim na wykrywaniu choroby. Dopóki nie będzie łatwego dotarcia pacjenta do lekarza, nie ma mowy o zwalczeniu trądu – mówi doktor Helena. Na początku swej pracy wykrywała około 500 nowych zachorowań rocznie, teraz jest ich pięć razy mniej. Wciąż jednak trafiają do niej nie tylko pacjenci, którzy dopiero co zachorowali, ale i tacy, którzy są chorzy już do kliku lat, wielu trwale już okaleczonych. I to jest zasadnicza różnica. Trąd wcześnie zdiagnozowany można zupełnie wyleczyć i nie daje żadnych powikłań, kiedy jest zaniedbany, mamy do czynienia z poważnymi okaleczeniami. Trąd to choroba zakaźna, bakteryjna. Skuteczne leczenie trwa od kilku miesięcy do dwóch lat. Wciąż niestety nie wykryto jeszcze szczepionki przeciwko trądowi – mówi polska lekarka. Do Indii trafiła przypadkowo. Na imieninach koleżanki usłyszała, że założyciel Ośrodka, którym był polski kapłan jest umierający i jeśli ktoś nie przejmie po nim pałeczki, to kilkanaście tysięcy trędowatych zostanie bez pomocy. Odczytała to jak Boże wezwanie i trwa w nim mimo, że sama musiała odstawić nieodłączne kule i porusza się teraz na wózku inwalidzkim, co jest pozostałością po przejściu choroby w dzieciństwie.

Samotność

Siedzimy w przychodni Ośrodka. Przyglądam się okaleczonym dłoniom pielęgniarza sprawnie robiącego opatrunki. Jeetram kiedy trafił do Jeevodaya nie miał już placów. Nie mógł więc nigdzie znaleźć pracy. Okaleczone ciało jest w społeczności indyjskiej stygmatem na całe życie. Musiałam się wiele napracować, by zechciał wyciągnąć ręce z kieszeni”– mówi śmiejąc się lekarka i dodaje: Byli trędowaci są najlepszymi pomocnikami, oni nie boją się dotknąć chorych. Hinduski lekarz nie dotknie chorego na trąd. Nawet nie dlatego, że sam się boi, ale ponieważ inni pacjenci do niego nie przyjdą, gdy dowiedzą się, że leczy trędowatych.

Wychudzony mężczyzna biegnie za nami i powtarzając „Father Marian, father Marian” pokazuje wymownie na miejsce, w którym się zatrzymaliśmy. To właśnie tu upadł i zmarł ojciec Marian Żelazek. Misjonarz werbista odszedł tak jak pragnął – otoczony trędowatymi, którym oddał swoje życie. Zaczął swą posługę od czyszczenia ich ran z robaków i odpadających skrawków ciała i postanowił, że stworzy im godniejsze warunki życia. Trędowaci są poza jakąkolwiek społecznością, żyją w osobnych koloniach na obrzeżach miast, mają osobne studnie. Praktycznie ze społeczeństwem nie łączy ich nic. Nawet jeśli wcześniej należałeś do najwyższej kasty braminów to trąd strąca cię na samo dno tego systemu. Trąd to choroba odrzucenia, samotności… Szczególnie w społeczeństwie kastowym, takim jak indyjskie.

Nasi pacjenci są na samym dnie. Żeby uchronić przed ostracyzmem całą rodzinę chorzy często opuszczają dom, dzieci, rodziców, żony i mężów. Są wywożeni czy wypędzani z domów, inaczej cała rodzina musiałaby odejść ze wsi. Kilka przykładów z mojego podwórka. Młodszy brat Jeetrama poprosił go, żeby odszedł, bo przecież żadna kobieta nie przyjdzie do męża, w którego domu jest okaleczony trędowaty. Inną naszą podopieczną, Mamtę, wypędził brat po śmierci matki, która ją chroniła, nie chciał dłużej jej utrzymywać. Już w pierwszej pracy straciła część palców – nie czuła, że kamienie, które nosiła są gorące! Sevti zostawiła z mężem pięcioro dzieci, wiedziała, że to dla ich dobra, normalnego dalszego życia” – wylicza lekarka.

Byli tu przed nami

Mało kto zdaje sobie sprawę, że Polacy byli wśród pionierów rehabilitacji trędowatych w Indiach. W 1962 roku dotarł tam polski, pallotyn (to właśnie jego zastąpiła doktor Helena), a w roku 1979 swą pracę w Puri zaczął o. Marian Żelazek. I choć dziś obaj nie żyją ich praca jest kontynuowana. Polski werbista praktycznie od razu odkrył dramat ludzi zamieszkujących obrzeża Puri, miasta będącego jednym z najważniejszych w Indiach miejsc pielgrzymkowych wyznawców hinduizmu. Świątynia Pana Świata, Dżagannatha, przyciągała nie tylko pątników ale i trędowatych wiedzących dobrze, że przy rzeszach pobożnych hinduistów przybyłych składać ofiary, łatwiej będzie im coś wyżebrać. Patrzę, jak przy jednym z domków w kolonii starsza kobieta klęcząc, przebiera ryż. Okaleczone chorobą dłonie pozbawione są palców. To jest jej dzisiejszy zarobek. Te dwie garści ryżu udało jej się użebrać w centrum miasta.

System kastowy w Indiach nie zna współczucia. Jeśli jesteś trędowaty to znaczy, że na to zasłużyłeś. Paradoksalnie jednak w tej samej kulturze ci, którzy pomagają najbardziej pogardzanym uznawani są przez hindusów za ludzi Boga. Przekonuję się o tym patrząc jak w jednym ze sklepików przed zdjęciem misjonarza pali się kadzidełko. Sklepikarz, któremu o. Marian pomógł rozkręcić interes mówi ze wzruszeniem: „To był Boży człowiek”. W kolonii mieszka obecnie 600 rodzin. Niemal wszyscy są wyznawcami hinduizmu.

Problem trądu to nie tylko kwestia wyleczenia choroby. Trzeba pomóc zdobyć wykształcenie, a potem pracę. Trzeba też pokonać pewną mentalność. „Najtrudniejsza jest rehabilitacja trędowatych w sensie społecznym. Łatwiej jest żebrać niż zarabiać pieniądze ciężką pracą. W naszym, europejskim, polskim, pojęciu żebractwo uwłacza godności człowieka. Tu jest związane z aktualną pozycją i karmą. Pozostaje więc wędrówka od sklepu do sklepu, od człowieka do człowieka z wyciągniętą ręką. To po prostu codzienna praca jak każda inna – mówi doktor Pyz.

Jesteśmy w kolonii dla trędowatych w Raipurze. To jedno z najprężniej rozwijających się obecnie miast w Indiach. Przed nami niski zadbany domek, wchodząc do środka musimy zgiąć się w pół. „Tu urodziła się moja mama” – mówi Manoj Bastia, gdy ja rozglądam się po dwóch ciasnych pokoikach z maleńką kuchnią. Sam jest zdrowy, jednak już jego babcia była trędowata i to piętno naznaczyło ich życie, jednak go nie zdominowało. „Moi rodzice całe życie ciężko pracują i uczą nas szacunku do pracy. Sami nie mieli możliwości zdobycia wykształcenia, ale nam wpajali, że edukacja to podstawa. Wiem, że te same pieniądze można szybciej użebrać niż zarobić uczciwą pracą, ale ja tak nie chcę żyć” – wyznaje Manoj, który skończył właśnie studia magisterskie z zakresu reklamy i marketingu w Bangalurze. To, że ma taką szansę, zawdzięcza szkole w Jeevodaya gdzie zdobył maturę.

Edukacja to przepustka do lepszego życia. Dlatego w Puri o. Żelazek założył szkołę podstawową, w której uczy się 600 dzieci. Jest to szkoła integracyjna do której uczęszczają nie tylko dzieci trędowatych, ale i najuboższych z całej okolicy. Podobnie jest w Jeevodaya. Uznana przez państwo 12-klasowa szkoła, obejmująca podstawówkę i liceum, jest na bardzo wysokim poziomie i otwiera drogę na uniwersytet. W Indiach dziecko z rodziny trędowatych, nawet jeśli samo jest zdrowe, nie może pójść do publicznej szkoły ponieważ nikt nie zechce z nim usiąść w ławce. Przeważnie żyją więc ze swymi rodzicami na ulicy, na co dzień doświadczając odrzucenia. Do nas trafiają pięcio-, sześcioletnie maluchy i często edukację musimy zacząć od oduczenia ich grzebania po śmietnikach – mówi doktor Helena.

Maleńkim znakiem wolno dokonującej się integracji jest fakt, że do szkoły w Jeevodaya zaczęto zapisywać dzieci ze zdrowych rodzin, mieszkające w okolicy Ośrodka. Edukacja jest najlepszym sposobem, by zmyć z siebie piętno bycia dzieckiem trędowatego. Bez tego rzeczą niemożliwą jest wyjście z zamkniętego kręgu ubóstwa i żebractwa. Podczas gdy w Indiach wciąż panuje ogromny problem analfabetyzmu, nasi uczniowie potrafią czytać, pisać i liczyć. To sprawia, że mogą zacząć pracować chociażby w sklepie, a to już daje szansę na godziwe utrzymanie.

Rany nie tylko na ciele

Najważniejsza jednak w pracy z trędowatymi jest akceptacja i pokazanie im, że są potrzebni. System kastowy na dnie którego się znajdują i społeczne odrzucenie są głęboką raną na ludzkiej psychice. Tym głębszą jeśli utrwalaną przez obowiązujący od wieków porządek społeczny. Doktor Helena opowiada historię Videshani: Trędowata dziewczyna chciała umrzeć, przestała jeść. Na nic zdawały się wszelkie próby perswazji. W pewnym momencie musiałam zająć się osobą będącą w jeszcze gorszym stanie niż ona i poprosiłam, by przyniosła mi wody. To był zwrot. Kobieta poczuła się potrzebna i znów zapragnęła żyć”. Kalpana w kikutach palców trzyma kredę i uczy dzieci alfabetu. Ci ludzie muszą doświadczyć, że mają wielką wartość” – podkreśla doktor Helena.

Otrzymuję dużo więcej!

Są dzieci, których nie uratowałam i to powoduje ból, ale nie przekreśla słów bł. Matki Teresy z Kalkuty: „Jeśli uratujesz jedno dziecko, to tak jakbyś uratował cały świat” – mówi lekarka nazywana popularnie Mamą z Jeevodaya. Przez te wszystkie lata pomagały mi bardzo słowa z Ewangelii: „Jeżeli zostawisz ojca i matkę to zyskasz stokroć więcej”. Choć świadomie zrezygnowałam z macierzyństwa... mam ponad 600 dzieci. Dlatego też kiedy słyszę te wszystkie „ochy” i „achy” na swój temat, jak to się poświęcam i jak jestem wspaniała, to sobie myślę, że to duża przesada. Ja zyskuję dużo więcej niż daję!

Lekarka wyznaje też, że jej postępująca niepełnosprawność z czasem stała się darem: W Indiach jestem szczególnie naznaczona, dla wielu jest nie do pojęcia, że człowiek niepełnosprawny fizycznie może być wykształcony i pełnić ważne role społeczne. A w kontakcie z pacjentami to mi zawsze pomagało – i w Polsce i tutaj: wiedzą czy raczej czują, że znam cierpienie, że rozumiem ich lęki, niepewność i ból”.


Zobacz całą zawartość numeru ►

 

2016-nr-01, Z cyklu:, Numer archiwalny, Miesięcznik, Z bliska, Autorzy tekstów, pozostali Autorzy

nd pn wt śr cz pt sb

25

26

27

28

29

1

2

3

4

5

6

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

Dzisiaj: 28.03.2024