Po co mi to cierpienie

Święta Anna Schäffer

zdjęcie: wikipedia.org

2013-10-01

Ostatniego dnia każdego roku życzymy sobie „szczęśliwego nowego roku”, licząc, że kolejny będzie lepszy od mijającego, że w zdrowiu i w szczęściu przeżyjemy dni, które nadejdą. Niestety, nasze życzenia rzadko się spełniają.

Trudne pytanie

Tak było i w moim przypadku, przynajmniej w dziedzinie zdrowia. Najpierw nagłe i znaczne pogorszenie wzroku i lęk, czy nie utracę go na dobre, potem niepokojące objawy ze strony układu trawiennego, bolesny zabieg i niespokojne oczekiwanie na diagnozę. Wreszcie – pozornie niewinny upadek na oblodzonym chodniku, który zaowocował skomplikowanym złamaniem stawu łokciowego i równie skomplikowaną operacją. A potem długie tygodnie w gipsie i miesiące bolesnej rehabilitacji z dość miernymi rezultatami. Ręka nadal wypełniona jakimś żelastwem ciągle boli i jakoś nie potrafi zgiąć się ani wyprostować na tyle, na ile bym chciała. O ile dwie pierwsze przypadłości udało mi się przyjąć z jako takim zrozumieniem – jak przystało na osobę, która kilkadziesiąt lat ociera się o cudze, dużo większe cierpienie – o tyle, co przyznaję ze wstydem, ostatnie doświadczenie wydało mi się zupełnie bezsensowne i niepotrzebne. Po co mi te długie miesiące unieruchomienia i życia na peryferiach bieżących spraw, pilnych zadań, w których ktoś inny musiał mnie wyręczać? Po co to poczucie bezużyteczności i świadomość bycia dla innych ciężarem z tak prozaicznego powodu? I choć się tego wstydzę, nadal pytam mojego Boga: po co?

Dojrzała decyzja

A jednak są osoby, które zdecydowały się bezwarunkowo zaufać Bożym decyzjom. Pracując w Apostolstwie Chorych nie sposób nie spotykać ich niemal codziennie. A na świecie są ich tysiące. Mali i więksi naśladowcy Ukrzyżowanego. O niektórych mówimy dziś święci i błogosławieni. Do ludzi, którzy ze swego cierpienia uczynili narzędzie apostolstwa należała także Anna Schäffer. Urodziła się 18 lutego 1882 roku w Niemczech, w bawarskiej wiosce Mindelstetten. Od dziecka przywykła do ubóstwa. W rodzinie Schäfferów nie brakowało za to wzajemnej miłości i dbałości o życie w zgodzie z wartościami chrześcijańskimi.

Ania miała 12 lat, gdy przystąpiła do Pierwszej Komunii Świętej. Już wówczas postanowiła ofiarować się na służbę Bogu i po ukończeniu szkoły wstąpić do zgromadzenia zakonnego, którego charyzmatem  byłaby praca na rzecz misji. Tym marzeniem żyła i konsekwentnie zmierzała do jego realizacji. Właśnie dlatego tak wcześnie, jak to było możliwe, podjęła pracę, by zgromadzić fundusze na wymagany wówczas w zakonach „posag”.

W szkole cierpienia

Czuła, że Jezus nieustannie przemawia do jej serca. Miała zaledwie 16 lat, kiedy pod wpływem tych duchowych spotkań z Chrystusem, w czerwcu 1898 roku zrozumiała, iż jej droga będzie inna, niż ta, o której marzyła. Skoro jednak ofiarowała swoje życie Bogu bezwarunkowo, czy wypadało teraz dyskutować z Jego wolą? A On chciał, by w zjednoczeniu z Nim zgodziła się cierpieć. Jakże „nieefektowny” sposób życia dla młodej dziewczyny, której śniła się misyjna praca na odległych lądach! Tyle że „tak” powiedziane Bogu zobowiązuje. I choć nie opuszczały jej wątpliwości, czy zdoła sprostać swemu nowemu powołaniu, była gotowa.

Czas próby zbliżał się nieubłaganie. Nadszedł luty 1901 roku. Anna pracowała wówczas w leśniczówce. Próbując naprawić uszkodzoną rurę kominową, poślizgnęła się i wpadła do kotła z wrzącym ługiem do prania bielizny. Mimo intensywnej terapii lekarzom nie udało się usunąć skutków poparzeń. Opuściła szpital dopiero w maju 1902 roku. Ale to był dopiero początek. Władzy w nogach nie odzyskała już do końca życia. To bolało, bardzo bolało… Ale jeszcze trudniej było porzucić marzenia o życiu zakonnym i wyjeździe na misje. Zamiast klasztornej celi i mówienia o miłości Boga tym, którzy Go nie znali, jej całym światem miało stać się już na zawsze skromne łóżko i codzienne borykanie się z cierpieniem i skrajnym ubóstwem. Czyż należy się dziwić, że – przynajmniej na początku – Annie towarzyszył wewnętrzny bunt przeciw nieszczęściu, jakie ją dotknęło? Okazała się jednak pojętną uczennicą w szkole cierpienia. Dość szybko we wszystkim, co ją spotykało nauczyła się rozpoznawać wolę Bożą, a nawet z coraz większą radością ją akceptować. Tak wiele cierpień nie może się przecież zmarnować! Postanowiła więc ofiarować je jako wynagrodzenie Bogu za grzechy ludzi. Przychodziło jej to tym łatwiej, im częściej mogła przyjmować Komunię Świętą.

Jesień 1910 roku przyniosła Annie szczególne doznania. W „snach” — jak nazywała swoje duchowe doświadczenia — ukazał się jej św. Franciszek, a później Chrystus, gotowy przyjąć jej ofiarę wynagradzającą. Niewielu wiedziało, że otrzymała również dar stygmatów. Doświadczenia te tak bardzo zmobilizowały młodą kobietę, że zwielokrotniła swój wysiłek apostolski. Wynagradzanie za grzechy stało się dla niej obowiązkiem miłości chrześcijańskiej wobec bliźnich. Nie tylko modliła się za osoby, które zwracały się do niej o pomoc, ale także pocieszała je w osobistych rozmowach i w rozległej korespondencji, którą prowadziła.

Posługa bólu

Pragnąc jak najściślej jednoczyć się z odkupieńczym cierpieniem Jezusa, często modliła się słowami: „Najświętsze Serce Jezusa, podaruj mi wiele dusz, zwłaszcza te, które stoją na skraju przepaści i najbardziej potrzebują łaski”. A Jezus przyjął jej ofiarę i modlitwę. 25 kwietnia 1923 roku stan zdrowia Anny uległ pogorszeniu. Do całkowicie sparaliżowanych już nóg, dołączył dotkliwy ból spowodowany usztywnieniem kręgosłupa oraz rozwijającym się nowotworem jelit, a na domiar złego, pięć dni przed śmiercią spadła z łóżka i z powodu urazu głowy straciła zdolność płynnego mówienia. 5 października 1925 roku, wzmocniona Chlebem Eucharystycznym Anna Schäffer chyba czuła się już gotowa na najważniejsze spotkanie swojego życia, bo jej ostatnie przed śmiercią słowa brzmiały: „Jezu, ja żyję w Tobie”. Przekonanie o świętości tej małej misjonarki cierpienia było tak powszechne, że jej grób stał się niemal natychmiast celem licznych pielgrzymek. W 1972 roku przeniesiono relikwie Anny z cmentarza do kościoła parafialnego w Mindelstetten i wszczęto jej proces beatyfikacyjny. Jan Paweł II dekretem z 11 lipca 1995 roku potwierdził heroiczność jej cnót, a 3 lipca 1998 roku uznał autentyczność cudownego uzdrowienia za jej wstawiennictwem. 21 października 2012 roku papież Benedykt XVI dokonał jej kanonizacji, podkreślając, że Anna potrafiła łączyć swoje cierpienia z cierpieniami Chrystusa, bo „łoże boleści stało się dla niej klasztorną celą, a cierpienie posługą misjonarską (...)”.

W misyjnym duchu

Zastanawiam się, czy to przypadek, że wspomnienie liturgiczne św. Anny Schäffer wypada w miesiącu, w którym wspominamy inną świętą misjonarkę, która nigdy nie była na misjach – Teresę od Dzieciątka Jezus oraz w miesiącu, w którym przypada Światowy Dzień Misyjny? Chyba nie. U Boga nie ma przypadków. Ostatecznie przekonał mnie o tym telefon pewnej znajomej zakonnicy-misjonarki, powracającej po urlopie w kraju na afrykańską placówkę i jej prośba o modlitwę. Dzień później dowiedziałam się, że chyba znów przyjdzie mi czekać na kolejną lekarską diagnozę, a moje kłopoty zdrowotne być może jeszcze się pogłębią. Czy to nie przedziwny zbieg okoliczności? Może i ja będę mogła coś zrobić dla misji? Może tym razem, za przykładem św. Anny, uda mi się nie zadawać Bogu głupich pytań i dać Mu swoją zgodę in blanco na wszystko, co dla mnie zaplanował? Anna Schäffer potrafiła przemienić swój ból fizyczny w duchowe błogosławieństwo. Jej przykład wzywa do uznania szczególnej wartości każdego człowieka chorego i cierpiącego. Bo tak naprawdę nie ma cierpień niepotrzebnych czy bezsensownych.


Zobacz zawartość całego numeru ►

Z cyklu:, Miesięcznik, 2013-nr-10, Numer archiwalny, Dajmund Danuta, Nasi Orędownicy, Autorzy tekstów

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 23.04.2024