Ucieknij, zamilknij, odnajduj pokój

Szkoła modlitwy. Być może w naszym życiu sporo jest ciszy zewnętrznej. Ważne jest, aby zadbać także o ciszę wewnętrzną.

zdjęcie: ks. Eugeniusz Twardoch

2013-06-06

Z kim spotykamy się podczas modlitwy? Może na pierwszy rzut oka to pytanie jest banalne. Niemniej chciałbym, abyśmy głębiej przyjrzeli się naszym modlitewnym więziom. Czy rzeczywiście podczas modlitwy jesteśmy zjednoczeni z Bogiem? Czy moglibyśmy podpisać się pod słowami Świętego Jana Marii Vianney’a: „Modlitwa jest niczym innym jak zjednoczeniem z Bogiem. Jeśli ktoś ma serce czyste i zjednoczone z Bogiem, odczuwa szczęście i słodycz, które go wypełniają, doznaje światła, które nad podziw go oświeca. W tym ścisłym zjednoczeniu Bóg i dusza są jakby razem stopionymi kawałkami wosku, których już nikt nie potrafi rozdzielić. To zjednoczenie Boga z lichym stworzeniem jest czymś niezrównanym, jest szczęściem, którego nie sposób zrozumieć”?

Ważne pytania

Pytając o nasze modlitewne relacje, proponuję spojrzeć na czas, który dajemy Bogu w codzienności. Postawmy sobie bardziej podstawowe pytania: o czym najczęściej myślimy kiedy bierzemy do rąk różaniec, bądź też gdy rozpoczynamy modlitwę brewiarzową? Kiedy zaś uczestniczymy we Mszy Świętej, czy zawsze nasze myśli zwracają się ku dokonującej się akcji liturgicznej? Chyba najłatwiej poznać, o czym najczęściej myślimy, kiedy przeprowadzamy medytację opartą o Słowo Boże. Głębsza analiza naszej modlitwy pokazuje, iż wielokrotnie nasze myśli ulegają rozproszeniu, nie są skupione na Bogu i biegną w kierunku codzienności. Nie do końca jest to czas w pełni dany Bogu. Często myślimy po prostu o sobie i swoich sprawach. Prowadzimy wewnętrzny dialog nie z Bogiem, ale ze sobą. Wydaje mi się, że uzmysłowienie sobie tego faktu wcale nie musi być takie złe. Ono może nam pokazać stan naszej duszy i poziom prawdziwej, nie zaś deklarowanej miłości do Boga. Wskazuje ponadto na nasze wewnętrzne przywiązania, które – nazwijmy je po imieniu – są nieuporządkowane. Często są to przywiązania do osób i rzeczy, brak pojednania z przeszłością, a także lęk o przyszłość. To nasze uczucia zdradzają, kogo i co w życiu najbardziej kochamy. Poznanie tego stanu rzeczy jest dobrą okazją, aby przeprowadzić głębszy rachunek sumienia i coś z modlitwą w życiu zrobić.

Pamiętam rekolekcje, podczas których prowadzący zachęcił uczestników do wykonania pewnego ćwiczenia pokazującego przywiązania modlącej się osoby. Na początku zadania zachęcił do szczerej modlitwy o prawdę wobec Boga i siebie. Następnie poprosił, aby wykonujący ćwiczenie spontanicznie na dziesięciu karteczkach wypisali osoby, sprawy, relacje do innych, zajęcia, grzechy, które najczęściej przychodzą do głowy (do serca), kiedy wchodzą w czas modlitewnego wyciszenia. W przeprowadzeniu tego zadania ważna była cisza. Ta część ćwiczenia miała być bardziej odruchem serca, niż pogłębioną analizą życia. Na karteczkach mogły znaleźć się zarówno tak zwane „dobre relacje”, na przykład do osób, w towarzystwie których lubimy przebywać, rozmawiać z nimi, jak i te „trudne”, „wstydliwe sprawy” naszego życia, o których nie do końca chcielibyśmy mówić, a najlepiej pragnęlibyśmy, aby uszły z naszej pamięci. Problem polega jednak na tym, że gdy przychodzi czas ciszy, one szczególnie dają o sobie znać. W dalszej kolejności prowadzący zaproponował, aby wykonujący zadanie ułożyli z wypisanych karteczek hierarchię wartości swojego życia. Istotą tego ćwiczenia było odkrycie pewnego mechanizmu: to o czym najczęściej myślimy oraz to co najbardziej przeżywamy w sercu jest równocześnie najważniejsze w naszym życiu. I wcale nie musi to być Pan Bóg! Szczere przeprowadzenie tego ćwiczenia może poprowadzić niejedną osobę do głębokiego nawrócenia.

Cisza zewnętrzna i wewnętrzna naturalnym środowiskiem dobrej modlitwy

Zwróćmy uwagę, iż ważnym elementem tego ćwiczenia jest cisza. Cisza zarówno zewnętrzna, jak i wewnętrzna. Ona w naszym życiu jest bardzo ważna i może stać się naturalnym środowiskiem, które wydobywa prawdę o nas samych. Pędzący współcześnie świat jest coraz bardziej hałaśliwy. I im więcej atakujących „zewnętrzne” ucho decybeli, tym bardziej „ucho wewnętrzne serca” staje się głuche. Człowiekowi trudno usłyszeć głos Boga. Cisza z jednej strony może pokazać nieuporządkowane przywiązania, z drugiej ukazuje to, co najgłębiej tkwi w naszym wnętrzu – Słowo Boże, które zostało złożone w naszych sercach z chwilą przyjęcia Chrztu Świętego. To Słowo przypomina nam, że jesteśmy „umiłowanymi dziećmi Bożymi, w których Ojciec ma swoje upodobanie” (Mk 1,11). To Słowo najgłębiej tkwi w naszym sercu i potrzeba nieraz wiele łaski Bożej oraz naszego wewnętrznego wyciszenia, aby je usłyszeć.

Być może w naszym życiu sporo jest ciszy zewnętrznej. Ważne jest, aby zadbać także o ciszę wewnętrzną. Uzmysławiając sobie przeróżne rozproszenia podczas modlitwy konieczne jest, aby po pierwsze umieć nazwać je po imieniu, po drugie – powierzyć je ufnie Bogu. Poprosić Jezusa, aby Swoją łaską porządkował nasze serce, oczyszczał je i prowadził ku Sobie.

Pamiętam, jak podczas rekolekcji dla chorych jedna z uczestniczek po zakończeniu medytacji Słowem Bożym wobec Najświętszego Sakramentu, dzieliła się swoim spostrzeżeniem. Mówiła, że doświadczyła pokoju i miłości w sercu. Czyż nie są to pierwsze owoce działania Ducha Świętego? Nie wiemy do końca, kiedy łaska Boża przemienia nas wewnętrznie. Ważny jest czas oraz cisza, które dajemy Bogu, aby On mógł nas oczyścić wewnętrznie. To oczyszczenie będzie stopniowo prowadziło do tego, o czym pisał Święty Proboszcz z Ars – do takiego zespolenia serca człowieka z Najświętszym Sercem Jezusa, że modlący się będzie miał wrażenie, że oba serca stanowią całość. Jak dwa stopione kawałki wosku. Wchodzący w taką jedność z Bogiem będzie mógł za Świętym Pawłem powiedzieć: „Razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża. Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,19b-20).

Hezychazm w cierpieniu

W pierwszych wiekach po Chrystusie chrześcijanie uciekali na pustynię. Uciekali nie tyle przed światem, co szukali środowiska, dzięki któremu mogliby głębiej spotkać Boga. Tym naturalnym środowiskiem stawała się pustynia. Droga, na którą wstępowali, została później określona hezychazmem (z języka greckiego „hezychia” to cisza). Starali się żyć według prostej zasady: „ucieknij, zamilknij i odnajduj pokój!”. Dzięki odzyskanemu pokojowi serca, spotykali Boga. Do dzisiaj powyższa droga bliska jest zwłaszcza Kościołowi Wschodniemu.

My nie musimy szukać pokoju na pustyni. Naszą pustynią – czyli warunkami, dzięki którym możemy głębiej spotkać Boga – jest życie, codzienność. Na mojej drodze posługi duszpasterskiej Pan Bóg postawił pewnego dnia umierającą kobietę, która w ostatnich tygodniach życia otoczona była hospicyjną opieką domową. Żyła bardzo skromnie. Przez znaczną część życia nie była związana z Kościołem. Pani doktor z hospicjum przygotowała chorą na przejście do Domu Ojca również w wymiarze duchowym. Odchodząca do Wieczności przyjęła sakramenty święte. Udzieliłem jej kilkakrotnie Komunii Świętej. Za każdym razem widziałem, jak chora czeka na Pana Jezusa. Po przyjęciu zaś Komunii – spostrzegłem – że w swoim sercu długo się modli. Jej duchowa postawa wpływała także na jej najbliższą rodzinę. Skromne warunki życia, choroba oraz nade wszystko przyjęte sakramenty święte połączone z pogłębioną modlitwą to elementy jej duchowej pustyni, dzięki którym oczyściła swoje serce i przygotowała się na spotkanie z Bogiem. Równocześnie stała się apostołką cierpienia wobec swoich najbliższych.

Miesięcznik, Numer archiwalny, Z cyklu:, 2012-nr-11, Modlitwy czas

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 16.04.2024